Miejski ratusz w Cardiff. Delegacje z Włoch, chorwacko-węgierska i polsko-ukraińska czekają na ogłoszenie decyzji Komitetu Wykonawczego UEFA. Stojący za pulpitem Michel Platini dostaje kopertę z werdyktem, rozrywa ją, czyta i po chwili wahania mówi: - Organizatorem Euro 2012 zostaje... Polska i Ukraina.
- Wpadliśmy w euforię. Nawet ci, którzy w tym czasie nie pałali do siebie sympatią, rzucili się sobie w objęcia - wspomina Adam Olkowicz, wtedy wiceprezes PZPN, dodając: - Specjalnie jednak nie świętowaliśmy, bo to była dopiero pierwsza połowa meczu. Mieliśmy mniej niż 1900 dni do turnieju.
- Nie byliśmy faworytem, więc nasza radość była czysta, spontaniczna. Cieszyliśmy się jak dzieci wspólnie z panią Ireną Szewińską. Nawet Zbigniew Boniek twierdził, że turniej dostaną Włosi. Rzadko się myli, ale mieliśmy wielką frajdę, że wtedy jego czarnowidztwo się nie spełniło. Z ogłoszeniem werdyktu skończyły się żarty i złośliwości - triumfuje Michał Listkiewicz, ówczesny prezes PZPN.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak Cristiano Ronaldo i Georgina Rodriguez trenują na Maderze
- Nie wierzyłem, że to się może udać. Nie miałem obaw, że nie podołamy, tylko po prostu sądziłem, że UEFA nas nie wybierze. Dopiero, kiedy powiedziano mi, że to wspólne przedsięwzięcie z Ukrainą, a Ukraińcy mają swoje wejścia, to uświadomiłem sobie, że to nie jest takie niemożliwe - mówi nam były premier RP Marek Belka.
Nic prócz marzeń
Z inicjatywą wychodzą Ukraińcy. Pomysł rodzi się w głowie Grigorija Surkisa - prezydenta ukraińskiej federacji (UAF), jednego z najbogatszych Ukraińców, wtedy członka Komitetu Wykonawczego UEFA. W maju 2003 roku, podczas I edycji Memoriału Walerego Łobanowskiego w Kijowie, dzieli się nim z Olkowiczem.
- Po turnieju Grisza podszedł do mnie i mówi: "Adam, co byś powiedział, gdybyśmy spróbowali razem zorganizować Euro 2012?". Najpierw spytałem go, czy coś degustował, ale kiedy zaczął zdradzać szczegóły, odpowiedziałem: "Spróbujemy" - opowiada ówczesny wiceprezes PZPN.
- Po powrocie przedstawiłem pomysł Michałowi, a on skwitował: "Adam, to jest science-fiction". Zapytałem: "Ale co możemy na tym stracić? Najwyżej nam tego nie przyznają". Po namyśle powiedział: "To się za to weź" - wspomina Olkowicz. - Jak chce się trafić "6" w totka, to trzeba najpierw kupon wysłać - puszcza oko Listkiewicz.
Jest rok 2003. Polskie stadiony przypominają skanseny, ośrodków treningowych nie ma, a łączna długość jedynych w kraju autostrad A2 i A4 nie przekracza 300 km. - Nie mieliśmy nic. Były tylko nadzieje i marzenia - nie ukrywa Olkowicz. - Wtóruje mu Listkiewicz: - Stadiony, stadionami, ale nie było niczego. Nie było żadnej infrastruktury.
28 września federacje podpisują porozumienie z błogosławieństwem samego Kazimierza Górskiego. Dzieje się to przy okazji nadania Trenerowi Tysiąclecia honorowego obywatelstwa Lwowa. - Zapytany o to, co sądzi, trener Górski natychmiast stwierdził: "Trzeba łapać byka za rogi. Róbmy to!" - zdradza Olkowicz.
Mijają miesiące, a PZPN stoi w miejscu. Projekt rusza dopiero na początku 2005 roku. Gdy zbliża się moment składania aplikacji do UEFA, pomocną dłoń do związku wyciąga rząd. Bez jego gwarancji federacja nic nie wskóra. Czasu jest mało, bo termin mija 31 stycznia.
- Najpierw poruszaliśmy się po omacku. Nigdy wcześniej nie organizowaliśmy tak wielkiej imprezy - przyznaje Olkowicz. - Trudno było kogokolwiek przekonać do pomysłu zorganizowania turnieju w Polsce. Człowiekiem, który pchnął sprawy do przodu, był premier Marek Belka - mówi Listkiewicz.
Lot na księżyc
Zaniepokojeni brakiem postępów u Polaków Ukraińcy przyjeżdżają z interwencją do Warszawy. Na prośbę prezesa Listkiewicza przyjmuje ich Wiesław Wilczyński, odpowiedzialny za sport wiceminister sportu i edukacji.
- Myślałem, że Michał prosi mnie o kurtuazyjne spotkanie. Wypić kawę, herbatę, wręczyć albumy i do domu. Tymczasem Ukraińcy w emocjach przekazali, że sytuacja jest podbramkowa i że oczekują konkretnej, oficjalnej odpowiedzi, czy polski rząd zgodzi się wejść we współorganizację mistrzostw Europy - mówi nam gospodarz spotkania.
- Powiedziałem, że moja decyzja jest pozytywna, ale w tak kluczowej i ważnej dla państwa sprawie muszę iść do premiera. Pan premier Belka powiedział, że to ważny projekt, że może zmienić oblicze Polski i że zintegrowałby całe społeczeństwo. Od razu powiedział, że się zgadza. "Wchodzimy w to" - rzucił - zdradza Wilczyński.
- Nie trzeba było mnie długo przekonywać - mówi nam Belka, dodając: - Moją rolą było na tym etapie zadeklarowanie przyznania rządowych gwarancji. Bez nich nie moglibyśmy aplikować.
Rząd działa ekspresowo. Na 25 stycznia premier zwołuje nadzwyczajne posiedzenie rady ministrów, która akceptuje wszystkie dokumenty. Sześć dni później polsko-ukraiński komitet składa do UEFA skuteczną aplikację z 25 rządowymi gwarancjami i pozytywnie przechodzi wstępną weryfikację.
- Wykonaliśmy w rządzie całą pracę w dwa tygodnie - to był jakiś rekord. Działaliśmy pod dużą presją czasu. Wśród ministrów konstytucyjnych panowała nadzwyczajna mobilizacja - wspomina Wilczyński.
- Największy problem był oczywiście z ministrem finansów, który wił się i wił. Ale jak mu "rękę wykręciliśmy", to się zgodził. Zresztą pocieszałem go, żeby się nie bał, bo nie dostaniemy turnieju. Nie wiem, czy Mirek Gronicki wierzył w to, że nasze szanse są tak małe, ale przekonałem go - uśmiecha się Belka.
- Początkowo sam nie wierzyłem, że UEFA może nas wybrać, ale kiedy zacząłem się zagłębiać w meandry tego przedsięwzięcia, poznawać siłę sztabu partnera, to pomysł zaczął wydawać mi się realny - dodaje premier.
- Wtedy to było jak lot na księżyc. Mówiono, że to niemożliwe. Każdy się dziwił, że się na to decydujemy. Przecież nie mamy infrastruktury, Stadion Dziesięciolecia jest Jarmarkiem Europa, polską piłkę toczy korupcja - nie mieliśmy nic. I wtedy rząd wziął na siebie ciężar nie tylko spraw formalnych, ale też pełną odpowiedzialność - podkreśla Wilczyński.
Zwrot akcji
8 listopada 2006 roku, w pierwszym głosowaniu Komitetu Wykonawczego UEFA, włoska kandydatura otrzymuje 11 głosów, chorwacko-węgierska 9, a polsko-ukraińska - 7. Półtora roku później w Cardiff kolejność jest inna: dostajemy 8 głosów, Włosi - 4, a Chorwaci i Węgrzy - żadnego. Co sprawia, że wygrywamy na ostatniej prostej?
- Włosi organizowali już mistrzostwa świata i Europy. U nich Euro 2012 nie wyzwalało takiego entuzjazmu jak u nas. Z całym szacunkiem dla Chorwatów i Węgrów, to oba kraje liczą łącznie 15 milionów mieszkańców i trudno jest tam znaleźć po cztery miasta, które musiałyby mieć 30-40-tysięczne stadiony. Populacja miała znaczenie - mówi Olkowicz.
Listkiewicz: - UEFA podchodzi do takich decyzji biznesowo. Rynek zbytu dla sponsorów w Polsce i na Ukrainie był olbrzymi, bo mówimy o krajach, w których łącznie mieszka prawie sto milionów ludzi, i niewyeksploatowany. Byliśmy też atrakcją dla kibiców. Dla doświadczonych fanów kolejny wyjazd na San Siro to rutyna, a nie przeżycie. Tymczasem na Euro 2012 przyjechali z ekscytacją.
- W nas widziano ten entuzjazm, współpracę wszystkich stron: PZPN, rządu, samorządów i specjalnej komisji sejmowej ds. Euro 2012. Wszyscy graliśmy do jednej bramki. Motywowaliśmy się, mówiąc do siebie, że dostaniemy Euro, bo jesteśmy tego warci i bardzo tego chcemy. To było nasze hasło - podkreśla Olkowicz.
Wilczyński zwraca uwagę na zabiegi Surkisa: - Abstrahując od aplikacji i gigantycznej pracy, jaką wykonaliśmy przez te lata, to myślę, że zakulisowo zadziałał Surkis. Był bardzo wpływowym działaczem UEFA i mógł wiele. To się odczuwało i widać było, że ma mocną pozycję.
- U nas była też większa mobilizacja niż u Włochów. W samym Cardiff wykazaliśmy niesamowitą determinację. Mieliśmy bardzo mocną delegację, był z nami prezydent Lech Kaczyński. Po nas było widać, że tego bardzo, bardzo chcemy. Byliśmy takim powiewem świeżości - dodaje.
Cywilizacyjny skok
Pięć lat później Euro 2012 w Polsce i na Ukrainie okaże się gigantycznym sukcesem. Zainteresowanie turniejem przejdzie najśmielsze oczekiwania: z prośbą o bilety zgłosi się aż 12 149 425 osób. Zmodernizowaną za 94 mld zł Polskę odwiedzi ponad 600 tys. piłkarskich turystów, którzy zostawią u nas blisko miliard złotych. Z myślą o Euro 2012 powstaną 274 inwestycje. Nie tylko stadiony i ośrodki treningowe.
- Spuścizna Euro 2012 to około półtora tysiąca kilometrów nowych autostrad, półtora tysiąca kilometrów zmodernizowanych linii kolejowych, piętnaście zrewitalizowanych dworców kolejowych, w tym piękny, zabytkowy we Wrocławiu. To była gigantyczna inwestycja w Polskę. To był wielki skok cywilizacyjny - mówi Olkowicz.
- Trafiliśmy na bardzo dobre rozdanie, czyli okres programowania Unii Europejskiej. Polska była beneficjentem ponad dziesięciu procent budżetu UE w okresie 2007-2013. To była wielka szansa na rozwój, która została wykorzystana. Polska się zmieniła. Wszystko, co wtedy powstało, służy Polakom do dziś - dodaje.
Belka: - Wtedy nie doceniałem tego, że wysiłek inwestycyjny, który wykonaliśmy, będzie aż takim kopniakiem dla gospodarki. To była duża szansa dla kraju, którą wykorzystaliśmy. Czymś niesamowitym był ten wysyp stadionów, który zresztą trwa do dziś. Dziś Polska spokojnie mogłaby zorganizować taki turniej sama.
- Nasze stadiony żyją i pod względem infrastruktury stadionowej jesteśmy w czołówce Europy. Euro 2012 to był przełom. Rozwiązaliśmy wtedy worek z imprezami. Staliśmy się krajem ważnym dla międzynarodowych wydarzeń sportowych, nie tylko piłkarskich, bo seryjnie organizujemy też imprezy siatkarskie - dodaje były premier.
Wilczyński: - Daliśmy początek czemuś, co mocno zmieniło oblicze Polski. Wykonaliśmy niesamowitą pracę jako naród, jako społeczeństwo. To był niewyobrażalny sukces Polski. To jest zaleta sportu, że może znacznie wpływać na rozwój gospodarki, infrastruktury.
Po Euro 2012 UEFA i FIFA zaufały Polsce. W 2015 roku gościmy finał Ligi Europy, w 2017 roku odbywają się u nas młodzieżowe mistrzostwa Europy, dwa lata później nad Wisłą rozgrywany jest młodzieżowy mundial, a finał Ligi Europy 2019/20 ma zawitać do Gdańska.
- Spuścizna Euro 2012 do dziś nam bardzo pomaga. Gdyby nie te mistrzostwa, myślę, że Polska nie dostałaby tych turniejów. Po Euro mamy świetną infrastrukturę, kompetentną kadrę zarządzającą i doświadczenie. Jesteśmy teraz faworytami w ubieganiu się o goszczenie imprez piłkarskich wysokiej rangi - mówi Listkiewicz.
Euro 2012 to jednak nie tylko sukces organizacyjny i gospodarczy. - Dzięki Euro 2012 zlikwidowano też wiele uprzedzeń w trudnej, złożonej historii polsko-ukraińskiej. Wyszliśmy z założenia, że historię trzeba zostawić historykom - jej się przecież nie zmieni. Chcieliśmy zbudować coś nowego właśnie na bazie sportu, a nie polityki i to się udało - zauważa Olkowicz.
Z powodu zagrożenia epidemią koronawirusa, apelujemy do Was, byście unikali skupisk ludzkich. Wspieramy akcję #zostanwdomu. Pod hasztagiem #DzialoSieWSporcie każdego dnia będziemy przypominać ważne, ciekawe, niesamowite zdarzenia, które zapisały się w historii sportu.
Inne teksty z serii #DzialoSieWSporcie