Brexit. Luksus dla wyjątków

Getty Images / Stu Forster / Na zdjęciu: piłkarze Manchesteru City
Getty Images / Stu Forster / Na zdjęciu: piłkarze Manchesteru City

- To świt nowej ery - stwierdził premier Boris Johnson, tuż po opuszczeniu Unii Europejskiej przez Zjednoczone Królestwo. Dla jednych był to powód do świętowania, dla drugich moment zadumy - co dalej? Także w sferze piłkarskiej.

W tym artykule dowiesz się o:

[b]Grzegorz Garbacik

[/b]

Kiedy w czerwcu 2016 roku ogłoszono wyniki referendum i okazało się, że 51,9 procent Brytyjczyków opowiedziało się za wyjściem ze struktur unijnych, niemal cały świat był w szoku. Jeden z najważniejszych graczy organizacji podjął bowiem decyzję o jej opuszczeniu, a chociaż eurosceptycy strzelali korkami długo mrożonych szampanów, było wiadomo, że prawdziwe problemy dopiero majaczą na horyzoncie. Nad przyszłością zastanawiali się nie tylko zwykli obywatele, ale również wszyscy ci, którzy każdego dnia pracują na wizerunek najpotężniejszej piłkarskiej ligi na świecie, Premier League.

Fundament sukcesu

Patrząc na wyniki w europejskich pucharach na przestrzeni ostatniej dekady należy oddać palmę pierwszeństwa Hiszpanii, ale już na płaszczyźnie finansowej i marketingowej Brytyjczycy nie mają sobie równych. To co legło u fundamentów Premier League na początku lat 90. minionego stulecia, nadal czuć w duchu ligi i tego czym ona tak naprawdę jest. To luksusowy produkt, który dzięki gigantycznym kontraktom na sprzedaż praw telewizyjnych odsadza resztę stawki o kilka długości i wydawało się, że ta przewaga może się wyłącznie powiększać.

Nie byłoby jednak dzisiejszej Premier League, gdyby nie napływ zagranicznego kapitału i wcale nie chodzi wyłącznie o pieniądze, ale przede wszystkim o piłkarzy i trenerów z innych krajów, którzy wnieśli do ligi świeże pomysły i różnorodność – finalnie złożyły się na tygiel tego, czym miliony fanów na świecie pożywiają się każdego tygodnia. Nie byłoby tego również bez sprawy Jeana-Marca Bosmana i orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej z grudnia 1995. Wtedy z pełną mocą potwierdzono, że każdy obywatel UE ma prawo żyć i pracować w innym państwie należącym do wspólnoty, co w świetle wcześniej obowiązujących przepisów piłkarskich wcale nie było takie oczywiste.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: izolacja nie służy reprezentantowi Anglii? Zaatakował wślizgiem swoją żonę!

Wyrok ten zmienił wszystko, a skoro prawo unijne było prawem rozciągającym się na wszystkie kraje wspólnoty, Brytyjczycy z niego skorzystali.

Zagrożone królestwo

Premier League stała się dla Anglików kolejną perłą w koronie, tuż obok przygód Harry’ego Pottera, rzutów wolnych Davida Beckhama czy czaru Hugh Granta w komediach romantycznych. Gdyby ktoś powiedział im jeszcze kilka lat temu, że wszystko co dobre, kiedyś się skończy, zapewne nie odnieśliby tego właśnie do swojej ligi piłkarskiej. To już się stało. W nocy z 31 stycznia na 1 lutego Brytyjczycy opuścili Unię Europejską i weszli w okres przejściowy. Teraz muszą ustalić szereg przepisów i reguł, które następnie wpłyną na życie całego kraju, także w sferze piłki nożnej.

Zagrożeń jest sporo, a wolność przepływu ludzi będzie jednym z pierwszych ciosów, który zostanie wyprowadzony w organizację. Wspomniane prawo obowiązuje bowiem jedynie obywateli krajów wspólnoty, a skoro Wielka Brytania z niej wyszła, ci, którzy będą chcieli podjąć pracę w Londynie, Birmingham, czy Liverpoolu, będą musieli starać się o specjalne pozwolenia. Tu mamy z kolei dwie ścieżki: pierwsza, reprezentacyjna, zakładająca, że dany piłkarz mógłby otrzymać rzeczone pozwolenie automatycznie, jeśli spełni stosowne kryteria. W dwóch poprzedzających złożenie wniosku latach musiałby osiągnąć określony procent rozegrania odpowiedniej liczby meczów, który byłby uzależniony od tego, jakie miejsce dane kadra zajmuje w rankingu FIFA. I tak przy lokatach 1-10 chodziłoby o 30 procent, 11-20 – 45 procent, 21-30 – 60 procent i finalnie 31-50 – aż 75 procent.

Gdyby się nie udało, wtedy do akcji wkroczyłby specjalny Panel do spraw Wyjątków, który każdy taki przypadek wziąłby pod lupę i na podstawie obiektywnych kryteriów przyznał danemu zawodnikowi punkty. Te byłyby zależne między innymi od tego, ile kosztował, jak dużo zarabia, jak przebiegała jego dotychczasowa kariera i jakie ma znaczenie dla drużyny. W teorii wygląda to tak, że piłkarze o określonym statusie raczej nie powinni mieć problemów z uzyskaniem pozwolenia, ale regulacje uderzyłyby w tych, którzy zaczęli dopiero drogę na szczyt. Przy nowych przepisach, tacy gracze jak N’Golo Kante czy Riyad Mahrez, sprzed ery Leicester City, nie mieliby co liczyć na odpowiedni dokument.

Na podobną zgodę nie mógłby również liczyć Cesc Fabregas, co jednak jest związane z regulacjami dotyczącymi podpisywania umów z piłkarzami pomiędzy 16 a 18 rokiem życia. Procedura jest obwarowana szeregiem obostrzeń, ale... podstawową kwestią jest to, że mowa o krajach unijnych. Jeśli Brytyjczycy nie uregulują tej sprawy, o młodych i zdolnych z innych krajów będą mogli zapomnieć. Okres przejściowy obowiązuje jedynie do 31 grudnia tego roku.

Kto straci, kto skorzysta

W 2016 roku, a więc tuż po tym jak Londyn rozpętał szaleństwo związane z Brexitem, stacja BBC przygotowała zestawienie, w którym wyliczyła, że - zgodnie w ówczesnym stanem, ale nowymi przepisami - problem z otrzymaniem pozwolenia na pracę w Premier League, Championship, a także Scottish Premiership miałoby aż 332 piłkarzy. Tylko w angielskiej elicie dotyczyłoby to aż 152 zawodników, a więc aż 25 procent!

Najwięksi i najbogatsi nie muszą drżeć, ich i tak będzie stać na spełnienie wymogów z katalogu warunków obiektywnych i jest raczej wątpliwe, by wspomniany Panel do spraw Wyjątków rzucał im kłody pod nogi. Można w ciemno zakładać, że chociaż Alexandre Lacazette w kadrze narodowej gra od wielkiego dzwonu, to i tak odpowiedni glejt by dostał, bo jednak sporo kosztował, dużo zarabia, a i jego wkład w grę Arsenalu jest wymierny. Problem mogą mieć jednak kluby niżej notowane, które nie mają takiej siły oddziaływania, by przyciągać etatowych reprezentantów i zawodników z najwyższej półki. Przez lata nie był to problem, ale od stycznia przyszłego roku może się okazać, że nie będzie to już takie łatwe. Wątpliwości w tej sprawie nie ma między innymi Mike Garlick, prezes Burnley, a więc jednego z uboższych klubów Premier League. Podczas wywiadu dla BBC Sport przyznał bez ogródek, że dysproporcje pomiędzy ekipami z topu, a resztą stawki jedynie się powiększą.

- Po pierwsze, cały ten Brexit wpłynie na siłę nabywczą naszej waluty. Funt nie będzie już tak konkurencyjny, a to oznacza, że nasza zdolność konkurowania z klubami z kontynentu będzie mniejsza. Szkody zostaną poczynione w całym kraju, ale w świecie futbolu jedynie powiększą one różnicę - tłumaczył. Społeczność Burnley chyba nie spoglądała tak daleko w przyszłość jak szef The Clarets, ponieważ w referendum aż 67 procent mieszkańców opowiedziało się za wyjściem z Unii Europejskiej…

Ktoś na obecnym zamieszaniu straci, ale ktoś - tak by się mogło przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawać - zyska. W obliczu ograniczonego napływu utalentowanych młodzieńców z innych krajów, wzrok szefów poszczególnych klubów może skierować się na ich własne akademie piłkarskie. Wszystko wskazuje na to, że wychowywanie piłkarzy na większą skalę stanie się dla angielskich klubów codziennością, podobnie jak dbanie o nich i nie wypuszczanie ich tak łatwo do innych drużyn, jak to miało miejsce chociażby w przypadku Jadona Sancho czy Ademoli Lookmana.

Status Wyspiarza za granicą to zresztą także bardzo paląca kwestia, ponieważ dziś nie wiadomo, jak od nowego roku będzie on traktowany w innym kraju. W tej kwestii wszystko zależy od tego, jak sprawnie będzie działał Boris Johnson i jego gabinet, ale między innymi Gareth Bale musi trzymać rękę na pulsie.

Wracając jeszcze do wspomnianych akademii i ograniczeń napływu świeżej i młodej krwi z zagranicy, warto wspomnieć o projekcie, który zrodził się jeszcze za kadencji premier Theresy May - zakładał zmniejszenie liczby obcokrajowców w klubach z siedemnastu do dwunastu. Te mogą oczywiście protestować, ale ówczesna minister sportu, Tracey Crouch, twierdziła, że rząd nie zamierza stosować specjalnych praw dla żadnej z grup.

- Sport to tylko jedna z dziedzin, które zostaną dotknięte przez Brexit. Oczywiście, wiemy jakie znaczenie ma futbol i na pewno pochylimy się nad problemem, ale to dużo szersze zagadnienie - stwierdziła podczas rozmowy ze Sky Sports.

Ostatnią kwestią jest sprawa dotycząca zawodników, którzy dopiero zastanawiają się nad tym, czy nie przejść do jednego z klubów Premier League. Czy po zakończeniu okresu przejściowego się na to zdecydują? Czy w przypadku niejasnej prawnej sytuacji nie uznają, że lepiej kontynuować karierę w Hiszpanii, Włoszech lub Niemczech, a więc krajach objętych ochronnym parasolem UE? Jeśli funt przestanie być kartą przetargową, takich dylematów może być więcej.

Czy zatem futbolowa mapa Europy ulegnie niedługo zmianie? Bez wątpienia. Czy znajdzie się ktoś, kto strąci Premier League z piedestału? Tego wykluczyć nie można, tym bardziej że Serie A i Bundesliga rosną w siłę. Los Wielkiej Brytanii był w rękach jej obywateli, dziś to już wyłącznie kwestia polityków. Smutne, że także, jeśli chodzi o futbol.

Komentarze (0)