Bundesliga. Rafał Gikiewicz - niechciany bohater Unionu

Getty Images / Matthias Kern/Bongarts / Na zdjęciu: Rafał Gikiewicz
Getty Images / Matthias Kern/Bongarts / Na zdjęciu: Rafał Gikiewicz

To miał być spokojny sezon w drugiej lidze, ale Rafał Gikiewicz od razu stwierdził: gramy o awans. Później strzelił gola, zatrzymał kibiców idących na awanturę, a za kilka tygodni odejdzie z Unionu jako legenda. Fani szykują dla niego niespodziankę.

Już w pierwszym sezonie kibice Unionu Berlin zaczepiali Polaka na ulicy i mówili, że jeszcze trochę i doczeka się w mieście swojego muralu. Gikiewicz miał z nimi dobry kontakt od początku. Po meczach zawsze znalazł czas na podejście pod trybunę, przybicie piątki, czy rzucenie bramkarskiej bluzy. Bywało, że rozdawał też bilety na ligowe spotkania zespołu. Można powiedzieć, że to takie triki, zagrania pod publiczkę, ale był to tylko dodatek do tego, co robił na murawie. Na uznanie zapracował przede wszystkim formą sportową i charyzmą.

Namieszał już na pierwszym spotkaniu, w gabinecie. Dyrektorowi sportowemu z kamienną twarzą powiedział, że przyjechał do Berlina awansować. Jakby zapominając, że Union to najwyżej przeciętniak drugiej ligi, klub, który nigdy nie grał w niemieckiej elicie. Ale zmienił jego historię. W czternastu meczach nie puścił gola, wygrał z drużyną baraże ze Stuttgartem i coś, o czym kibice nie mieli śmiałości marzyć, stało się faktem.

Zżyty z kibicami

- Nie boję się powiedzieć, że przeszedł do historii Unionu - mówi Artur Wichniarek, były piłkarz Herthy, mieszkający po karierze w Berlinie. - Nikt nie wierzył, że to klub na ekstraklasę, a Rafał prostym i zwykłym przekazem zyskał akceptację kibiców - komentuje były napastnik.

ZOBACZ WIDEO: Dosadna opinia na temat startu Bundesligi. "Fatalnie to wygląda"

Do wysokiej formy na boisku i dobrego kontaktu z fanami, Gikiewicz raz na jakiś czas dokładał coś ekstra. Z FC Heidenheim uratował remis strzałem głową w ostatniej akcji. Rok później, po wygranych derbach z Herthą, zatrzymał własnych kibiców, którzy w kominiarkach ruszyli na sektor fanów rywali. Kiedy zawodnicy Unionu stali w miejscu, Polak wymachiwał rękoma i w trzech językach, dość dosadnie, kazał im zawrócić na swoją trybunę.

Nasz bramkarz zżył się z kibicami, na ręku wytatuował sobie nawet herb drużyny. Union to klub nazywany biedniejszym bratem Herthy. Z oddanymi fanami, ale znający swoje miejsce w szeregu. Zawodnicy zarabiają mniej więcej na tym samym poziomie, nie ma kominów płacowych, statusu gwiazd. Jest za to utożsamianie się z lokalną społecznością, rodzinne podejście. Co roku, w okresie świąt Bożego Narodzenia, cały stadion wypełnia się po brzegi tylko po to, by ludzie mogli wspólnie pośpiewać kolędy. Gikiewicz w cywilnym ubraniu również przychodził tam z rodziną.

W erze pandemii koronawirusa jako pierwszy zawodnik Bundesligi publicznie zadeklarował rezygnację z części zarobków, by pomóc klubowi, który w trudnych czasach przestał zarabiać. Wsparł też miejscowy szpital - ufundował i osobiście dostarczył jedzenie lekarzom.

Hertha kusiła

Nad możliwością transferu do lokalnego rywala nawet się nie zastanawiał. - Taki pomysł pojawił się w momencie, gdy Rafał postanowił nie przedłużać kontraktu z Unionem - kontynuuje Wichniarek. - Hertha ma problem na tej pozycji, a zawodnik z takim charakterem i charyzmą na pewno byłby wzmocnieniem. Rafał nie wyobrażał sobie jednak, że może zrobić coś podobnego własnym kibicom i temat umarł w zarodku - mówi były reprezentant Polski.

Po sezonie Rafał Gikiewicz odejdzie z klubu, jak sam przyznał: był gotowy nawet mniej zarabiać, ale nie czuł "chemii" ze strony prezesów. - Dzieci i żona płakały, chciałem tam zostać za wszelką cenę - powiedział w "Canal Plus".

W piątek zostaną rozegrane pierwsze i najpewniej na długo - ostatnie polskie derby Berlina. W listopadowych wygrał Union (1:0). Gikiewicz brylował w bramce i po spotkaniu. Na Olympiastadion czeka go niespodzianka. - Kibice Unionu planują wnieść wielki baner z podobizną Rafała, zostawić go na swoim sektorze i tak podziękować mu za dwa sezony spędzone w klubie. Po dwóch sezonach ma status legendy klubu - mówi Wichniarek. A Polak stanie się jeszcze większym bohaterem, jeżeli Union utrzyma się w lidze.

Pewne jest, że tym razem nie będzie musiał ganiać nikogo po spotkaniu, chyba że Krzysztofa Piątka z Herthy, który strzeli mu gola.

Czytaj także:
Twarde zasady powrotu Bundesligi. Edward Kowalczuk: Podróże na mecze nawet trzema autokarami
Joachim Marx: Po chorobie nie ma śladu. W końcu mogę przytulić żonę

Źródło artykułu: