Bundesliga. Rafał Gikiewicz - niechciany bohater Unionu
To miał być spokojny sezon w drugiej lidze, ale Rafał Gikiewicz od razu stwierdził: gramy o awans. Później strzelił gola, zatrzymał kibiców idących na awanturę, a za kilka tygodni odejdzie z Unionu jako legenda. Fani szykują dla niego niespodziankę.
Namieszał już na pierwszym spotkaniu, w gabinecie. Dyrektorowi sportowemu z kamienną twarzą powiedział, że przyjechał do Berlina awansować. Jakby zapominając, że Union to najwyżej przeciętniak drugiej ligi, klub, który nigdy nie grał w niemieckiej elicie. Ale zmienił jego historię. W czternastu meczach nie puścił gola, wygrał z drużyną baraże ze Stuttgartem i coś, o czym kibice nie mieli śmiałości marzyć, stało się faktem.
Zżyty z kibicami
- Nie boję się powiedzieć, że przeszedł do historii Unionu - mówi Artur Wichniarek, były piłkarz Herthy, mieszkający po karierze w Berlinie. - Nikt nie wierzył, że to klub na ekstraklasę, a Rafał prostym i zwykłym przekazem zyskał akceptację kibiców - komentuje były napastnik.
ZOBACZ WIDEO: Dosadna opinia na temat startu Bundesligi. "Fatalnie to wygląda"Nasz bramkarz zżył się z kibicami, na ręku wytatuował sobie nawet herb drużyny. Union to klub nazywany biedniejszym bratem Herthy. Z oddanymi fanami, ale znający swoje miejsce w szeregu. Zawodnicy zarabiają mniej więcej na tym samym poziomie, nie ma kominów płacowych, statusu gwiazd. Jest za to utożsamianie się z lokalną społecznością, rodzinne podejście. Co roku, w okresie świąt Bożego Narodzenia, cały stadion wypełnia się po brzegi tylko po to, by ludzie mogli wspólnie pośpiewać kolędy. Gikiewicz w cywilnym ubraniu również przychodził tam z rodziną.
W erze pandemii koronawirusa jako pierwszy zawodnik Bundesligi publicznie zadeklarował rezygnację z części zarobków, by pomóc klubowi, który w trudnych czasach przestał zarabiać. Wsparł też miejscowy szpital - ufundował i osobiście dostarczył jedzenie lekarzom.
Hertha kusiła
Nad możliwością transferu do lokalnego rywala nawet się nie zastanawiał. - Taki pomysł pojawił się w momencie, gdy Rafał postanowił nie przedłużać kontraktu z Unionem - kontynuuje Wichniarek. - Hertha ma problem na tej pozycji, a zawodnik z takim charakterem i charyzmą na pewno byłby wzmocnieniem. Rafał nie wyobrażał sobie jednak, że może zrobić coś podobnego własnym kibicom i temat umarł w zarodku - mówi były reprezentant Polski.
Po sezonie Rafał Gikiewicz odejdzie z klubu, jak sam przyznał: był gotowy nawet mniej zarabiać, ale nie czuł "chemii" ze strony prezesów. - Dzieci i żona płakały, chciałem tam zostać za wszelką cenę - powiedział w "Canal Plus".
W piątek zostaną rozegrane pierwsze i najpewniej na długo - ostatnie polskie derby Berlina. W listopadowych wygrał Union (1:0). Gikiewicz brylował w bramce i po spotkaniu. Na Olympiastadion czeka go niespodzianka. - Kibice Unionu planują wnieść wielki baner z podobizną Rafała, zostawić go na swoim sektorze i tak podziękować mu za dwa sezony spędzone w klubie. Po dwóch sezonach ma status legendy klubu - mówi Wichniarek. A Polak stanie się jeszcze większym bohaterem, jeżeli Union utrzyma się w lidze.
Pewne jest, że tym razem nie będzie musiał ganiać nikogo po spotkaniu, chyba że Krzysztofa Piątka z Herthy, który strzeli mu gola.
Czytaj także:
Twarde zasady powrotu Bundesligi. Edward Kowalczuk: Podróże na mecze nawet trzema autokarami
Joachim Marx: Po chorobie nie ma śladu. W końcu mogę przytulić żonę