- Myślę, że w pewnym momencie udało się wycisnąć z jego kariery maksimum. Ale fakt, że działa na rynku niemieckim stanowi dla niego pewne ograniczenie. Jest obcokrajowcem. Podobny problem mieli Arjen Robben czy Franck Ribery - uważa Cezary Kucharski, współautor "brandu" jakim stał się Robert Lewandowski.
Czy od początku było to planowane? 6 września 2006 w "Gazecie Wyborczej" ukazał się wywiad z agentem Cezarym Kucharskim. Czytamy: "Moje plany są ambitne. Wierzę, że w perspektywie dziesięciu lat wykreujemy piłkarza na miarę Davida Beckhama. Może nie na skalę światową. Ale na polskim gruncie kogoś takiego da się stworzyć".
W tamtych czasach brzmiało to trochę jak kolejne opowieści fantasty i marzyciela, ale był to bardzo konkretny, opracowany w szczegółach plan. Oczywiście do tego był potrzebny odpowiedni zawodnik. Gdyby w tamtym czasie typować kandydatów do "polskiego Beckhama", raczej niewielu wskazałoby 18-latka, który właśnie został odrzucony przez warszawską Legię i przeszedł do Znicza Pruszków, na zaplecze Ekstraklasy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Robert Lewandowski założył maseczkę i... popełnił błąd. Celowo
- Byliśmy przekonani, że da się to zrobić, ale to była ciężka walka krok po kroku. Trzeba tu jednak znaleźć balans między budowaniem wizerunku a klasą sportową. Mam wrażenie, że dla wielu zawodników kreowanie wizerunku jest na pierwszym miejscu, a najważniejszy musi być zawsze sport, on jest bazą - mówi Kucharski. Z czasem rola zawodnika rosła i budowanie piłkarza jako "brandu" stało się możliwe.
- Zaczęliśmy autoryzować wywiady, których udziela, dbać o każdy szczegół - mówi były agent zawodnika. Nie znaczyło to wycinania wszystkiego, chodziło o to, by nie zepsuć wizerunku. Agencja przygotowywała wręcz zawodnika do wywiadów. W pewnym momencie piłkarz na tyle urósł, że Kucharski wyszedł z nim do szerszej publiczności. Zaczęły się wywiady w stacjach ogólnopolskich, zawodnik był częstym gościem w TVN, co pozwoliło mu przedstawić się klasie średniej, z czasem doszły życzenia świąteczne składane z premierem Tuskiem.
Takim symbolicznym wyjściem poza świat sportu był choćby moment, gdy agencja zablokowała udział piłkarza w programie "Turbo Kozak", bo uznała, że "Lewy" ze swoją pozycją w takim programie rozrywkowym wystąpić nie powinien. W pewnym momencie był być może nawet aż za bardzo produktem.
- Namawialiśmy też Anię, żeby bardziej się zaangażowała. Pamiętam jak któregoś dnia w moim biurze na ulicy Mokotowskiej zarzekała się, że nigdy nie zgodzi się na dzielenie się swoją prywatnością. Z dzisiejszej perspektywy brzmi to dość zabawnie - śmieje się Kucharski.
Dziś Lewandowski jest zdecydowanie sportowcem numerem 1 w Polsce, zaś jego żona Anna jako trenerka personalna jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osobowości telewizyjnych. Swego czasu jeden z portali napisał nawet o Robercie jako o mężu Anny, co dla środowiska sportowego pewnie jest nieco zabawne, ale pokazuje, że Anna u boku męża zbudowała własną, jakże rozpoznawalną markę.
Ale - wróćmy do bazy - najważniejszy jest sport. Nie byłoby "brandu", gdyby nie wyniki. Przecież wyjazd Lewandowskiego do Niemiec nie był sprzedawany przez media jako podbój kraju naszych zachodnich sąsiadów. Reakcje były raczej sceptyczne. Trudno powiedzieć, że jest to jakiś motor napędowy jego sukcesu, ale faktem jest, że przesadnie w niego nie wierzono. Najpierw w Legii, potem gdy rywalizował z Lucasem Barriosem, w końcu z okazji transferu do Bayernu.
W Legii Warszawa odrzucili go trenerzy, w Dortmundzie miał bardzo napięte stosunki z Barriosem, do tego stopnia, że zawodnicy pobili się w szatni. Jak na ironię losu, Barrios zostanie zapamiętany w historii jako kolega Lewandowskiego. W końcu gdy szedł do Bayernu powszechna była opinia, że to dla niego za wysokie progi. Dlatego Lewandowski jest w Niemczech szanowany, bo jest wzorem profesjonalisty, który musiał wszystko wyszarpać. Podobnie było z jego pensją w Dortmundzie. Słynna była scena, gdy Hans-Joachim Watzke, dyrektor Borussii Dortmund, powiedział, że Polak nie może być najlepiej zarabiającym zawodnikiem w klubie.
- Roberta to zabolało. Ale w Borussii nie wiedzieli wtedy, że mamy asa w rękawie. Byliśmy po rozmowach z Bayernem. Gdy położyłem karty na stół, narracja się zmieniła - mówi Kucharski. Lewy wskoczył na wyższy poziom. Kucharski był wielokrotnie krytykowany w Niemczech, pisano, że ciąga Lewandowskiego jak świnię od wsi do wsi i próbuje go sprzedać. W rzeczywistości polski agent i jego zawodnicy pokazali Niemcom, że nie przyjechali do pracy jako gastarbeiterzy, którzy chcą dorobić i wybudować w swoim kraju domek na wsi, ale po to by zdominować tamtejszy rynek.
Dziś niewielu jest Niemców, którzy byliby bardziej rozpoznawalni od naszego piłkarza. Poza Sebastianem Vettelem. Lewandowski jest od lat piłkarzem nr 1 w lidze, przy okazji w Niemczech nie ma dziś tak wielkich postaci jak choćby Boris Becker czy Steffi Graff w latach 90.
- O ile sportowo się udało, w kwestiach marketingowych nie było takiej możliwości. Tamten rynek wolał swoich sportowców. W Borussii byli to choćby Reus czy Goetze, w Bayernie Hummels czy Mueller - mówi Kucharski. W pewnym momencie była próba "sprzedania" Lewandowskiego na rynku niemieckim, polski zawodnik podpisał umowę z niemieckim oddziałem firmy Lagardere, ale nie udało się mu podpisać żadnego poważnego kontraktu. Poza jednym. Firma Vip Pictures produkująca gadżety sportowe zapłaciła Polakowi za wykorzystanie jego wizerunku. Niestety biznes nie okazał się opłacalny i przedsiębiorstwo splajtowało.
- Wejście na światowy rynek było bardzo trudne. Został on podzielony właściwie na pół przez Ronaldo i Messiego. Ale też uważam, że wycisnęliśmy tyle, ile się dało. Robert został idolem Europy środkowo-wschodniej - mówi Kucharski. Jak się dowiadujemy, polski piłkarz miał najwyższy kontrakt z firmą Nike w tej części świata. Wyższy nawet od chorwackich wicemistrzów świata. Oczywiście wynika to również z wielkości rynku polskiego.
W Niemczech istniało wiele obwarowań, Polak był mocno ograniczony. Przykładem jest podpisanie umowy z chińskim gigantem Huawei. Jak mówi agent zawodnika, piłkarz złamał zapisy kontraktu, gdyż Bayern miał układ z lokalnym producentem. Musiał zapłacić karę. Symboliczną, ale jednak. To pokazuje, że rynek niemiecki, choć daje zarobić, to jednak też stawia pewien szklany sufit.
- Nawet nie robiliśmy żadnych badań rozpoznawalności, bo wiedzieliśmy, że nie ma to sensu. Budowaliśmy markę w Polsce. Robert zaczął w pewnym momencie inwestować w start-upy, co dało mu wizerunek świadomego sportowca, nie tylko piłkarza, ale człowieka myślącego dalekowzrocznie, wspomagającego początkujący biznes. Był to świadomy krok - mówi Kucharski.
We wtorek Lewandowski będzie mógł potwierdzić swój status w szlagierze Borussia Dortmund - Bayern Monachium. Początek spotkania na szczycie Bundesligi o godz. 18:30.
ZOBACZ Lewandowski może pobić historyczny rekord Gerda Muellera