PKO Ekstraklasa. Cracovia - Jagiellonia Białystok. Maciej Makuszewski: Po takiej przerwie chcesz zrobić z piłką wszystko

Newspix / KAMIL SWIRYDOWICZ / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Maciej Makuszewski
Newspix / KAMIL SWIRYDOWICZ / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL / Na zdjęciu: Maciej Makuszewski

- Kiedy pierwszy raz dostajesz piłkę na boisku po takim czasie, chcesz z nią zrobić wszystko, ale nie wychodzi tak jak wcześniej - mówi przed wznowieniem sezonu Maciej Makuszewski z Jagiellonii Białystok.

Jesienią 2017 roku osiągnął życiową formę. Myślał o mundialu, tymczasem na pół roku przed mistrzostwami świata zerwał więzadło krzyżowe. Dziś Maciej Makuszewski próbuje się odbudować w miejscu, które można nazwać jego domem - Jagiellonii Białystok. W pierwszym meczu po restarcie sezonu jego zespół zagra w niedzielę na wyjeździe z Cracovią. Pierwszy gwizdek o godz. 15:00.

"Piłka Nożna": Co słychać na Podlasiu?

Maciej Makuszewski, piłkarz Jagiellonii Białystok, 5-krotny reprezentant Polski: Wszystko w porządku, jesteśmy zdrowi, pracujemy i czekamy na pierwszy mecz. Stęskniłem się już za rozgrywkami ligowymi. Pierwsze tygodnie się dłużyły, była monotonia, ale odkąd wróciliśmy do treningów, życie znacznie przyspieszyło. Trzy tygodnie minęły błyskawicznie, do pierwszego gwizdka odliczamy już tylko godziny.

Jak się czułeś po pierwszych treningach?

Na początku, kiedy mieliśmy jeden trening dziennie, wracałem do domu i jeszcze pracowałem indywidualnie. W poprzednim tygodniu weszliśmy już na dwie jednostki, więc jest intensywniej i musimy się odpowiedzialnie regenerować. Po takim czasie trzeba było przestawić się do innego wysiłku. W trakcie domowej izolacji regularnie biegałem w lesie, ale nie można tego porównywać z bieganiem po boisku, gdzie masz krótkie, intensywne starty, zwroty, do tego dochodzą starcia z kolegami. Kiedy biegałem po lesie z pulsometrem, widziałem, że trzymam dobre tempo i byłem zadowolony, a później wyszedłem na pierwsze treningi i już tak kolorowo nie było.

ZOBACZ WIDEO: Zrobimy sobie w Polsce "drugie Bergamo"? "We Włoszech wszystko zaczęło się od meczu piłki nożnej!"

Ale w końcu spadł kamień z serca.

Jeśli całe życie grasz w piłkę, spotykasz się z ludźmi, to trudno nagle przestawić się i siedzieć w domu przez kilka tygodni. Dla mnie to było bardzo frustrujące i męczące, bo wychodziłem jedynie do lasu. Kiedy pierwszy raz dostajesz piłkę na boisku po takim czasie, chcesz z nią zrobić wszystko...

I nie wychodzi?

Wychodzi, ale nie tak jak wcześniej. Mam nadzieję, że już w pierwszym meczu wszystko będzie jak należy, czyli wygramy, pokażemy się z dobrej strony i wyślemy wszystkim sygnał, że nie zapomnieliśmy jak się gra w piłkę.

W trzech pierwszych tegorocznych meczach zdobyliście punkt, nie strzeliliście gola...

Początek był słabiutki, ale od meczu z Lechem zaczęliśmy iść w górę, a tu nagle wszystko się zatrzymało. Nikt nie był zadowolony z tej przerwy. Łapaliśmy właściwy rytm i wszystko wyglądało coraz lepiej, przede wszystkim punktowaliśmy. Teraz musimy na nowo szukać formy.

Przed meczem z Lechem zrobiłeś niezłe show na konferencji prasowej.

Nie wiedziałem, że moja wypowiedź odbije się tak szerokim echem, ale na żadne warsztaty coachingowe nie chodziłem. Czasami jest tak, że człowiek bardzo chce, a nic nie wychodzi i wkradają się niepotrzebne komentarze, które nic nie wnoszą. To nie jest ani konstruktywna krytyka, ani jakakolwiek pomoc... Nazwałbym to raczej wrzucaniem zbędnych kamyczków do ogródka. Głównie obrywało nam się od ludzi z Białegostoku, ale to nie jest wyjątek. Gdyby taka sytuacja zdarzyła się w innym mieście, to też uderzaliby w nas ludzie z własnego podwórka. Byłem poirytowany postawą osób, które są przy klubie - kibiców czy dziennikarzy. Prawda jest taka, że oni pracują na Podlasiu, przy Jagiellonii, a co by zrobili, gdyby tego klubu nie było? Jeździliby na drugą czy trzecią ligę? Nie oszukujmy się, raczej tak by nie było...

Brakowało mi obustronnego szacunku. Przecież Jaga w ostatnich latach stała się topowym klubem w Polsce i chyba za bardzo rozbudziła apetyty. Nie pozwolę na to, aby ktoś dawał nam pstryczka w nos bez powodu. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę, że nie prezentujemy się tak, jak powinniśmy. Z Wisłą Kraków mieliśmy niezły początek, później coś się zacięło. Z Koroną strzeliliśmy szybko gola, który nie został uznany po interwencji VAR. Gdyby nie to, myślę, że byśmy odnieśli nawet zwycięstwo różnicą trzech bramek, tak byliśmy nakręceni. Legia nam błyskawicznie pokazała, w jakiej jest formie i o co walczy w tym sezonie. Wiadomo, że chcieliśmy jej utrzeć nosa, ale same chęci nie wystarczą. Przed Lechem czułem w drużynie irytację tym, co się dzieje i zaczęła emanować z nas agresja, więc wiedziałem, że coś z tego będzie. Jeśli chodzi o tę konferencję, było trochę szydery ze strony dziennikarzy, więc trzeba było im odpowiedzieć.

Pytanie dostał Martin Pospisil, a nie ty. Trochę się wyrwałeś do odpowiedzi.

Wiem, ale do tego momentu nie odezwałem się nawet słowem. Nikt mnie o nic nie pytał, więc w końcu nie wytrzymałem. Martin coś mówił pod nosem, też nie był zachwycony zachowaniem niektórych osób.

Jak to?

Materiały wideo obejmują tylko oficjalną część konferencji, a przecież my nie jesteśmy głusi i słyszymy, o czym ludzie rozmawiają zanim rozpocznie się zadawanie pytań. Pojawiały się głosy "znowu gramy w piątek, więc szykuje się kolejny beznadziejny weekend". Kiedy słyszysz takie teksty, to krew cię zalewa, bo jeszcze nie wyszedłeś na boisko, a już wszyscy cię skreślają. Nie widziałem drużyny, która przed pierwszym gwizdkiem się poddała. Uwierz mi, że kiedy przyszedłem do Jagi, to na pierwszych treningach szedł ogień spod butów.

A później przychodził mecz i cała magia odchodziła.

Tego nie potrafię wytłumaczyć. Trenowaliśmy na sztucznej murawie, ale nikt nie zwracał na to uwagi. Była jazda na tyłkach, walka o każdy centymetr boiska. Po pierwszych dniach trochę się nawet bałem, bo jestem przecież po rekonstrukcji więzadła krzyżowego, ale zaciskałem zęby i nie odstawiałem nogi. Cały czas jazda, zero odpoczynku, wysoka intensywność, po prostu ogień. Później przychodził mecz i nie dowierzasz własnym oczom. Przecież przez kilka dni widziałeś zupełnie inny zespół i nagle na boisku paraliż. Na szczęście odpędziliśmy już to wszystko, wygraliśmy dwa mecze z rzędu i sytuacja się uspokoiła. Chociaż z drugiej strony w meczach z Lechem, Pogonią i Śląskiem też mało kto na nas stawiał.

Akurat z Lechem mieliście szczęście w drugiej połowie.

Oddychaliśmy już rękawami, ale dowieźliśmy remis. Po meczu mówiłem w szatni, że w polskiej lidze nie ma wielu drużyn, które potrafią prowadzić grę przez 90 minut jak Lech. Przed wyjazdem do Szczecina też liczono nam serię spotkań bez zwycięstwa na wyjeździe, bo przecież ostatnie trzy punkty z delegacji przywieźliśmy w sierpniu, a Pogoń u siebie jest bardzo silna. Cały czas podkreślałem, abyśmy podchodzili do tego na spokojnie i robili swoje. Wygraliśmy, ale myślę, że duży udział w tym miała też nasza podróż. Do Szczecina polecieliśmy samolotem, więc później dziękowałem wszystkim w klubie, że zdecydowano się na taki krok, bo mieliśmy siłę na drugą połowę. Szkoda, że samolot był tylko w jedną stronę, ale dobre i to. Wyjechaliśmy autokarem tuż po 23 ze Szczecina, a dojechaliśmy pod hotel w Białymstoku o 8 rano. Kiedy wysiadłem z autokaru, nie do końca wiedziałem, gdzie jestem. Trzy dni później ograliśmy u siebie Śląsk, choć trzeba uczciwie przyznać, że karny na naszą korzyść był kontrowersyjny.

Po golu w Szczecinie była ulga?

Kiedy przychodziłem do Jagiellonii, stawiałem sobie za cel, aby strzelić chociaż jednego gola w całej rundzie. Udało się dosyć szybko, kamień spadł z serca, bo już nikt mi nie będzie liczył kolejnych miesięcy. Wielkiej radości nie czułem, po prostu ulgę. Bramka była ważna, ale co by było z mojego przełamania, jeśli przegralibyśmy 1:3?

Jak po czterech kolejnych meczach bez zwycięstwa reagował trener Petew?

Ma swoje metody motywacyjne, ale nie mogę ich ujawnić. Oczekuje od nas agresywnej gry i stosuje różne sztuczki.

Rosyjskie?

Może po części tak. Widać, że stawia na przygotowanie fizyczne, nieustanny pressing. Wiele osób mówiło, że w niektórych meczach oddychaliśmy rękawami i nie mieliśmy sił, ale to była może kwestia za mocno dokręconej śruby. Rozmawialiśmy o tym z trenerem. Mamy być gotowi do gry nie tylko na pierwsze cztery mecze, ale na siedemnaście i mieć w nich siłę. Ufamy trenerowi. Pracował w silnych europejskich klubach i jestem przekonany, że na dłuższą metę by to odpaliło. Zresztą spójrz na wiosenne statystyki biegowe. W żadnym meczu nie odstawaliśmy pod tym względem od rywala, a zazwyczaj to my biegaliśmy więcej.

Jak do ciebie podchodzą koledzy w szatni: jak do starego wyjadacza z Podlasia czy nowego piłkarza?

Jako stary wyjadacz czuję się wtedy, kiedy rozmawiam z ludźmi w klubie. W drużynie jestem nowy. W zespole nie ma ani jednego piłkarza, z którym razem graliśmy w Jadze. Został Rafał Grzyb, ale dzisiaj jest w sztabie szkoleniowym. Chłopaki czują, że jestem stąd i zależy mi na Jagiellonii. Mam kontrakt do końca sezonu i chcę się pokazać z jak najlepszej strony. Na Podlasiu mam rodzinę, przyjaciół, znajomych, więc czuję dodatkową motywację, czy nawet pozytywną presję.

W rodzinie Makuszewskich wszyscy są za Jagiellonią?

Wujek jest za Lechem, reszta sympatyzuje z Jagą. Ja jestem wychowany na Wiśle Szczuczyn - jako dziecko nie interesowałem się ekstraklasowym futbolem. Wiedziałem, że na Podlasiu wszyscy kibicują Jagiellonii, bo to klub z regionu. Wiele osób jeździło na mecze, a ja nie jeździłem z prostego względu – nie mieliśmy wtedy samochodu. Jako nastolatek przeniosłem się do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Łodzi i wtedy zacząłem interesować się Widzewem i ŁKS, ale też nie kibicowałem żadnej z tych drużyn. Chodziłem po prostu na mecze jednych i drugich, bo byłem kibicem piłki nożnej. Fajnie wyszło, że po kilku latach spotkałem się z niektórymi zawodnikami na boisku, np. z Bartkiem Grzelakiem, Marcinem Robakiem czy Mladenem Kascelanem.

Domyślam się, że w Łodzi często trzeba było odpowiadać na pytania Widzew czy ŁKS?

Były różne historie. Kilka razy zdarzyło się uciekać przed nieciekawymi typami. Dwa razy chcieli mi ukraść telefon. Zawsze miałem dobre przyspieszenie i były takie momenty, że trzeba było szybko wrzucić jedynkę, dwójkę, trójkę i szukać bezpiecznego miejsca. Nie dawali rady mnie dogonić. Pytania o kibicowanie Widzewowi czy ŁKS były częste, tak samo jak pytania czy masz pożyczyć pięć złotych albo telefon, z którego można zadzwonić. Jak słyszałem to ostatnie, to już mnie nie było. Łódź była wtedy bardzo specyficzna. Koło niektórych bram strach było przechodzić.

A w internacie?

Samo dojście do internatu było ciekawe. Trzeba było iść między blokami i kilka razy człowiek się zawahał. Były sytuacje, że miejscowi czekali na nas pod wejściem i trzeba było uciekać. Bójki były często, kamienie w nasze okna też leciały. Szkoła życia. O życiu w SMS Łódź można napisać fajną książkę, bo każdy, kto spędził tam chociaż kilka dni ma na pewno sporo wspomnień.

Posłałbyś do SMS Łódź swojego syna?

Jak kiedyś powiedziałem, że nie, to kilka dni później dostałem telefon, że nie powinienem tak mówić, bo robię złą reklamę szkole. Nauczyciele mocno nas cisnęli z nauką, pracowaliśmy ze znakomitymi trenerami, więc mam również wiele świetnych wspomnień. Dzisiaj chyba internat jest razem ze szkołą, co jest dużym ułatwieniem. Kilkanaście lat temu było trochę inaczej.

[b]Paweł Gołaszewski, "Piłka Nożna"
Czytaj również -> Jagiellonia skończyła sto lat
Czytaj również -> Probierz nie odpuszcza Legii

[/b]

Źródło artykułu: