- Spali w jednym pokoju na zgrupowaniach, kolegowali się - opowiada ich trener Ryszard Karalus. Prowadzona przez niego Jagiellonia Białystok w 1992 roku sięgnęła po mistrzostwo Polski juniorów. Aż sześciu zawodników z tej drużyny zagrało w reprezentacji Polski. To z pewnością zjawisko w historii polskiej piłki. Do najsłynniejszych wychowanków należą Marek Citko i Tomasz Frankowski. Citko w połowie lat 90. był najpopularniejszym polskim piłkarzem, a może i sportowcem. Jego bramki z Anglią na Wembley czy wcześniej z połowy boiska dla Widzewa Łódź przeciwko Atletico Madryt kibice pamiętają do dziś. Z kolei Frankowski stał się jedną z legend Wisły Kraków, ostatniej polskiej drużyny klubowej, która porwała całą Polskę. Zdobył cztery tytuły króla strzelców naszej ligi.
Dziś dawni koledzy poszli w politykę i grają dla rywalizujących drużyn. Marek Citko poparł w nadchodzących wyborach prezydenckich Andrzeja Dudę, Tomasz Frankowski jest europosłem Platformy Obywatelskiej. Dwaj piłkarze z Białegostoku stoją dziś po przeciwnych stronach barykady, a przecież 30 lat temu współtworzyli jedną z najlepszych drużyn juniorskich w historii polskiej piłki.
Atak marzeń
Drużyna kojarzona jest z trenerem Karalusem, ale jej twórcą był inny szkoleniowiec, Mirosław Mojsiuszko. To on wyselekcjonował piłkarzy i prowadził ich ponad rok.
ZOBACZ WIDEO: Wraca liga rosyjska. Grzegorz Krychowiak: Mam ogromne zaufanie do ludzi, którzy dali nam zielone światło
- W tamtych czasach nauczyciele wychowania fizycznego przekazywali najlepszych zawodników do różnych dyscyplin sportu, na bieganie, trójbój. Piłka nożna jakoś nie cieszyła się powodzeniem. Dlatego przekonałem władze klubu, by zrobić turniej szkolny z nagrodami finansowymi dla nauczycieli. Nagle okazało się, że wszyscy nauczyciele zgłosili swoje szkoły do turnieju - śmieje się Mojsiuszko.
Trener poprosił pracowników klubu i piłkarzy pierwszej drużyny, żeby obserwowali mecze. - Na każdym spotkaniu były dwie, trzy osoby, w ten sposób wybraliśmy około 20 zawodników - opowiada trener.
Każdy miał jakieś swoje cechy, Mariusz Piekarski był znakomity technicznie, Jacek Chańko motoryczny i z dobrym uderzeniem z lewej nogi, liderem był Marcin Poniewozik, który miał wszystko, by zostać wielkim piłkarzem, a dziś jak na ironię wspomina się "go jako kolegę tych wszystkich wspaniałych piłkarzy". Jak mówi Marek Citko: Marcin nie postawił wszystkiego na piłkę.
A co miał Tomasz Frankowski? - No właśnie tu mam problem - śmieje się Mojsiuszko. - On w sumie nie miał żadnych takich piłkarskich cech. Ani szybkości, ani motoryki, ani techniki. Ale co dotknął piłkę, to wpadała do bramki.
Tak w sumie zostało już na zawsze. Frankowski został jednym z najlepszych polskich napastników w historii. Gdy chłopcy mieli po 10 lat, dołączył do nich Marek Citko.
- Wcześniej grałem we Włókniarzu, gdzie miałem blisko, ale nie mieliśmy hali zimą, a Jagiellonia miała. Poszedłem i zostałem - wspomina. - Oni mieli tam świetną drużynę, ale ja nikogo się nie bałem, wchodziłem z przekonaniem, że jestem mocny.
Serce i charakter
I tak doszło do stworzenia ataku marzeń: Citko - Frankowski. - Marek w ofensywie miał 80 procent posiadania piłki, a ja z kolei strzelałem więcej bramek - opowiada "Franek Łowca Bramek". W okresie juniorskim, w latach 1987-92, Frankowski strzelił dla Jagiellonii 160 goli, zaś Citko 75.
– Jak graliśmy mecz, to ludzie mówili, że to cyrk – śmieje się Mojsiuszko, który wkrótce przekazał drużynę Karalusowi. - Rysiek mówił, że trzeba będzie ją wzmocnić, ale ja mu powiedziałem: "Jak uda się komukolwiek wskoczyć do tej ekipy, to będę ci gratulował. Tu już nikogo nie wciśniesz". Oni byli tak dobrzy - dodaje pierwszy trener.
Karalus w tym czasie znany był z tego, że wprowadził do dużej piłki pierwsze świetne pokolenie z Jagiellonii, z Dariuszem Czykierem czy braćmi Bayerami na czele. Teraz dostał pod opiekę grupę, która przyniesie mu jeszcze większą sławę.
- Tomek i Marek tworzyli świetny duet. "Franek" strzelał na zawołanie, a Marek był przeszkolony przez starszych braci, grał z nimi dużo, cały czas się kiwał. Marek był bardziej odważny, silny, przebojowy, "Franek" cichy, ułożony, inteligentny. Zresztą obaj inteligentni - mówi trener Karalus.
Szkoleniowiec wspomina z nostalgią wyjazd do Goetteborga na turniej Gothia Cup, jeden z największych na świecie. 912 drużyn z 29 krajów, w tym ponad 200 ekip wśród 17-latków. I Jagiellonia to wygrała. W finale pokonała norweski Strommen IL 1:0. - Ludzie nie wierzyli, że to jest drużyna klubowa, byli przekonani, że reprezentacja Polski - wspomina Karalus.
Z tej drużyny wyszło wielu świetnych piłkarzy. W kadrze narodowej zagrali Marek Citko (10A/2 gole), Tomasz Frankowski (22A/10 goli), Mariusz Piekarski (2A), Daniel Bogusz (2A), Jacek Chańko (1A), mocnym ligowcem został Bartosz Jurkowski.
- Co było kluczem do ich sukcesu? Na pewno pozwalałem im na wiele, choćby się kiwać. Dziś widzę, że dzieciom ośmioletnim wdrażają jakieś systemy w defensywie, moi zawodnicy mogli wyrażać siebie w piłce, byli świetnie przygotowani technicznie. Pilnowałem, żeby wszystko było wykonywane poprawnie. Chłopcy mieli prawo popełniać błędy, nikt na nich nie krzyczał. Mieli dużo wolności, ale tak naprawdę najważniejszy jest charakter. Pamiętam, jak kiedyś graliśmy na plaży i Jacek Chańko ostro sfaulował Mariusza Piekarskiego i ten aż wpadł do morza. Wyszedł cały mokry i mówię: "Mariusz, leć się przebrać". A on tylko wzruszył ramionami i powiedział: "gramy dalej". Wszyscy ci chłopcy mieli serce do gry i charaktery, bez tego nie osiągnęliby nic w piłce - mówi Karalus.
Oczywiście pomagał kształtować te charaktery, tworzył dyscyplinę metodami, w które dziś pewnie zaingerowałby Rzecznik Praw Dziecka. Zawodnicy jeszcze się śmieją, że widząc trenera, automatycznie napinają mięśnie brzucha. Długie włosy, kolczyki - takie rzeczy nie wchodziły w grę. Jeśli chciałeś się wyróżniać, to proszę bardzo, ale na boisku.
- Moim zdaniem grupa była wartością. To było takie koło zamachowe, nakręcali się wzajemnie, razem szli w górę - uważa trener Mojsiuszko.
Zabrakło tej drużynie chyba przejścia do seniorów i osiągnięcia wspólnego sukcesu. - Byliśmy w 1988 roku chłopcami do podawania piłek i każdy marzył o debiucie w Jagiellonii. Ale cztery lata później, jak już wchodziliśmy w pełnoletniość, Jagiellonia była innym klubem, spadała z ligi, wszystko się sypało. W klubie myślano raczej o tym, żeby na nas szybko zarobić - mówi Frankowski.
Zadebiutowali w klubie swoich marzeń, ale szybko rozjechali się po świecie. Frankowski w 1993 roku, rok po zdobyciu mistrzostwa Polski juniorów, poszedł do francuskiego Strasbourga. Daniel Bogusz wylądował w Widzewie, gdzie został legendą, dwa lata później dołączył do niego Marek Citko, który w latach 1995-96 stał się najpopularniejszym polskim piłkarzem tamtych czasów.
Najdziwniej wybrał Mariusz Piekarski, który poszedł do Polonii Gdańsk, ale potem wyjechał do Brazylii grać w tamtejszej lidze. Bartosz Jurkowski pojechał do Olsztyna, do Stomilu. Najdłużej wytrzymał Jacek Chańko, ale i on, mając 22 lata, opuścił Białystok i przeszedł do Stomilu.
Na politycznym boisku
Po latach najlepsi z nich, Citko i Frankowski, spotkali się po przeciwległych stronach politycznej barykady. Citko podążył za Jackiem Chańko, który zawsze był znany z konserwatywnych poglądów. Zresztą obaj pochodzili z bardzo religijnych środowisk. Dziś Citko wspiera publicznie kandydaturę Andrzeja Dudy. - Wspierałem pięć lat temu i dziś moim zdaniem nie ma lepszego kandydata - przekonuje.
Frankowski poszedł w drugą stronę, wybrał PO, najpierw popierał Bronisława Komorowskiego, potem zaangażował się mocniej i został europosłem.
- Chciałem spłacić dług wobec lokalnej społeczności, reprezentować w Brukseli przede wszystkim Podlasie oraz Warmię i Mazury – mówi Frankowski, który dziś wspiera Rafała Trzaskowskiego. – Ze wszystkich kandydatów opozycyjnych nic nie ujmując absolutnie innym, wydaje się najwłaściwszym wyborem, nieustannie brutalnie atakowany przez partię rządzącą sprawdził się jako prezydent Warszawy, widać umie funkcjonować w tym trudnym świecie. Chce przede wszystkim łączyć a nie dzielić. Zaś Andrzej Duda... cóż mogę o nim powiedzieć w jednym zdaniu? Nie spełnił się na tym stanowisku. Miał 5 lat, by zrealizować swe wyborcze obietnice i niestety z większości się nie wywiązał, że o podpisanych ustawach, które miał zawetować jak niezależny prezydent, nie wspomnę – tłumaczy.
- Uznałem, że polityka nie jest dla mnie. Dałem się w to wciągnąć, ale dziś nie ma kultury dyskusji, polityka dzieli rodziny, niszczy ludzi, jest wojna. Nie odpowiada mi to. Ja lubię rozmowy na argumenty, czasem żartem. Ale taka forma jak obecnie nie jest dla mnie - mówi Citko.
Tak naprawdę Citko i Frankowski, choć grali ze sobą jako "dziewiątka" i "dziesiątka", nigdy nie byli wielkimi przyjaciółmi, ale lubili się i dogadywali, jak wszyscy w tamtej ekipie. Po latach Citko trzyma raczej z Chańką, Frankowskiemu bliżej do Piekarskiego. Ale nie unikają kontaktu, rozmawiają normalnie, choć nie o polityce, bo po co się nakręcać. Może pamiętają, że właśnie wtedy, gdy współpracowali, tworzyli jedną z najwspanialszych drużyn polskiej piłki.