PKO Ekstraklasa. ŁKS Łódź - Górnik Zabrze. Wojciech Stawowy: Mieliśmy się przełamać, a się pogrążyliśmy

Materiały prasowe / ŁKS Łódź / Artur Kraszewski / Na zdjęciu: trener Wojciech Stawowy
Materiały prasowe / ŁKS Łódź / Artur Kraszewski / Na zdjęciu: trener Wojciech Stawowy

- Nie było po nas widać, że jesteśmy zespołem, który walczy o utrzymanie i w to wierzy. Drużyna była totalnie rozbita - mówił trener ŁKS-u Wojciech Stawowy po porażce 1:3 z Górnikiem Zabrze. Łodzianie tym meczem potwierdzili spadek z PKO Ekstraklasy.

Ełkaesiacy tym razem bez straty bramki wytrwali pierwsze 44 minuty. Akcja Erika Janzy z Igorem Angulo pomogła przetransportować piłkę pod pole karne łódzkiej drużyny, a strzałem zwieńczył ją Stavros Vassilantonopoulos. Po drodze lot piłki zmienił jeszcze Carlos Moros Gracia i skierował ją do własnej siatki. A potem z ŁKS-em było już tylko gorzej.

- W każdym z nas jest dużo emocji po takim spotkaniu. Gramy u siebie, przychodzą kibice, mamy tego świadomość. W meczu niestety kompletnie tego nie widać. Nasza trudna sytuacja w sferze mentalnej doprowadza do tego, że drużynie jest potrzebny konkretny impuls. W meczu musi to być bramka. Gdy jest odwrotnie, na boisku zaczyna się duża nerwowość, niepewność i chaos, które nie prowadzą do niczego dobrego. I tak ten mecz wyglądał - ocenił trener gospodarzy Wojciech Stawowy.

W Górniku widać stabilizację

- Szczególnie w I połowie zagraliśmy trochę niżej niż w ostatnich meczach, zagęściliśmy środek, chcieliśmy odbierać piłkę - przyznał Marcin Brosz, szkoleniowiec Górnika Zabrze. - Mieliśmy sytuacje, w których mogliśmy jeszcze więcej mieć korzyści z tych zachowań, ale to już było widać. Bardzo skuteczna gra w obronie. Widać stabilizację. Od dłuższego czasu gramy podobnym składem. Wypadł Paweł Bochniewicz, ale bardzo dobrze zastąpił go Michał Koj - dodał.

ZOBACZ WIDEO: Piłka nożna. Nieodpowiedzialne zachowanie kibiców Legii. Minister Szumowski zabrał głos

Ekipa z Górnego Śląska, w odróżnieniu od spotkania w fazie zasadniczej sprzed miesiąca pomiędzy tymi drużynami, w drugiej połowie poszła za ciosem i dołożyła dwie bramki. Za to trener zabrzan również chwalił swój zespół.

- Cieszy to, że stwarzamy sytuacje grając dwójką piłkarzy ofensywnych. Mogło być ich więcej. Ważna była pierwsza bramka, bo wzięła się z ataku pozycyjnego. Kluczowa wydaje się sytuacja z rzutem karnym i szybko strzelona trzecia bramka. Nie ustrzegliśmy się sytuacji, w których mogliśmy się lepiej zachować. Ale mieliśmy pomysł. Podkreślaliśmy, że przyjechaliśmy do Łodzi z konkretnym planem, pomysłem i go zrealizowaliśmy - cieszył się Brosz.

Kibice tęsknią za Moskalem

Właściwie po każdym meczu ŁKS-u można byłoby napisać to samo. Czyli to, że od pierwszego straconego gola zaczęło się wszystko sypać. A gdy na tablicy było już 0:3, widać było bezradność u łódzkich piłkarzy.

- Nie było po nas widać, że jesteśmy zespołem, który walczy o utrzymanie i w to wierzy. Nie chcę wymieniać poszczególnych nazwisk, u których to zaobserwowałem. Ten wynik sprowadza nas na ziemię. O ile w niektórych spotkaniach drugie połowy były zdecydowanie lepsze, o tyle w ogóle nie było widać różnicy pomiędzy obiema częściami. Zespół był totalnie rozbity. Nie był w stanie zareagować na to, co działo się na boisku - przyznał Wojciech Stawowy.

Spadek ekipy z al. Unii jest już przesądzony, ale w ostatnich meczach chodziło już nie tylko o to, by powalczyć o życie, ale wlać nadzieję na lepsze jutro w serca piłkarzy, sztabu i kibiców. Po raz kolejny jednak nie wyszło.

- Mieliśmy w końcu się przełamać, zrehabilitować, a finał jest taki, że jeszcze bardziej się pogrążyliśmy. Nie było płynności, nie było sytuacji bramkowych, a przede wszystkim bardzo duża niepewność. Ona pogłębiała się jeszcze bardziej po stracie kolejnego gola. Trzeba zrobić wszystko, by tej drużynie pomóc. To oczywiście moje zadanie. Cała odpowiedzialność za to spoczywa na moich barkach. ŁKS nie zasługuje na to, by przegrywać mecze w ten sposób i w taki sposób opuszczać ekstraklasę - ocenił trener zespołu.

W drugiej połowie spotkania z trybuny słychać było okrzyki na cześć poprzedniego szkoleniowca, Kazimierza Moskala, który w maju został zwolniony z tej funkcji.

- Nie dziwię się, że kibice skandują nazwisko trenera, który wprowadził zespół do ekstraklasy, pod wodzą którego grali dobre, fajne spotkania. Trudno, żeby dziś kibice wyrażali dezaprobatę inaczej niż wcześniej. Nie dziwię się im. Zdaję sobie sprawę, że są sfrustrowani. Wszyscy chcemy, by ŁKS pozostał w ekstraklasie i z takim nastawieniem tu przyszedłem. Życie zweryfikowało to inaczej i napisało inny scenariusz. Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie - zakończył Stawowy.

Do końca sezonu ŁKS i Górnik mają do rozegrania jeszcze po pięć spotkań. Łodzianie w sobotę o 15:00 zagrają w Płocku z Wisłą, a zabrzanie u siebie także z Wisłą, ale tą z Krakowa.

Czytaj też:

Wisła Kraków - Wisła Płock. Artur Skowronek: Pazerność na zwycięstwo
Korona - Raków. Maciej Bartoszek: Wiara i nadzieja umierają ostatnie

Źródło artykułu: