[tag=47906]
Clemens Toennies[/tag] ma 64 lata i prawie 1,5 miliarda euro na koncie. Tyle wyliczył magazyn "Forbes". Majątek zbija dzięki zakładowi mięsnemu "Toennies", którego jest współwłaścicielem. Codziennie ubija w nich 20 tysięcy świń. To jedna z największych firm rzeźniczych w Europie. Toennies nie ma sobie równych. Zatrudnia prawie 7 tysięcy osób, 900 z nich to Polacy.
Skandali na swoim koncie nie liczy. Mógłby stracić rachubę. W zeszły weekend jego świat znowu obrócił się o 180 stopni. W zakładzie w Rhedzie-Wiedenbrueck wybuchło nowe ognisko koronawirusa. Na początku tygodnia potwierdzono ponad 1500 zakażeń. Niemal wszyscy z 6,5 tysiąca pracowników trafili na kwarantannę.
"Nie potrzebujemy taniego mięsa"
Dlatego premier Nadrenii w północnych Niemczech przywrócił obostrzenia. Zamknięto szkoły i przedszkola. Mieszkańcy zaczęli protestować pod domem Toenniesa. Magazyn "Focus" przyjechał do Rhedy-Wiedenbrueck, by zrelacjonować sytuację w okolicy. Karolina, bohaterka reportażu, z trudem powstrzymuje łzy. Naprędce musi znaleźć opiekunkę dla dwójki dzieci. Z kolei w zeszły weekend klub tenisowy Cor Rheda miał rozegrać pierwsze od marca zawody. Nie udało się. Na powrót na boisko czeka również syn Bettiny, rugbysta. Zajęcia zawieszono do odwołania. Wszyscy zebrali się pod domem Toenniesa i krzyczą: - Nie potrzebujemy taniego mięsa!
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: perfekcyjnie wykonał rzut wolny. Bramkarz bohaterem!
Jego bratanek Robert od lat próbuje pozbyć się go z biznesu. Obaj są współwłaścicielami ogromnego zakładu mięsnego. Młodszy wspólnik ma dość nielegalnego zatrudniania pracowników ze Wschodu do ogromnej rzeźni i oferowania im skandalicznych warunków pracy. Głodowych stawek, niebezpiecznych warunków i braku ubezpieczenia. Niemieckie media nazywają zakład "slumsami". Kiedy Robert pyta, co mówić, gdy ktoś będzie węszył przy jego krętactwach, słyszy zwykle odpowiedź "po prostu trzymaj to w tajemnicy". Pisał o tym magazyn "Wirtschaftswoche".
Wynoś się
W sobotę 64-letni Toennies musiał tłumaczyć się przed kamerami z fali zakażeń w przedsiębiorstwie. Odbijał kolejne pytania dziennikarzy, próbował wyjaśnić, skąd wziął się kryzys. W tym samym czasie jeszcze gorzej grali piłkarze Schalke 04 Gelsenkirchen. Na własnym stadionie upokorzył ich Wolfsburg i wygrał 4:1. To już 15. mecz, gdy nie wygrali w Bundeslidze.
We wtorek na ogrodzeniu stadionu Schalke zawisły transparenty z hasłem "Toennies raus", czyli "Toennies, wynoś się". Kibice mają dosyć słabych wyników i skandali z udziałem swojego prezesa. Nie pierwszy raz. Uważają, że zasługują na coś więcej niż ogony w tabeli i prezesa aferzystę.
Wir wollen dem Niedergang des Vereins und des Umgangs mit seinen Werten nicht weiter zusehen.
— Schalke - nur als e.V. (@schalkenuralsev) June 23, 2020
Tönnies ist Gesicht des Niedergangs und regte zuletzt auch öffentlich die Ausgliederung an!
Wir haben dich satt - Tönnies raus!#schalkenuralsev #S04 #Schalke #Guetersloh #Toennis pic.twitter.com/A3gjFVYwz9
Już przed startem sezonu zdążył skompromitować klub. Podczas sierpniowych "Dni rzemiosła" w Paderborn wziął udział w debacie o światowym kryzysie klimatycznym. Zadeklarował sfinansowanie 20 elektrowni w Afryce i wypalił: - Wtedy przestaliby wycinać drzewa, a także produkować dzieci, gdy jest ciemno.
Obietnica na łożu śmierci
Media domagały się głowy Toenniesa. Ostatecznie sam zdecydował o pokucie i na trzy miesiące zrezygnował z uczestnictwa w radzie nadzorczej klubu. Cały świat usłyszał wtedy o przedsiębiorcy, Schalke i jego zakładach. Ale nie tak, jak chciałby jego bratanek, Robert, który marzy o zreformowaniu firmy. Ale i jemu kończy się cierpliwość - niedawno wysłał do mediów list namawiający wuja do odejścia.
Robert przejął połowę udziałów firmy po śmierci swojego ojca, Bernda, założyciela zakładów Toennies, do których później dołączył Clemens. Bracia rządzili wspólnie do śmierci Bernda w 1994 roku. Zmarł w wieku 41 lat po nieudanym przeszczepie nerki.
Na łożu śmierci Clemens obiecał mu, że zajmie się firmą oraz Schalke. Najpierw wszedł do zarządu, a w 2001 roku został prezesem. Kiedy cztery lata później zespół doszedł do finału Pucharu Niemiec, wynajął specjalny pociąg dla kibiców. Relacja Gelsenkirchen - Berlin. Z tylko jednym przystankiem - w rodzinnej miejscowości Toenniesów, Rhedie-Wiedenbrueck. Tam wsiadła grupa 60 fanów Schalke. Jednak trofeum trafiło do Bayernu.
W erze Toenniesa Die Knappen nie udało się zostać mistrzem Niemiec. Największymi sukcesami są dwa zdobyte Puchary Niemiec w 2002 i 2011 roku, kiedy zaszli także do półfinału Ligi Mistrzów. Od kiedy Niemiec rządzi Schalke, w jego barwach grali obrońcy Tomasz Hajto i Tomasz Wałdoch. Zagrzali tam miejsca na lata i zostali wybrani przez kibiców do drużyny XXI wieku.
Przyjaciel Putina
Toennies nie jest jedynym mięsnym baronem niemieckiego futbolu. Obok niego długo w Monachium rządził Uli Hoeness (ustąpił po ubiegłym sezonie). Jednak szef Bayernu nie przyciągał tylu afer.
Oprócz skandalu rasistowskiego i zakażeń w zakładzie, Toennies chwali się przyjaźnią z Władimirem Putinem. Gazprom został głównym sponsorem drużyny, a jej prezes lubi pokazywać się z rosyjskim politykiem i mówić o przyjaźni niemiecko-rosyjskiej. - Gazprom zachowywał się wobec nas wspaniale. Tych więzi nie wolno zrywać - podkreśla za każdym razem biznesmen. Za to trybuny wygwizdały go już cztery lata temu.
I będą nadal gwizdać. Kryzys Die Knappen trwa już drugi sezon. W ciągu czterech lat tylko raz zagrali w europejskich pucharach, a w kasie straszą pustki. Długi szacują nawet na ok. 200 mln euro. Toennies wybrnął z wielu afer, ale ta lawina kryzysów wydaje się najpoważniejsza w jego karierze.
Piłka wodna i małe kino. Pierwszy turniej piłki amatorskiej w czasach pandemii
Kibicowanie bez granic. Polacy czekają, aż zagraniczne kluby otworzą stadiony