- Nie rozumiem, dlaczego nie potrafimy zachować dystansu społecznego, dlaczego łamiemy prawo! - premier Izraela, Benjamin Netanjahu, nie ma dobrego humoru, jest wściekły, bo traci grunt pod nogami. - Pandemia się rozprzestrzenia, musimy znów wprowadzać bardzo przykre i dotkliwe dla wszystkich Izraelczyków zakazy i nakazy.
Od słów, przeszedł do czynów. Jego rząd właśnie zamknął siłownie, kluby nocne, dyskoteki, obiekty sportowe, stadiony. Dodatkowo ograniczył liczbę osób w restauracjach, komunikacji miejskiej, miejscach kultu religijnego. - Sytuacja jest napięta - twierdzi wiceprezes izraelskiej ekstraklasy piłkarskiej, Motty Bronshtein. - Cieszymy się, że 7 lipca udało się zakończyć sezon ligowy. Pozostał nam jeszcze jeden mecz, finał Pucharu Izraela. Nie jestem pewien, czy nam się uda go rozegrać.
Gospodarka za szybko odmrożona?
Netanjahu puściły nerwy, bo Izrael przechodzi właśnie drugą falę epidemii koronawirusa. Falę o wiele groźniejszą i bardziej agresywną niż ta, z którą kraj walczył w marcu i kwietniu.
W marcu dzienna liczba zakażeń w Izraelu oscylowała w okolicach 500-700 przypadków dziennie. Kiedy w maju przez 27 kolejnych dni nie przekroczyła 100, ten kraj ogłosił zwycięstwo nad koronawirusem. Zdjęto praktycznie wszystkie obostrzenia.
- I to był błąd! - twierdzi w rozmowie z "The Guardian" Siegal Sadetzki, była Dyrektor ds. Zdrowia Publicznego w ministerstwie zdrowia. - To, co wywalczyliśmy w marcu i kwietniu, zostało zniszczone w maju. Odmrożenie gospodarki nastąpiło zbyt szybko.
Sadetzki ma rację. Od początku lipca w Izraelu notuje się ponad 1000 nowych przypadków zakażenia COVID-19. Codziennie. A 7 lipca ta liczba poszybowała aż do poziomu 1500! Obecnie Izrael ma ponad 30 tysięcy potwierdzonych przypadków zakażeń i ponad 300 zgonów.
Walka o 36 milionów dolarów
Na odmrożeniu skorzystała izraelska piłka nożna. Przerwa w rozgrywkach trwała prawie trzy miesiące. Ostatni mecz rozegrano 9 marca. - W ćwierćfinale Pucharu Izraela spotkały się wówczas: Maccabi Hajfa i Hapoel Beer Szewa - wspomina Bronshtein. - Na spotkanie sprzedano 30 tysięcy biletów. Na kilka godzin przed pierwszym gwizdkiem postanowiono, że mecz odbędzie się bez udziału publiczności.
Piłkarze wrócili na boiska 30 maja. W ekspresowym tempie dokończono rozgrywki ligowe. Maccabi Tel Awiw wywalczyło tytuł mistrza kraju z przewagą aż 14 punktów nad Maccabi Hajfa. - Szkoda tego sezonu - mówią izraelscy dziennikarze. - Była szansa na pobicie rekordu frekwencji. Na stadiony przychodziło bardzo dużo kibiców, np. na mecze mistrza kraju średnio ponad 20 tysięcy. Koronawirus przerwał tę passę.
Przerwał, bo oczywiście mecze od 30 maja są rozgrywane bez udziału publiczności. Mimo to kluby przyjęły decyzję o powrocie jak tlen. Tlen dla swoich budżetów. Na ich konta trafi w sumie 36 mln dolarów ze sprzedanych praw telewizyjnych.
Finał Pucharu Izraela - zaplanowany na 13 lipca - również odbędzie się bez udziału publiczności. O ile rząd pozwoli, bo na razie zamknął wszystkie obiekty sportowe. - Oczywiście to przykre, ale dla nas najważniejsze, byśmy zakończyli oficjalnie sezon 2019/20 - przekonuje Bronshtein. - Nie wiemy tak naprawdę, kiedy uda się wystartować z nowymi rozgrywkami.
"Statek bez steru"
Sytuacja jest o tyle nerwowa, że z dnia na dzień spada zaufanie obywateli do rządu. Na początku lipca spadło do 37 procent, gdzie jeszcze w maju wynosiło grubo ponad 60 procent.
"Na morzu COVID-19 Izrael jest statkiem bez steru" - bije po oczach tytuł w "Jerusalem Post".
Chaos jest ogromny. Rząd Netanjahu zamknął na przykład siłownie, również dla sportowców zawodowych. Kneset (czyli izraelski parlament) wystosował do ministerstwa zdrowia pismo z prośbą o dane, ilu ludzi zakaziło się poprzez ćwiczenia w siłowniach. Odpowiedź nie nadeszła. Dokument gdzieś zaginął.
Shai Berman, dyrektor generalny Stowarzyszenia Restauracji i Barów w Izraelu: - Rząd będzie odpowiedzialny za bezrobocie 150 tys. osób, które obecnie pracują jeszcze w gastronomii. Będzie musiał znaleźć im nowe zajęcie.
Do 100 metrów od domu
- Wielkim błędem było nie tylko otwarcie szkół w połowie maja, ale również pozwolenie, aby ludzie gromadzili się w miejscach publicznych - twierdzi Sadetzki.
- Czy moją winą jest, że ludzie nie stosują dystansu społecznego, nie noszą maseczek i imprezują na skwerach, plażach czy w dyskotekach? - odpowiada premier Izraela. - Zachowaliśmy się jako naród nieodpowiedzialnie i teraz mamy tego efekt.
Odetchnąć może Bronshtein, przedstawiciel środowiska piłkarskiego. - Przez chwilę mieliśmy plan wprowadzenia kibiców na trybuny, ostatecznie jednak zrezygnowaliśmy. I dobrze, teraz bylibyśmy oskarżani, że przyłożyliśmy rękę do drugiej fali.
Izraelczycy mają tylko nadzieję, że nie wrócą wszystkie obostrzenia z marca. Bo wtedy żaden mieszkaniec nie mógł oddalać się powyżej 100 metrów od swojego domu. No chyba, że miał ważny powód: zakupy artykułów potrzebnych do życia lub lekarstw oraz wizyta lekarska.
Czytaj także: Szwecja szykuje się na drugą falę. "Nasi piłkarze pozytywnie mówią o obostrzeniach" >>
ZOBACZ WIDEO: Orlen nie rezygnuje ze wspierania polskiego sportu w czasie kryzysu. "Zwiększyliśmy na to budżet o prawie 100 procent"