Premier League. Mourinho, derby Londynu i Arkadiusz Milik

Getty Images / ANP Sport / Na zdjęciu: Jose Mourinho
Getty Images / ANP Sport / Na zdjęciu: Jose Mourinho

Jose Mourinho upiera się, że mistrzostwo północnej części Londynu nic dla niego nie znaczy i specjalnie go nie interesuje, że ma o wiele większe aspiracje.

Ale tabela angielskiej Premier League dość brutalnie weryfikuje tę opinię. Żeby bowiem myśleć o europejskich pucharach, piłkarze portugalskiego menedżera muszą najpierw wyprzedzić odwiecznego lokalnego rywala.

Już w najbliższą niedzielę odbędą się derby stolicy, w których Tottenham Hotspur zagra z Arsenalem. Siedziby klubów sąsiadują ze sobą, tak samo jak oba zespoły w ligowej tabeli. Jeszcze nie tak dawno kibice Kanonierów dość często obchodzili St Totteringham Day, czyli świętowali w dniu, w którym Tottenham nie miał już nawet teoretycznych szans na doścignięcie w tabeli Arsenalu, a za kadencji Arsene'a Wengera zdarzało się to nawet już w marcu.

Od trzech lat Tottenham kończy jednak rozgrywki wyżej niż Arsenal, więc Mourinho powinien przestać udawać, że nie zależy mu na podtrzymaniu tej serii. Zwłaszcza, że zaledwie tydzień temu dobiegła końca fatalna seria, jakiej nie miał jeszcze nigdy w menedżerskiej karierze, gdy jego zespół nie potrafił wygrać żadnego z siedmiu kolejnych meczów w lidze i pucharach.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Liverpool nie może świętować tytułu z kibicami. Piłkarze zrobili więc to!

Tottenham jest jedynym klubem z Big Six, który w tym sezonie na pewno nie zdobędzie żadnego trofeum. Jeszcze pod wodzą poprzedniego menedżera, Mauricio Pochettino odpadł z Pucharu Ligi, ale z Ligą Mistrzów i Pucharem Anglii pożegnał się już z Mourinho na pokładzie. Z kolei Liverpoolu dogonić w ligowej tabeli Portugalczyk już nie mógł, bo gdy obejmował Tottenham Koguty miały już 20 punktów straty do lidera.

Mourinho sugeruje, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu i jego drużynie. Zaraz po wznowieniu rozgrywek najpierw Football Association zdyskwalifikował na jeden mecz Delego Allego za niewybredny żart o koronawirusie, a potem, za wbiegnięcie na trybuny w pogoni za agresywnym kibicem, odsunął od czterech spotkań Erica Diera.

Na szkodę Tottenhamu działają też, zdaniem Mourinho, sędziowie. Niby nie chce portugalski menedżer ich werdyktów komentować, twierdząc, że boi się kłopotów, ale między wierszami szpilę im wbija. Na przykład mówiąc, że sędzia główny to dziś zaledwie skromny asystent, bo prawdziwy arbiter siedzi w biurze, na monitorze ogląda powtórki i z wygodnego fotela ogłasza wyrok. Inna sprawa, że wszystkim bezstronnym kibicom żal było Tottenhamu, gdy sędzia w meczu z Sheffield Utd nie uznał gola Harry'ego Kane'a, a w spotkaniu z Bournemouth nie podyktował ewidentnego rzutu karnego za faul na angielskim napastniku.

A propos Kane'a, to wielu ekspertów podpowiada mu zmianę klubowych barw. Przecież z Tottenhamem nie zdobył żadnego trofeum (nie licząc korony króla strzelców, po którą sięgał dwa razy). Ponadto jego klub ma kłopoty ze spłatą wielomilionowej pożyczki, jaką wziął z banku na budowę stadionu. Wśród piłkarzy, którzy mogliby latem wzmocnić atak Kogutów wymienia się polskiego napastnika Arkadiusza Milika z Napoli. Świetny pomysł! Ale ponieważ tyle powiedziano i napisano zimą o przeprowadzce Krzysztofa Piątka do Tottenhamu, więc… może nie zapeszajmy.

RAFAŁ NAHORNY
(dziennikarz Canal + Sport)

Oglądaj Premier League w Canal+:

Źródło artykułu: