Okazuje się, że skuteczne są tylko wobec klubów słabych i biednych. Bogaci mogą więcej.
Gdy UEFA w lutym 2020 roku ogłosiła, że wyklucza Manchester City z udziału w prestiżowej Ligi Mistrzów w dwóch najbliższych sezonach (2020/2021 i 2021/2022) oraz nakłada grzywnę w wysokości 30 milionów euro, chwalono organizację za odwagę i konsekwencję. Oto w świecie futbolu nie ma "świętych krów". Bajczenie bogaci szejkowie z Abu Zabi mogą pakować swój piłkarski biznes miliardy euro, funtów, jenów czy dolarów (kluby pod egidą City Football Group działają na wszystkich kontynentach), ale jeśli złamią przepisy Finansowego Fair Play, nie ujdzie im to na sucho. Że zostaną potraktowani tak samo jak małe, bezbronne klubiki, jak choćby kazachski Ordabasy Szymkent, wykluczony z europejskich pucharów na dwa sezony. Czy bardziej rozpoznawane, ale za którymi nie stoi przebogaty w petrodolary kraj - jak Panathinaikos Ateny, Fenerbahce Stambuł czy rosyjski Krasnodar.
- UEFA wreszcie podejmuje zdecydowane działania. Egzekwowanie zasad finansowego fair play i karanie dopingu finansowego jest niezbędne dla przyszłości futbolu. Od lat wzywamy do surowych działań przeciwko Manchesterowi City i Paris Saint Germain - komentował na Twitterze szef La Liga, Javier Tebas. Dziś może w furii skasować tweeta.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: fatalna interwencja bramkarza i gol Polaka w lidze kazachskiej
Że City łamało FFP, wynikało z e-maili i dokumentów wykradzionych przez hakerów z "Football Leaks", a opublikowanych przez niemiecki tygodnik "Der Spiegel". Dziennikarze obnażyli mechanizm przekraczania dozwolonego budżetu w latach 2012-2016, kreatywną księgowość, fałszowanie dokumentów, by zgadzał się bilans i przepuszczanie pieniędzy przez raje podatkowe. Wszystko po to, by klub mógł wydawać ponad stan w pogoni za europejską czołówką.
I tak należący do rodziny rządzącej Abu Zabi klub podpisywał zawyżone kontrakty z państwowymi firmami. Np. linia lotnicza Etihad płaciła za prawa do nazwy stadionu 65 mln rocznie. Tak naprawdę przelewała tylko 8 mln, resztę dokładał właściciel klubu, szejk Mansur ibn Zajed an-Nahajan, przekładając pieniądze z kieszeni do kieszeni.
Wiele kontraktów, w tym np. trenera Roberto Manciniego było opłacanych tylko połowicznie z kasy klubu, resztę dokładały państwowe firmy. W jego przypadku - telewizja Al Jazira, w której pełnił rolę "konsultanta". Itd.
Gdy machinacje Manchesteru City ujrzały światło dzienne, UEFA nie miała innego wyjścia jak wszczęcie dochodzenia (hakerzy ujawnili e-maile ówczesnego sekretarza generalnego UEFA, Gianniego Infantino do szejków, z radami jak obejść Finansowe Fair Play i jak najlepiej się tłumaczyć). Klub najpierw utrudniał prowadzenie śledztwa, odmawiając wglądu w swe finansowe raporty, które mogły potwierdzić zarzuty. Co także uwzględniono w ogłoszonym w lutym wyroku.
Choć władze City złożyły odwołanie do Trybunału Arbitrażowego ds. Sportu w Lozannie, argumentując, że to nadużycie, gdy "sprawa została wszczęta przez UEFA, śledztwo prowadzi UEFA i wyrok wydaje UEFA", piłkarze jak Kevin de Bruyne zaczęli publicznie rozważać swoją przyszłość, gdyby rzeczywiście na dwa lata klub wypadł z Ligi Mistrzów. Znaleźli się nawet prawnicy, zapewniający, że taki wyrok stanowi argument do rozwiązania kontraktu.
Rumieńców nabrała rywalizacja w Premier League, bo okazało się, że być może nawet piąte miejsce w tabeli na koniec sezonu zagwarantuje grę w Champions League, kosztem wykluczonego wicelidera. I tylko trener Pep Guardiola uspokajał piłkarzy, że klub ma mocne argumenty, świetnych prawników i wielkie szanse na odrzucenie wykluczenia.
Okazało się, że miał rację. Jak napisała w oświadczeniu "bezradna" UEFA: "Trybunał Arbitrażowy uznał, że nie ma wystarczających dowodów, aby podtrzymać wszystkie wnioski w tej sprawie. W dodatku wiele domniemanych naruszeń uległo przedawnieniu".
UEFA zapewniła w oświadczeniu, że "pozostanie jednak wierna zasadom finansowego fair play". Tyle tylko, że jej zasady zostały właśnie ośmieszone i podważone. Nie mówiąc o tym, że to jej spóźnione działania i zwlekanie z wszczęciem śledztwa przyczyniły się do przedawnienia zarzutów.
Wyrok pokazał, iż często nadużywany frazes o tym, że "bogatsi mogą więcej" jest prawdą. Mniejsze, biedniejsze, pochodzące z mało znaczących federacji kluby nie mogłyby sobie na to pozwolić by odmówić współpracy w śledztwie. Po prostu kogo stać na 10 mln euro grzywny za "brak współpracy", temu opłaca się zapłacić. Kogo nie stać, w pucharach nie pogra.
Tak jak ostrzegał w lutym Tebas, skuteczne odwołanie się Manchesteru City od kary będzie gwoździem do trumny dla Finansowej Fair Play, bo reszta klubów straci motywację, żeby się do niej stosować. Lepiej stosować kreatywną księgowość i inwestować w dobrych prawników. Wydając więcej, nielegalnie, łatwiej o trofea, a te przynoszą większe pieniądze i kontrakty sponsorskie. I tak się to kręci.
Kluby dostają sygnał, że jeśli nie oszukujesz, przestaniesz być konkurencyjny w tym biznesie. Słowem, jak w słynnym cytacie z "Misia": "ukradli to? Ukradnij komuś ty. Ja ukradnę!".
Nierówność wobec zasad, o czym mówiono, gdy jakichkolwiek konsekwencji uniknęło PSG, mające przecież na koncie transfery Neymara (za 222 mln euro) i Kyliana Mbappe (180 mln), znalazło teraz potwierdzenie w prawie. UEFA będzie musiała zdefiniować Finansową Fair Play na nowo.
A w Manchesterze City oczywiście radość. Klub zapłaci tylko 10 mln euro, podczas gdy wykluczenie z Champions League przyniosło by straty rzędu 80-100 mln euro rocznie. Piłkarze nie odejdą z klubu z braku motywacji, nadal łatwo będzie skusić kolejnych. Wszystko zostaje po staremu.
Zobacz także: Wybory 2020. Jan Tomaszewski: Jestem szczęśliwy. Fenomenalna prezydentura
Zobacz także: Legii będzie piekielnie ciężko o Ligę Mistrzów. Ale Liga Europy jest w zasięgu