Zakazana gra. Spotkanie, którego wszyscy potrzebują

Zdjęcie okładkowe artykułu: YouTube /  / Na zdjęciu: koszmarny błąd Aleksandra Filimonowa
YouTube / / Na zdjęciu: koszmarny błąd Aleksandra Filimonowa
zdjęcie autora artykułu

"Filimonow! Boże mój! Filimonow wrzuca piłkę do własnej bramki" - wrzeszczał zrozpaczony komentator. W ten sposób Rosjanie pożegnali się z EURO 2000. Bramkarz źle obliczył lot piłki i pomógł Ukraińcom zdobyć wyrównującego gola.

To było, można powiedzieć, takie ukraińskie "Wembley", tyle że na Łużnikach i dające po remisie 1:1 przepustkę do baraży o Euro, w których jednak Andrij Szewczenko i spółka odpadli. Ale smak "zwycięskiego remisu" na Ukrainie pamiętają do dziś. Zwłaszcza że w pierwszym meczu, w Kijowie, Ukraina wygrała 3:2. A ponieważ obie te reprezentacje zagrały ze sobą tylko dwa razy, właśnie 20 lat temu, to w starciach z Rosją Ukraińcy pozostają niepokonani.

Okazji do rewanżu szybko nie będzie: od sześciu lat UEFA tak rozlosowuje grupy eliminacyjne, by Rosja i Ukraina ze sobą nie zagrały. Na dużym turnieju też szanse na to są mizerne, bo obie ekipy mogłyby się spotkać... dopiero w finale. Pod czerwonym sztandarem

Historia ukraińsko-rosyjskiej rywalizacji piłkarskiej nie rozpoczęła się wraz z upadkiem Związku Radzieckiego. Można wręcz powiedzieć, że od początku lat 90. mieliśmy do czynienia z epilogiem, bo wiele najważniejszych rozdziałów tej długiej opowieści zostało napisanych w okresie, kiedy Ukraina była częścią radzieckiego imperium. Między sześcioma największymi rosyjskimi i ukraińskimi klubami rozegrano ponad 1800 spotkań. Jeśli spojrzeć na to geograficznie, ukraińskie kluby reprezentowały każdy z zakątków współczesnej Ukrainy: Dynamo Kijów, Szachtior Donieck, Dnipro Dniepropietrowsk, Metalist Charków, Zoria Woroszyłowgrad (obecnie Zoria Ługańsk) oraz Czernomorec Odessa. W przypadku drużyn rosyjskich mieliśmy stolicocentryzm: Dynamo, Spartak, CSKA, Lokomotiw, Torpedo (wszystkie z Moskwy) i Zenit Leningrad (dzisiaj Zenit Petersburg).

Jeśli spojrzeć na tabelę wszech czasów ligi radzieckiej, to aż siedem z wymienionych wyżej dwunastu klubów zajmuje miejsca w pierwszej dziesiątce; w TOP20 są już wszystkie. Pozostałe radzieckie republiki mają w pierwszej trzydziestce po 1-2 przedstawicieli.

"Ale chwileczkę" - powiecie. "Przecież porażek jest więcej". Zgoda. Jednak żadna z pozostałych radzieckich republik nie radziła sobie na boisku lepiej, co jednoznacznie wpływało na odbiór futbolu na Ukrainie. To prowadzi nas do drugiego - obok sportowego - aspektu tej rywalizacji, być może nawet ważniejszego. Bo im więcej znaczysz na boisku, tym o więcej prosisz poza nim.

Trybuny żądają niepodległości

Jak świat długi i szeroki, trybuny od wielu lat stanowią enklawę, gdzie w miarę swobodnie można pielęgnować kwestie etniczne i narodowościowe. W przypadku Związku Radzieckiego to zjawisko było powszechne od samego początku, bo już w latach 20. XX wieku (gdy jeszcze formalnie nie istniała jedna liga) zdarzały się stadionowe incydenty podburzające obywateli przeciwko władzy. W 1923 twierdzono, że drużyna Maccabi Kijów eksponuje żydowskie barwy po to, by nastawiać masy robotnicze przeciwko Sowietom.

Sportowe znaczenie ukraińskich klubów dało "mandat" do tworzenia nastrojów proukraińskich i niepodległościowych. Skoro bijesz Rosjanina na boisku, to czemu i nie na ulicy?

Kilka ukraińskich klubów było nieoficjalnie związanych z ruchami niepodległościowymi, przez co na przykład klub Karpaty Lwów omal nie został rozwiązany w latach 80. przez regionalne władze. Powód? M.in. "zbyt ukraiński skład".

Dzisiaj uważa się, że intensyfikacja ukraińskich dążeń narodowych wyrażanych na trybunach zaczęła się na dobre w 1961. Właśnie wtedy Dynamo Kijów zdobyło swoje pierwsze (z rekordowych 13) mistrzostwo ZSRR. Było pierwszym niemoskiewskim klubem, który tego dokonał. Przez lata kibice TOP6 ukraińskich klubów tworzyli nieformalny antysowiecki pakt, gdzie momentami intonowano nawet te same narodowościowe przyśpiewki z wersami: "żółto-niebieska jest nasza flaga", "Ukraina będzie wolna" czy "nasza ojczyzna będzie niepodległa".

Gdy niechybnie nadciągał upadek radzieckiego kolosa, ukraińskie stadiony sukcesywnie zapełniały się także symboliką narodową - by w końcu w 1989 na stadionie w Kijowie pojawiła się ukraińska flaga.

Zwycięski remis na Łużnikach

Nim obie reprezentacje formalnie mogły stanąć naprzeciw sobie, na Euro 1992 wystąpiła reprezentacja Wspólnoty Niepodległych Państw. Z lekcji historii pamiętamy, że był to chwilowy twór, zastępujący rozwiązane państwo radzieckie. Klecona naprędce reprezentacja WNP zagrała na Euro 3 mecze (2 remisy i porażka) i dzisiaj traktuje się ją jako ciekawostkę historyczną. Te trzy mecze to - jak się później okazało - i tak więcej niż przez kolejne ponad dwie dekady rozegrały zespoły niepodległych Ukrainy i Rosji.

Los, zwany losowaniem, skojarzył obie reprezentacje w eliminacjach do Euro 2000. Do pierwszego starcia doszło już w 1. kolejce. Mecz na Stadionie Olimpijskim w Kijowie oglądało ponad 82 000 kibiców - w całych eliminacjach nigdzie w Europie nie było wyższej frekwencji. Ukraina wygrała 3:2.

Do rewanżu doszło w ostatniej kolejce. Żadna z drużyn nie miała szans na bezpośredni awans na turniej (grupę wygrała Francja), ale obie walczyły o drugie miejsce, premiowane grą w barażach. Ukrainie wystarczał remis, Rosjanie potrzebowali zwycięstwa. Na Łużniki przyszło 80 000 kibiców, w tym ówczesny premier Władimir Putin. Przez 75 minut oglądali nacierającą Sborną, która jednak nie potrafiła przewagi zamienić na bramkę. Wreszcie nadeszła 75. minuta. Do rzutu wolnego podszedł Walerij Karpin i po prostu huknął w stronę bramki. Piłka przeleciała przez dziurawy mur i zaskoczyła zasłoniętego bramkarza. Łużniki, Putin i komentator rosyjskiej telewizji oszaleli z radości.

I chociaż nic nie wskazywało na katastrofę, ta nadeszła 2 minuty przed końcem regulaminowego czasu gry. Znów rzut wolny i znów kuriozalna sytuacja. Filiponow źle obliczył lot piłki, nie złapał jej i de facto pomógł wpaść do bramki. 1:1. Rosyjski sprawozdawca zareagował niemal identycznie jak 10 lat później Dariusz Szpakowski, komentujący nieudane podanie Michała Żewłakowa do Artura Boruca w meczu z Irlandią Północną.

Zakręcony kurek z gazem. Odkręcony z pieniędzmi

Nie jest przypadkiem, iż w rosyjskim i ukraińskim futbolu obecni są oligarchowie, czyli ludzie, którzy dorobili się olbrzymich majątków po upadku ZSRR.

Karl Veth z Uniwersytetu King's College w Londynie nazwał ten proces "berluskonizacją" postsowieckiego futbolu. Kapitał, jaki zgromadzili, wiąże się także ze wzrostem znaczenia politycznego, a kluby piłkarskie miały stać się jednym z głównych narzędzi pomagających ugruntować nową kastę polityczną na poradzieckim terytorium. Mechanizm jest bardzo prosty: im silniejszy klub, tym bardziej wpływowy rządzący w nim oligarcha. Właściciel Szachtiora Donieck jest jednym z najpotężniejszych ludzi na Ukrainie.

Głównym elementem wspomnianej wojny ekonomicznej jest gaz. Również z piłkarskiego punktu widzenia. Na przełomie 2005 i 2006 roku (po pomarańczowej rewolucji) Rosjanie postanowili ograniczyć dostawy gazu na Ukrainę, chcąc niejako wpłynąć na bezpieczeństwo energetyczne Europy Zachodniej (liczyli, że zmuszą kraje UE do budowy nowego gazociągu). O ile z politycznego punktu widzenia udało się efekt wywołać (Nord Stream), o tyle wizerunek Rosji został mocno nadszarpnięty. Gazprom musiał więc odbudować swoją pozycję w Europie Zachodniej.

Od tego momentu możemy obserwować wyraźną ekspansję Gazpromu w futbolu. Ukraina miała Szachtior oraz pozostałe kluby, które radziły sobie w Europie i mogły pochwalić się regularnymi występami, budując wizerunek młodego kraju, sprawnie zarządzającego futbolem. Z drugiej strony podupadli giganci z Moskwy, którzy nie mogli się pochwalić taką samą perspektywą, mimo pompowanych w nie pieniędzy. Gazprom zainwestował w poprawę wizerunku rosyjskiego futbolu przez sponsoring najważniejszych imprez oraz wzmacniając ogromnym kapitałem nową rosyjską potęgę - Zenit. Ale nie ograniczył się tylko do własnego podwórka, bo przecież od sezonu 2012/2013 jest jednym z ośmiu oficjalnych sponsorów Ligi Mistrzów.

Zamiast jednej ligi…

Zanim na Krymie i w Donbasie padły pierwsze strzały, paść miały pierwsze bramki w ramach... wspólnej ligi. Tak - Rosjanie wpadli na pomysł rosyjsko-ukraińskiej ligi. Patronem tego pomysłu był Aleksiej Miller, szef... Gazpromu oczywiście. Latem 2013 rozegrano towarzyski Turniej Zjednoczenia, z udziałem Szachtiora, Dynama Kijów, Zenita i Spartaka. Kluby zagrały ze sobą w Moskwie i Kijowie, a zwycięzcą pierwszej edycji zostało Dynamo. Kolejna edycja odbyła się zimą 2014 roku, jednak ze względu na zbyt napiętą sytuację polityczną, mecze rozegrano w Izraelu. Zwycięzcą został Szachtar.

Ostatecznie "CIS Super League" nie powstała. Pomysł zablokowano na najwyższych szczeblach FIFA i UEFA - co zresztą nie może dziwić, gdyż to stworzyłoby niepotrzebny precedens prowadzący do Superligi w Europie.

…wojna

Pod koniec lutego 2014 roku Verkhovna Rada (ukraiński parlament) przegłosowała odsunięcie od władzy prezydenta Wiktora Janukowycza. Było to skutkiem braku jego podpisu pod umową stowarzyszeniową z Unią Europejską. Sam Janukowycz tłumaczył decyzję problemami finansowymi i gospodarczymi kraju, jednocześnie zacieśniając współpracę z Rosją. Spowodowało to ogólnokrajową falę protestów zwolenników proeuropejskiej solidarności, która przerodziła się w tzw. Euromajdan; głównym miejscem manifestacji był Plac Niepodległości w Kijowie.

Początkowo Wiktor Janukowycz próbował tłumić protesty wykorzystując aparat bezpieczeństwa. Doprowadziło to jednak do śmierci kilkudziesięciu protestujących i zaognienia sytuacji. Przeciwnicy prezydenta zaczęli przejmować urzędy administracji publicznej, głównie na zachodzie kraju, oraz stale ścierali się z policją. Do najbardziej brutalnych zmagań doszło 18-20 lutego w Kijowie. W wyniku tych walk prezydent Janukowycz i przywódcy opozycji parlamentarnej porozumieli się w sprawie rozwiązania kryzysu politycznego na Ukrainie. Usunięty już ze stanowiska prezydent uciekł z kraju, a Rosja zaczęła agresywną rozgrywkę, początkowo blokując ekonomicznie Ukrainę.

W obwodach ługańskim i donieckim wybuchły demonstracje zwolenników szerokiej autonomii i chęci przyłączenia do Rosji. Ponadto, antyukraińskie nastawienie można było dostrzec podczas demonstracji na Krymie, gdzie dużą część populacji stanowili Rosjanie. To wtedy pojawiły się tam niesławne "zielone ludziki". W wydarzenia zaangażowały się rosyjskie służby specjalne, a władzę w Republice Autonomicznej Krymu przejęli prorosyjscy politycy. 18 marca 2014 roku, po nieuznanym przez społeczność międzynarodową referendum, Kreml ogłosił przyłączenie Krymu do Rosji. Cztery miesiące później UEFA obwieściła, że drużyny ukraińskie i rosyjskie nie będą mogły grać przeciwko sobie.

… i ligi trzy   W 2014 roku Krym był siedzibą dwóch klubów grających w ukraińskiej Ekstraklasie Tawriji Symferopol oraz FC Sewastopola. Przed startem sezonu 2014/2015 oba zespoły zostały rozwiązane i reaktywowane w Rosyjskiej Federacji Piłkarskiej. Podobny los spotkał grający niżej Tytan Armiańsk i reaktywowaną Żemczużyznę Jałta.

Wszystkie drużyny zaczęły grę na trzecim szczeblu rosyjskiego systemu piłkarskiego. Z krajów europejskich słychać było głosy oburzenia; niektórzy nawoływali do zawieszenia Rosji w prawach członka UEFA, a nawet odebrania praw do organizacji mundialu w 2018 roku. UEFA w dużą politykę mieszać się nie chciała - w tle były pieniądze Gazpromu dla Ligi Mistrzów - i ograniczała się do wydawania nic nieznaczących komunikatów o nieuznawaniu gry przerejestrowanych klubów w Rosji i wspomnianej decyzji o rozdzielaniu w losowaniach zespołów z Rosji i Ukrainy.

Ostatecznie europejska centrala zdecydowała się na rozwiązanie, które pozornie mogło wydawać się salomonowym, ale de facto było na rękę Rosjanom: na Krymie powstała ośmiozespołowa liga, nadzorowana przez UEFA (bez prawa do gry w europejskich pucharach). Pierwszym mistrzem została TSK-Tawrija (Tawrija Symferopol Krym). Do dzisiaj tytuły zdobyły jeszcze FK Sewastopol (2 razy) i FK Eupatoria.

- Liga nie cieszy się popularnością wśród kibiców. Grają w niej praktycznie sami Rosjanie, Ukraiński Związek Piłki Nożnej zagroził karami ukraińskim piłkarzom, którzy zdecydowaliby się na grę na Krymie - mówi Mark Temnycky, dziennikarz zajmujący się piłką nożną w krajach postradzieckich.

Dla Ukraińców bolesna była zwłaszcza utrata Tawriji, pierwszego przecież mistrza niepodległej Ukrainy. Dlatego w 2016 zespół będący spadkobiercą starej Tawriji został reaktywowany w centralnej części kraju. Początkowo była to drużyna amatorska; obecnie jest profesjonalnym klubem i gra na trzecim szczeblu rozgrywek. Mecze rozgrywa w Borysławiu, w centralnej części kraju.

Zdrajcy nie grają w kadrze

Rykoszetem oberwali konkretni piłkarze. Kiedy w 2016 roku Jewhen Selezniow podpisał kontrakt z Kubaniem Krasnodar, stał się w ukraińskiej reprezentacji persona non grata - ówczesny selekcjoner Myhajło Fomienko nie wysłał mu powołania. Do kadry wrócił… dwa tygodnie po rozwiązaniu kontraktu z Kubaniem. Na Euro 2016 nie pojechał żaden ukraiński piłkarz z ligi rosyjskiej - Ołeksandr Ziniczenko i Bogdan Butko tuż przed turniejem zmienili kluby.

- Od 2016 podejście Ukraińców do piłkarzy grających w Rosji nie zmieniło się. W 2019 Jarosław Rakickij, który rozegrał w reprezentacji ponad 50 meczów, podpisał kontrakt z Zenitem Sankt Petersburg. Na Ukrainie odebrano to jako zdradę i od tamtej pory Rakickij już w kadrze nie wystąpił. W Zenicie gra regularnie, ale na przełożone EURO najpewniej nie pojedzie - mówi Temnycky.

Dlaczego mimo ostracyzmu społecznego w ojczyźnie, niektórzy ukraińscy zawodnicy decydują się na grę w Rosji?

- Liga rosyjska jest silniejsza od ukraińskiej i ma więcej miejsc w europejskich pucharach, więc teoretycznie łatwiej w nich zagrać z rosyjskim klubem. Poza tym kluczowe są kwestie kulturowe i językowe. Ukraina i Rosja to kraje z różnymi tradycjami, językami, ale wyjeżdżając do Rosji, nie trzeba zmieniać swoich przyzwyczajeń i z miejsca można się dogadać. Aklimatyzacja w zachodnim klubie jest o wiele trudniejsza i wymaga więcej pracy - chociażby nauczenia się nowego języka - dodaje Temnycky.

Szachtior na wygnaniu

  Swoje żniwo zebrała też trwająca do dzisiaj wojna w Donbasie, która wybuchła 6 kwietnia 2014 roku. Był to efekt trwających protestów we wschodniej Ukrainie, które wspierała Rosja. W efekcie po jednej stronie konfliktu stanął ukraiński rząd, dążący do utrzymania nienaruszalności granic Ukrainy, a po drugiej prorosyjskie siły separatystyczne - Doniecka i Ługańska Republika Ludowa (odpowiednio DPR i LPR) wspierane przez Rosję.

Przez ponad 3 miesiące trwały nieustanne walki, które przerodziły się w regularną wojnę. Jedną z najkrwawszych była bitwa pod Jampolem, gdzie użyto czołgów i transporterów opancerzonych, a starciu zginęło ponad 200 separatystów. Kolejnym ważnym wydarzeniem było zestrzelenie przez separatystów z DPR samolotu Malaysia Airlines Flight 17 lipca 2014 roku, w wyniku czego zginęło 298 osób. Co więcej, dotychczas w konflikcie zginęło łącznie około 13 000 osób. Ukraińskie siły zbrojne miały utracić ok. 4500 żołnierzy, a prorosyjscy bojownicy około 5700. W walkach zginęło też ponad 2000 cywilów.

Wciągu trzech dni, od 17 do 19 czerwca br., doszło do ponad trzydziestu starć w centralnej części obwodu donieckiego.

W takich warunkach trudno grać w piłkę. Szczególnie gdy działania wojenne trwają kilkaset metrów od stadionu. Dlatego Szachtior Donieck mecze domowe zaczął rozgrywać w oddalonym o 1200 km Lwowie - pod polską granicą mieliśmy wówczas Ligę Mistrzów. Przeprowadzka okazała się kosztowna - we Lwowie zakończyła się passa czterech z rzędu triumfów w lidze ukraińskiej.

- Trudno mecze rozgrywane 1200 km od własnego stadionu nazywać "domowymi". Zdarzało się, że na trybunach więcej było kibiców zespołu teoretycznych gości niż fanów Szachtiora. Dlatego po dwóch sezonach zespół przeniósł się do Charkowa. Sukcesy wróciły - cztery tytuły mistrzowskie i trzy puchary Ukrainy w ciągu...czterech la - dodaje Temnycky, piszący m.in. dla portalu Futbolgrad.

Od maja tego roku Szachtior "domowe" mecze (zważywszy na pandemię bez udziału kibiców) rozgrywa na Stadionie Olimpijskim w Kijowie, gdzie na co dzień trenuje. Wybudowana na Euro 2012 Arena Donbas, która kosztowała 400 mln dolarów, stoi pusta.

Kolejne zawieszenie broni obowiązuje od 27 lipca 2020 roku. Jednakże zostało już kilkadziesiąt razy pogwałcone. Nie wydaje się, aby jakakolwiek krótkotrwałe zamrożenie konfliktu było receptą na trwającą wojnę na Ukrainie. Wydaje się, że w obecnej sytuacji są tylko dwa rozwiązania. Donbas stanie się "niezależnym" terytorium lub zostanie włączony do Federacji Rosyjskiej. Skoro organizacje międzynarodowe nie potrafią od 6 lat załagodzić konfliktu, jest niemal nieprawdopodobne, aby wkrótce mógł odbyć kolejny mecz Ukrainy z Rosją.

Autorzy: Instytut Nowej Europy: Aleksander Olech, Michał Banasiak, Mieszko Rajkiewicz

Więcej informacji dotyczących geopolityki i stosunków międzynarodowych znajdziesz na stronie INE - www.ine.org.pl oraz Twitter: https://twitter.com/IEuropy

ZAKAZANA GRA Rozpoczynamy cykl tekstów, przygotowany przez naszych Kolegów z Instytutu Nowej Europy, w który będą oni pisać o tych miejscach świata, gdzie futbol "zamarł" z uwagi na - najczęściej - polityczne konflikty i zawirowania.

Pod tym TAGiem, będziecie mogli śledzić kolejne teksty. Zapraszamy.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: sędzia uderzył piłkarza. W twarz!

Źródło artykułu:
Komentarze (1)
avatar
Nyctereutes
2.08.2020
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
[quote] Okazji do rewanżu szybko nie będzie: od sześciu lat UEFA tak rozlosowuje grupy eliminacyjne, by Rosja i Ukraina ze sobą nie zagrały. [/quote] Czytaj całość