- Po spotkaniu z Widzewem mam mieszane uczucia, ponieważ wynik jest bardzo słaby. Z drugiej strony gra Jagiellonii nie wyglądała źle - zawodnicy konstruowali akcje, dobrze operowali piłką. Bruno przeprowadził kilka błyskotliwych akcji. Trzeba przyznać, że byliśmy zdecydowanie wolniejsi od Widzewa i tu upatrywałbym przyczyny porażki. Łodzianie o wiele szybciej konstruowali akcje. My byliśmy wolniejsi od nich o jedno tempo - mówi Trąbiński.
Prezes żółto-czerwonych docenia postawę łodzian. - Widzew był świetnie wybiegany, dobrze zorganizowany. Widać, że mają dobry skład i, że trener Paweł Janas wykonuje tam bardzo dobrą robotę. Jeżeli łodzianie będą tak się prezentować w tym sezonie na zapleczu ekstraklasy, na pewno w przyszłym do niej awansują - chwali.
Mimo porażki aż 0:4 prezes Jagiellonii zachowuje spokój. - Gole nie były wynikiem indywidualnych błędów. Rafał Gikiewicz na pewno nie ponosi winy za żadną ze straconych bramek. Wszystkie padły w podobny sposób - stały fragment gry, zamieszanie, piłka trafia do niekrytego piłkarza Widzewa, który pewnie strzela do siatki. Mieliśmy swoje szanse, kilka bardzo dobrych okazji, w których zabrakło ostatniego podania, bądź precyzyjnego strzału. Po tym meczu nie popadałbym w jakiś pesymizm, czarnowidztwo - uważa Trąbiński.
- Przegrana oczywiście ewidentna - byliśmy gorszą drużyną, natomiast nie zagraliśmy żenująco słabo czy byliśmy o pięć klas gorsi od Widzewa - tak nie było. Problem wynikał też po części z tego, że Widzew od kilku dni jest już w domu, a nasza drużyna do Łodzi przyjechała prosto ze zgrupowania w Gutowie Małym. Nasi zawodnicy są zmęczeni przede wszystkim psychicznie i mentalnie. Rozmawiałem z Markiem Citko, który siedział obok mnie i Marek powiedział mi: "Słuchaj, nie przejmuj się". On zna te sytuacje z autopsji, jak się wraca po dwunastu dniach obozu i to jeszcze z takiego miejsca jak Gutów Mały. Nasi zawodnicy myślami już byli w domu, z rodzinami i na pewno nie pokazali swoich umiejętności, więc bądźmy spokojni.