To już dawno przestało być śmieszne. Nie jest już nawet żałosne, tylko po prostu przykre. Polski klub w Europie nic nie znaczy. Trzy dni po wygraniu przez Roberta Lewandowskiego Ligi Mistrzów kibic piłki nożnej w prawie 40 milionowym kraju zostaje ściągnięty na ziemię z prędkością światła. Bo tu niestety znaleźliśmy się jako piłka klubowa. Na glebie, z twarzą wgniecioną w asfalt.
Lewandowski znów nas trochę oszukał w ostatnich tygodniach. Strzelał gole, rywalizował z Leo Messim, Neymarem. Mówił o tym cały świat, my też rośliśmy z jego kolejnymi sukcesami. Po finale Champions League "Lewy" obudził się z pięknym pucharem w łóżku. Piłkarze mistrza Polski wstaną natomiast z ogromnym kacem moralnym już po drugiej rundzie eliminacji, której nie zdołali przebrnąć. Zapomnijmy o "Lewym", o reprezentacji. Zdejmijmy różowe okulary.
Boli podwójnie, bo Legia odpadła w środę zasłużenie. W meczu z Omonią Nikozja nic nie było dobre. Gra - wolna i przewidywalna. Bez polotu, bez pomysłu. Zabrakło choćby zwykłego wkurzenia się, że tak przecież nie może prezentować się mistrz Polski. I to na swoim stadionie, na oczach byłego trenera. Co gorsza: gdy zawodnicy Omonii jeszcze do końca nie wierzyli w swój sukces, legioniści sami ich w tym kierunku pchnęli. Z gry wykluczył się Igor Lewczuk po dwóch faulach (czerwona kartka). Filip Mladenović z Arturem Jędrzejczykiem podarowali Omonii rzut karny na początku dogrywki. Dalej już poszło i na pustym stadionie kilkuosobowa grupka z Cypru głośno się śmiała. Pracownicy drużyny z Nikozji śpiewali, a później rzucali się sobie w ramiona. Oni też nie spodziewali się takiego wieczoru w Warszawie.
Rozgrywki europejskie weryfikują nasze drużyny niemiłosiernie od lat. Legia wręcz kolekcjonuje przeciwników, którzy bez mrugnięcia okiem pokazują jej drzwi. Do Kazachstanu (FK Astana), Mołdawii (Sheriff Tyraspol), Słowacji (Spartak Trnava), Luksemburgu (F91 Dudelange), Szkocji (Glasgow Rangers) w 2020 roku dopisujemy Cypr. Być może dla niektórych to dalej miejsce, gdzie jeździ się wypocząć. To jednak Legia jest głównie turystą na arenie międzynarodowej od długiego czasu.
Tego nie da się wytłumaczyć. Żaden argument nie obroni kolejnej wpadki. Mistrz Polski przecież nie osłabił się w tym oknie transferowym. Nikt z drużyny nie odszedł, przyszło kilku solidnych graczy, w tym najlepszy lewy obrońca ligi (Mladenović), który z Omonią zawalił. Pojawiły się też duże nazwiska: Artur Boruc, Bartosz Kapustka. Pierwszy z nich był najlepszym zawodnikiem środowego meczu. Zespół nie miał też długiej przerwy między rozgrywkami. Niedawno skończył sezon, wywalczył tytuł zasłużenie, w dobrym stylu. Mimo tego znowu się nie udało.
Przed meczem z Omonią razem z Markiem Wawrzynowskim spotkaliśmy się na wywiadzie z prezesem Dariuszem Mioduskim. To człowiek, który lubi budowę długofalową. Ma swoją wizję i jest jej konsekwentny. Ufa sobie i trzeba mu oddać - rozwija klub. Wybudował Legia Training Center, w głowie ma już kolejny projekt transformacyjny, który stworzy klubowi jeszcze większe zaplecze. Gdzieś w tym wszystkim prezesowi ucieka "bieżączka". On nie wierzył, że Legia odpadnie tak szybko. W przyszłości widzi zespół wśród najlepszych i często to powtarza. Ale teraz Legia kojarzona jest głównie z kompromitacjami w pucharach. I to najpierw wypadałoby zmienić.
Liga Mistrzów. Legia Warszawa - Omonia Nikozja. Dariusz Mioduski: W europejskich pucharach liczy się tylko wynik
Liga Mistrzów. Legia Warszawa - Omonia Nikozja. Aleksandar Vuković: Mecz był wyrównany ze wskazaniem dla nas