Temat dobrego zagranicznego selekcjonera w mediach wraca od lat, ale tylko raz tę wizję udało się zrealizować. Leo Beenhakker prowadził kadrę w latach 2006-09 ze zmiennym szczęściem. Awansował jako pierwszy w historii na mistrzostwa Europy, zresztą w niezłym stylu, ale druga część jego kadencji była słaba. Bez wsparcia związku, w atmosferze wzajemnych pretensji i kopania dołków, został zwolniony z kadry przez Grzegorza Latę przed kamerami telewizyjnymi. Smutny był to koniec pięknej przygody. Ale jednak "Don Leo" zostawił po sobie nie tylko awans. Przygotował do pracy wielu trenerów, choćby Adama Nawałkę, który z czasem został najlepszym polskim selekcjonerem od dawien dawna. Dziś mamy naprawdę niezłą grupę zawodników, o jakiej Beenhakker mógłby tylko pomarzyć. I myślę - choć wiem, że to myślenie życzeniowe - że Polska potrzebuje dziś nowego Beenhakkera. Jerzy Brzęczek nie gwarantuje nam nic poza frustracją i jak mówią fani - "bólem zęba".
Wiele było pretensji, gdy na początku kadencji Brzęczka napisałem, że to selekcjoner z maszyny losującej. Że złośliwe, niemerytoryczne, że w ogóle tak nie przystoi człowieka obrażać. Ale dziś, po dwóch latach, można to z czystym sumieniem powtórzyć. Brzęczek został wybrany na stanowisko, mimo że nie był nawet w czołówce polskich szkoleniowców. I przez te dwa lata nie zrobił nic, by ludzie zmienili o tym zdanie. Dwumecz z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną potwierdził, że to nie jest właściwy człowiek na właściwym stanowisku.
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że selekcjoner nie wykorzystuje nawet częściowo potencjału drużyny. Dwa kolejne mecze - bez względu na wynik - pokazały, że mamy bardzo duże rezerwy. Pytanie czy Brzęczek ma szanse je wykorzystać? Moim zdaniem nie. To szkoleniowiec bez jasnego planu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak bawią się hiszpańscy piłkarze
Wrócę jeszcze do spotkania z Holandią. Podczas całego meczu nasze posiadanie piłki było gdzieś między 30 a 35 procent, ostatecznie na tej górnej granicy się zatrzymało. To oznacza dominację rywali. I nie byłoby w tym nic złego, bo to są kwestie wyszkolenia zawodników, a więc niezależne od selekcjonera. Przecież w meczach z Niemcami nasze posiadanie było w okolicach 30 procent (dokładnie w trzech meczach 33, 29 i 31). Tyle tylko, że drużyna Nawałki celowo wycofała się, by mieć pole do ataku. Nawałka potrafił przekuć słabość w siłę. Błyskawiczne wyjście do ataku, gdzie każdy dobrze wiedział co ma robić, prowadziło do tego, że naszej drużyny rywale naprawdę się bali. W spotkaniach z Niemcami oddaliśmy kolejno 5, 15 i 7 strzałów. Z Holandią Orły Brzęczka strzelały na bramkę rywala dwukrotnie, w tym raz celnie. I nie był to strzał, który mógł sprawić problemy bramkarzowi.
Oczywiście wspomniane Niemcy w tamtym okresie były jedną z największych światowych potęg, naszpikowaną gwiazdami. Ale już na przykład w meczu z Portugalią mieliśmy większe posiadanie (54 procent), ale też oddaliśmy 14 strzałów.
Oczywiście można żonglować do woli statystyką i próbować za jej pomocą coś udowadniać, nie można zapominać przy tym, że mecz różnie może się ułożyć. Czasem gonisz wynik i masz posiadanie, czasem bronisz się i go nie masz. Ale pewne rzeczy są bardziej wymierne. Choćby liczba stwarzanych sytuacji. Czy wiecie, że w meczu ze Szwajcarią podczas EURO 2016 Polacy oddali 20 strzałów na bramkę Yanna Sommera? My po prostu stwarzaliśmy okazje i strzelaliśmy.
W okresie od jesieni 2014 roku do jesieni 2017 mieliśmy naprawdę świetnie funkcjonującą machinę, gotową rywalizować z dobrymi i czasem nawet najlepszymi drużynami kontynentu. Teraz tego nie ma. I sądzę, że w znacznej mierze to kwestia braku odpowiedniego selekcjonera, który nie tylko ma pomysł, ale potrafi go egzekwować. Różni eksperci mówią, że coraz lepiej pewne zachowania widać, że automatyzmy, że zrozumienie, że "bla bla bla". Przepraszam, czy jest tu ktoś, kto mógłby mi powiedzieć, jak gra drużyna Jerzego Brzęczka?
W autoryzowanej (to ważne!) biografii Brzęczka, napisanej przez Małgorzatę Domagalik, autorka porównuje selekcjonera do Kazimierza Górskiego, największego polskiego selekcjonera w historii. Oglądałem (rzecz jasna z odtworzenia) wiele meczów Górskiego i było tam sporo słabszych, ale gdy dochodziło do tych ważnych meczów, doskonale wiedzieliśmy jak ta drużyna gra, co robi, jaki jest plan. Mniej więcej wiedzieliśmy czego się spodziewać, a reszta zostawała w głowach i nogach piłkarzy. U Brzęczka nie ma żadnej myśli, jest chaos plus przypadek i to wszystko podzielone przez pech lub pomnożone przez szczęście.
Oczywiście drugi mecz, z Bośnią i Hercegowiną, był już znacznie lepszy. Po 35 minutach totalnego chaosu nasi zawodnicy zaczęli w końcu grać. Może było to nawet najlepsze spotkanie za czasu Brzęczka? Ale też musimy zdawać sobie sprawę z klasy rywali. Bośnia wstąpiła w zestawieniu rezerwowym. My nie mieliśmy Roberta Lewandowskiego, oni wyszli bez Kolasinaca, Pjanicia, Dzeko. Kilku innych podstawowych, choć nie aż tak znanych zawodników, oglądało mecz z ławki. Mówiąc wprost, gdyby przyszło się nam mierzyć z kadrą Bośniaków w dużym turnieju, w jedenastce wystąpiłoby maksymalnie 3-4 zawodników, których widzieliśmy w meczu w Zenicy. Aż boję się pomyśleć jakby grała Polska nie tylko bez Lewandowskiego, ale jeszcze bez Glika, Krychowiaka i może Grosickiego.
Do tego wszystkiego dochodzą publiczne wypowiedzi Brzęczka, który jest wiecznie zadowolony, nawet po najgorszych meczach, ośmiesza siebie i polską piłkę. Buduje wokół siebie oblężoną twierdzę, za swoje błędy obwinia dziennikarzy, przynajmniej takie sprawia wrażenie.
Nie mam wątpliwości, że Boniek Brzęczka nie zwolni, ale dziś Polska zasługuje na lepszego selekcjonera. Na kogoś z wyższej półki. Kogoś, kto zna międzynarodową piłkę, nie tylko widział ją z bliska, ale był jej częścią. Nie mówię o zatrudnieniu obcokrajowca, bo nie dzielę trenerów na Polaków i obcokrajowców, ale według jakości.
Myślę o kimś dużego kalibru, pokroju Leo Beenhakkera, Ottmara Hitzfelda, Larsa Lagerbaecka czy Gerrarda Houlliera. Oczywiście mam na myśli - poza zatrudnionym w Norwegii Laberbackiem - młodszy model. Znamy to z siatkówki i to działa. Naprawdę nie da się znaleźć bezrobotnego trenera z innego świata? Oczywiście można rzucać nazwiskami tych bez pracy, jak choćby Laurent Blanc, Cesare Prandelli, Frank Rijkaard, jednak wiadomo, że to wszystko mogą być strzały obok tarczy. Cały czas ktoś jest zatrudniany, ktoś zwalniany, więc takich trenerów do wzięcia może być wielu, wszystko zależy też od tego, jak chcemy grać. Wiemy na pewno, że nie tak jak teraz. Oczywiście może być tak, że wymienieni trenerzy są nieosiągalni. Choć Leo Beenhaker też wydawał się nieosiągalny. Wystarczył telefon by jednak stał się osiągalny, bo szukał wyzwań w poważnej piłce. Stroną finansową zajęła się Kompania Piwowarska.
Chodzi mi bardziej o samą ideę. Potrzebujemy wizjonera, który nie tylko poprowadzi kadrę, ale też wytypuje i przygotuje następców, nauczy ich, czym jest ten mityczny "international level", pokaże jak pracuje sztab, jak funkcjonuje profesjonalna drużyna, jak postępować z zawodnikami. Bo nie oszukujmy się, nawet jeśli wielu naszych szkoleniowców bardzo szanuję, to nie mamy dziś trenerów na poziomie międzynarodowym.
Trochę szkoda mi Jerzego Brzęczka. Media (i nie jestem tu święty) jadą z nim nawet po wygranym meczu. Może nie zasłużył, żeby aż tak źle go traktować. Ktoś wsadził go na zbyt wysokiego konia a on nie umiał odmówić, nie rozumiał swoich ograniczeń, nie miał wyobraźni, czuł, że to jedyna taka możliwość w życiu. Z drugiej strony w ogóle go nie żałuję, tak jak nie płaczę po zniszczonej przez media żonie polityka wsadzonej na kierownicze stanowisko w Spółce Skarbu Państwa. Wejście w buty o kilka rozmiarów za duże to była suwerenna decyzja selekcjonera.