Dariusz Tuzimek: Wygląda, jakby było przyzwolenie, żeby Brzęczek sam się pogrzebał [FELIETON]

Jerzemu Brzęczkowi szyje się szaty niekochanego przez kibiców i media. PZPN zrobił nawet taki film dokumentalny o reprezentacji pod tytułem "Niekochani", czym sam strzelił sobie w stopę, choć de facto była to stopa Brzęczka.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Jerzy Brzęczek PAP / Andrzej Lange / Na zdjęciu: Jerzy Brzęczek
Po meczu z Bośnią i Hercegowiną krytyka Jerzego Brzęczka zelżała tylko trochę. W głowach kibiców i dziennikarzy nadal siedziała jeszcze bezradność naszej kadry w spotkaniu z Holendrami i kiepski początek z poniedziałkowej rywalizacji. To zapamiętano mocniej niż gole Glika i Grosickiego. Dyskusja o zwolnieniu obecnego selekcjonera rozgorzała na nowo. Na pewno jest potrzebna, bo nawet jeśli do zmiany nie dojdzie, przynajmniej porozmawiamy, jaki trener jest tej reprezentacji potrzebny.

Tego obecnego Zbigniew Boniek  wyczarował z kapelusza i już dziś można powiedzieć, że także pod tym względem druga kadencja prezesa PZPN jest dużo słabsza. Brzęczek nie jest Adamem Nawałką i na dziś nic nie zapowiada, że przynajmniej zbliży się do jego sukcesów. Ba, obawiam się, że nawet stylem gry drużyny nie będzie w stanie nawiązać do kadry z lat 2014-2017. Wtedy wygrywaliśmy, strzelaliśmy gole, graliśmy ładnie dla oka. Ofensywny futbol, odwaga, fantazja - nie bez przyczyny zakochaliśmy się w tamtej reprezentacji. Dziś nie pozostało z tego już niemal nic.

A oczekiwania polskiego kibica - rozpieszczonego wczesnym Nawałką - są olbrzymie. Szlag nas trafia, gdy Holandia dominuje nas absolutnie. Mimo że wiemy, iż ta Holandia jest od nas kilka klas lepsza. Gdybyśmy umieli patrzeć na futbol wyłącznie racjonalnie, bez emocji, musielibyśmy przyznać, że w dwumeczu reprezentacji Polski nie stało się nic zaskakującego. Lepszy rywal nas ograł i zdominował, a słabszego - po początkowych kłopotach - udało się pokonać. Skąd zatem to poczucie kaca po meczach z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną?

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: tak się wygłupia słynny piłkarz

Tu dochodzimy do osoby selekcjonera. Brzęczkowi szyje się szaty niekochanego przez kibiców i media (inna sprawa, że selekcjoner chętnie się w ten strój przebiera). PZPN zrobił nawet taki film dokumentalny o reprezentacji pod tytułem "Niekochani", czym sam strzelił sobie w stopę, choć de facto była to stopa Jerzego Brzęczka.

Bo czy kibic może nie kochać reprezentacji? Co to w ogóle za teza i chora narracja. Jakby ktoś chciał nam wmówić, że oto trener i jego chłopcy byli tak niedoceniani, a tak wielki sukces zrobili, awansując do mistrzostw Europy. Litości. Jeśli tak topornie działa dzisiaj propaganda związku, to muszę powiedzieć, że się bardzo popsuła.

Kibice kochają kadrę, to oczywiste. Krytykują, wkurzają się, bo im na niej zależy. To drużyna nas wszystkich. Krytykowano nie tylko Brzęczka, bo także tych, którzy mieli wielkie sukcesy z reprezentacją jak Antoni Piechniczek czy Kazimierz Górski. Problem w tym, że Brzęczek i jego środowisko nie byli - i chyba nadal nie są - przygotowani na krytykę doby szalejącego internetu.

Jest ona większa, zmasowana, działa na ogromną skalę, wylewa się ze wszelkich rodzajów mediów i boli podwójnie. Ale trzeba się nauczyć z nią żyć. Wysłuchać, ale robić rzeczy po swojemu, zgodnie z własnym planem. A kiedy trzeba, to krytykę należy zignorować i udawać, że się jej nie słyszy, żeby nie dawać satysfakcji krytykującym. W tym wszystkim trzeba uchwycić właściwy balans, a nie od razu zamknąć się w oblężonej twierdzy za zatrzaśniętymi drzwiami z wizytówką: "Niekochani".

Problem z Jerzym Brzęczkiem wcale nie leży w jego warsztacie trenerskim. Nie w tym, że się myli co do doboru taktyki albo personaliów. Takie błędy robią wszyscy trenerzy na świecie, nie wyłączając Guardioli czy Kloppa. Problem z Jerzym Brzęczkiem polega na tym, że on nas - jako selekcjoner kadry - nie uwodzi. Nie porywa, nie ma takiego autorytetu jak jego poprzednicy, nie jest przekonujący w swoich wypowiedziach, nie ma charyzmy, którą miał jego poprzednik - Adam Nawałka.

To ciekawe, bo przecież Nawałka też unikał mediów, a jak już dał jakąś wypowiedź, to były to - za przeproszeniem - farmazony. Albo nudy. Tyle tylko że gdy Nawałka pojawiał się na konferencji prasowej, to czuło się, że wszedł Pan Trener. Brzęczek, dla wielu komentatorów, ekspertów, dziennikarzy, byłych piłkarzy pozostał... Jurkiem. Ot, chłopakiem, który dostał robotę w reprezentacji, choć nie posiadał ku temu kwalifikacji. Więc miał od razu pod górę. Od pierwszego dnia jego pracy na stanowisku selekcjonera ta nominacja była kwestionowana.

Nie pomogły Brzęczkowi także jego własne zachowania i nieprzygotowane wypowiedzi. PZPN-owski wydział propagandy, który sprawnie jak maszyna potrafi bronić prezesa PZPN, w kwestii pracy nad wizerunkiem selekcjonera jest zaskakująco bezradny. Brzęczek popełniał gafę za gafą. A to na początek swojej pracy selekcjonerskiej wdał się w konflikt słowny z Robertem Lewandowskim, a to zaatakował z imienia i nazwiska dziennikarza, a to opowiadał androny, jakby oglądał inne mecze niż ludzie widzieli.

Na pewno nie pomogło w budowaniu pozycji to, że Brzęczek pozwolił, by na zewnątrz powstawało wrażenie, że nie wszystkie decyzje podejmuje samodzielnie. Tak było choćby wówczas, gdy Zbigniew Boniek zabrał go - w czasie trwającego zgrupowania kadry przed meczem pierwszej Ligi Narodów - na spotkanie młodzieżówki do Danii.

Trudno mi uwierzyć w to, że z własnej woli selekcjoner wolał wspierać swoją obecnością trenera Michniewicza w młodzieżówce, niż pracować w tym czasie z własną drużyną. Wyobrażacie sobie, że ktoś poprosiłby o coś takiego Nawałkę? Albo co by na taką propozycję powiedział Leo Beenhakker? No właśnie. A pod adresem Brzęczka takie propozycje padają, a nawet są realizowane.

Za chwilę selekcjoner wpakuje się w kolejne wizerunkowe tarapaty, bo pod koniec miesiąca wychodzi autoryzowana książka o Brzęczku. Już wstępne opisy od autorki Małgorzaty Domagalik mogą załamać słabszych nerwowo kibiców. Nikt chyba jej nie powiedział, że porównywanie Brzęczka do Kazimierza Górskiego to świętokradztwo, a określenie, że Jurek dotarł na szczyty europejskiego futbolu wywołuje uśmiech politowania na twarzy.

Autorkę mogę zrozumieć. Ona chce sprzedać książkę i zarobić. Ale Brzęczek? Przecież robi mu się krzywdę. Po co mu to? Teraz? Gdy jeszcze nie odbyły się mistrzostwa Europy, do których awansował, gdy trwa Liga Narodów, gdy wiosną zaczną się eliminacje do mundialu?

Widocznie także w PZPN nikt nie podpowiedział selekcjonerowi, że to nie jest właściwy moment na taką biografię. Wygląda to tak, jakby było przyzwolenie, żeby Brzęczek sam się pogrzebał, własnymi rękami.

Wróciła więc dyskusja o tym, czy odwołać Brzęczka, bo zbyt dużo przez rok mamy do stracenia (ruszają eliminacje do mundialu w Katarze), a Jurek tego nie dźwignie. Pojawiają się różne propozycje kandydatów, także tych światowych, z wielkimi nazwiskami. Ale Boniek pokazał już - szukając następcy Nawałki - że lubi proste rozwiązania. I postaci, które jego samego nie przyćmią i nad którymi będzie w stanie dominować. Nie wiem, czy prezes PZPN zdecyduje się na zmianę selekcjonera. Stać go na to, ale na razie ma własne problemy wizerunkowe.

W zaprzyjaźnionych z Bońkiem mediach od dawna działa lobby, które promuje Czesława Michniewicza. Ten ma oczywiście swój projekt "młodzieżówka", ale gdyby trzeba było ratować pierwszą reprezentację Polski, zapewne by nie odmówił. Pod względem sportowym to dla mnie jak zamiana dżumy na cholerę. I nie przekonuje mnie nawet szczęśliwe zwycięstwo młodzieżówki z Rosją 1:0. Znów zobaczyłem "autokar" w polu karnym, murowanie bramki i grę nudną, nieofensywną, choć zawodnicy z takim potencjałem w tej drużynie są.

Michniewicz doświadczenia ma też takie jak Brzęczek, jedynie z krajowego podwórka. Chyba że zaliczyć mu pamiętne negocjacje z LA Galaxy, które swego czasu prowadził (tak mu się wydawało, bo nabrał się na podpuchę korespondentki "Super Expressu", której podał swoje warunki zatrudnienia w Ameryce, biorąc prowokację gazety na poważnie). A przed pracą w PZPN zaliczył w piłce klubowej zjazd konkretny, skończony zwolnieniem z Termaliki Nieciecza.

A poza tym, to pan Michniewicz nie ma kwalifikacji moralnych, żeby prowadzić reprezentację Polski. Bo jeszcze nie opowiedział publicznie, po co aż 711 razy łączył się telefonicznie z "Fryzjerem", znanym ustawiaczem meczów w polskiej lidze. Przed prokuraturą Michniewicz opowiadał, że dzwonił do "Fryzjera", bo raz go pytał o lekarza dla żony, a raz o to, czy by mu nie sprowadził samochodu, chyba z Niemiec. No to dwa połączenia mamy już wyjaśnione. Czekam teraz na następne. Zostało ich już tylko 709.

Czy Czesław Michniewicz byłby dobrym następcą Jerzego Brzęczka?

zagłosuj, jeśli chcesz zobaczyć wyniki

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×