Bundesliga. Łukasz Piszczek: Nie myślę, że to już ostatni sezon. Chcę się nim cieszyć

WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Łukasz Piszczek
WP SportoweFakty / Krzysztof Porębski / Na zdjęciu: Łukasz Piszczek

- Powoli kończę, ale nie składam broni. Mam nowe cele. I nie chcę, żeby ktoś powiedział o mnie "dziadek" - mówi nam Łukasz Piszczek, obrońca Borussii Dortmund.

Łukasz Piszczek rozpoczyna ostatni sezon w profesjonalnej piłce. 35-letni obrońca po wygaśnięciu umowy z Borussią Dortmund w czerwcu 2021 roku wraca do Polski. Już zapowiedział, że zamierza dla przyjemności pograć jeszcze w rodzinnych stronach. W klubie, w którym zaczynał: LKS-ie Goczałkowice-Zdrój, obecnie trzecioligowej drużynie. Piszczek meczem z Borussią Moenchengladbach rozpoczyna swój 14. sezon w Bundeslidze. Były znakomity reprezentant Polski ma imponujący dorobek. Rozegrał w niemieckiej lidze 321 meczów (dla Herthy Berlin i BVB). Największe sukcesy odnosił w Dortmundzie - zdobył dwa mistrzostwa kraju, dwa razy wygrał też Puchar i Superpuchar Niemiec.
Mateusz Skwierawski, WP SportoweFakty: Jakie to uczucie rozpoczynać ostatni sezon w klubie, który się kocha?

Łukasz Piszczek, obrońca Borussii Dortmund, były reprezentant Polski: Nie lubię o tym rozmyślać.

Za duże emocje?

Chciałbym wykorzystać ten rok najlepiej, jak się da. Cieszyć się nim. Myślę bardziej o tu i teraz. O tym, by wyjść na trening, dobrze popracować. Nie zapominam oczywiście, że to wciąż profesjonalna piłka. Nie chcę, żeby ktoś powiedział, że po boisku biega dziadek, a w klubie jest, bo jest, ale zaraz i tak odchodzi. Podejście na zasadzie: "co mi tam, nic nie tracę", to nie mój styl.

A jaki jest pana?

Chcę dalej się rozwijać.

ZOBACZ WIDEO: Reprezentanci Polski grają lepiej w klubach, niż w kadrze narodowej. O co tutaj chodzi? "To jest jedyne wytłumaczenie"

Jak to? Ma pan 35 lat i zaraz kończy.

Ale żeby się nie rozleniwić, muszę mieć cele. Inaczej mógłbym się spakować i już teraz jechać do Goczałkowic. W zeszłym sezonie rozegrałem mniej więcej 70 procent spotkań. Gdybym powtórzył taki wynik w obecnym, byłoby super. Przyszli nowi zawodnicy, ale nie składam broni. To mój cel: skończyć sezon grając jak najwięcej.

Wspomniał pan o chęci rozwoju. Czego konkretnie?

Po tylu latach uprawiania sportu wiem, że bardzo ważne jest przygotowanie mentalne, to się później przekłada na występy. A mnie interesuje tylko gra na sto procent. Z boku może wydawać się to łatwe, ale nie jest. Liczę się z tym, że od początku sezonu mogę być rezerwowym. Ale gdy wskoczę do składu, zamierzam dać to, co mam najlepsze. Takie sytuacje już przerabiałem, choćby w ostatnim roku. W pewnym momencie trener myślał, że nie podołam, ale postawił na mnie i placu już nie oddałem.

Zdrowie pozwoli panu na kolejny intensywny sezon?

Czasem bolą plecy, ale nie jest najgorzej. Staram się bardziej dbać o zdrowie, więcej pracuję z fizjoterapeutami.

Rezygnacja z funkcji wicekapitana zespołu i oddanie miejsca w radzie drużyny miały odciążyć głowę?

Są to niby małe rzeczy, ale mogą mieć znaczenie. Czułem się bardzo wyróżniony rolą w klubie, a wyprowadzanie drużyny z opaską kapitańską pod nieobecność Marco Reusa było dla mnie ogromną dumą. Ale funkcja wicekapitana i członka rady drużyny wiąże się z wieloma obowiązkami poza boiskiem. Zastanowiłem się nad tym, przyjrzałem się naszej kadrze i doszedłem do wniosku, że są zawodnicy, którzy poradzą sobie z odpowiedzialnością. A ja być może dodam sobie kilka procent energii.

To już ten etap, że młodsi gracze Borussii mówią do Łukasza Piszczka na "pan"?

Nie te czasy. Niedawno trafił do nas Jude Bellingham, ciekawy zawodnik. Pewny siebie, wszedł do drużyny z drzwiami, bez żadnych skrupułów. Bariera dawno się skończyła. Ja od niektórych jestem 17 lat starszy... O, matko, jak to brzmi.

Śmieje się pan.

Ale na boisku wiek nie ma znaczenia i to jest piękne.

Zaczyna pan czternasty sezon w Bundeslidze. Niemiecka liga bardzo się zmieniła?

Jest dużo bardziej fizyczna i wciąż bardzo techniczna. Każdy zawodnik jest dziś szybki, dobrze wyszkolony, dużo potrafi zdziałać z piłką. Piłkarze stali się atletami. Cztery lata temu zwyciężała taktyka, teraz mamy powrót do większej swobody gry. Drużyny stawiają na atak. Podoba mi się, że w Bundeslidze nie ma stagnacji. Wydaje mi się, że dużo się nauczyłem.

I trochę pan wygrał.

Jest kilka medali. Dopiero po karierze człowiek na nie zerknie i doceni. Może bardziej uświadomi sobie, co zdobył, bo naprawdę doceniam te sukcesy.

Po dwóch mistrzostwach Niemiec trudno się było dalej motywować?

Od zawsze byłem gościem, który nie zadowalał się tym, co osiągnął. Takie podejście utrzymało mnie na pewnym poziomie. Zmieniali się trenerzy, ale każdy kolejny na mnie stawiał. Bardziej przyszedł moment przesilenia. Zawsze dawałem z siebie sto procent i kiedy ze względów zdrowotnych nie byłem w stanie, nie mogłem się z tym pogodzić, potrzebowałem współpracy z psychologiem. Gdyby nie różne techniki Kamila Wódki, albo czasem zwyczajne rozmowy, nie utrzymałbym się tak długo w zespole klasy Borussii.

I być może nie mógłby pan później występować dla LKS Goczałkowice-Zdrój, gdzie zobaczymy pana za rok. Bardzo ważne pytanie: zagra pan w obronie czy ataku?

Ustalimy, nie będzie prowizorki. Wystąpię tam, gdzie dam najwięcej drużynie. Oby zdrowie dopisało. Fajnie byłoby jeszcze pograć w klubie, w którym zaczynałem.

To obecnie III liga. Początek całkiem udany, LKS jest w czołówce.

Najpierw mieliśmy problem z wygrywaniem u siebie, ale zwyciężaliśmy na wyjeździe. Z drugiej strony pokonały nas mocne drużyny. Liga jest wyrównana, jesteśmy w grupie z Ruchem Chorzów czy Polonią Bytom. Na hasło "awans" odpowiadam "spokojnie". Jesteśmy beniaminkiem, III liga to dla nas wyzwanie pod wieloma względami. Nawet logistycznym, bo wcześniej nie jeździliśmy na wyjazdy więcej niż sto kilometrów. A teraz trzeba poświęcić na to cały dzień. Chcemy się utrzymać, poziom jest fajny, można pograć w piłkę.

W Goczałkowicach otworzył pan również swoją akademię. Po to, żeby Piszczków, Błaszczykowskich oraz Lewandowskich było więcej?

Bardziej chciałem oddać coś środowisku, z którego pochodzę. Kiedy w 2016 roku wpadliśmy z Michałem Zioło na pomysł stworzenia akademii, chcieliśmy, by dzieci z okolic miały dobre warunki do treningów i rozwoju. Mamy teraz pięć drużyn młodzieżowych, rozwijamy się. Poprzez sport chcemy wychować dzieci, wpajamy zasady pomocne w dorosłym życiu. Zwracamy uwagę na sumienność, pasję i pracę nad rozwojem. Do wielkiej piłki przedostaje się niewielki procent, decyduje o tym wiele czynników. Chcemy przede wszystkim wychować fajnych ludzi.

Ze względu na pracę przy klubie i akademii nie oglądał pan meczów Ligi Mistrzów. A chociaż finał pan widział? Bayern grał z PSG i - podpowiem: wygrał.

Jednym okiem. Życzyłem "Lewemu", żeby sięgnął po ten puchar. Nam w 2013 roku nie było to dane, byliśmy z Borussią blisko, ale gol w 90. minucie zdecydował. Zapamiętam tamten mecz na zawsze. Fajnie, że kolejny Polak wygrał Ligę Mistrzów. Robert bardzo tego chciał. Odchodząc z Borussii nie ukrywał, że idzie do Bayernu zdobyć to trofeum.

Pan widzi w Lewandowskim rezerwy?

Trudno powiedzieć. Każdy z nas jest tylko człowiekiem, ale wiem, jak Robert pracuje i podchodzi do obowiązków. Zawsze miał głód goli i to się nie zmieni. Kryzys po takim roku może zdarzyć się każdemu. Jeżeli przytrafi się "Lewemu", to nie sądzę, że potrwa dłużej niż 2-3 mecze. To nie typ człowieka, który spuści z tonu i się zadowoli. Jest piłkarzem kompletnym. Już samo utrzymanie takiej formy będzie jego sukcesem.

Ale wy macie w Borussii kolejne cudowne dziecko, czyli Erlinga Haalanda. Można ich porównać?

Erling ma dopiero 20 lat. Wszystkie poziomy, które "Lewy" pokonał, dopiero przed nim. Będzie próbował wejść w podobne buty. Ma w sobie pazerność na gole, jest bardzo świadomym napastnikiem. Napędza go chęć rozwoju, ale dajmy mu czas.

Z tak mocnym Bayernem da się w ogóle rywalizować?

Dopóki jest jak jest, naszym celem będzie zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów i jak najwyższa lokata. Oczywiście - postaramy się zdetronizować Bayern, ale zdajemy sobie sprawę, że to teraz najlepsza drużyna na świecie. Pamiętam, jak z Borussii odchodził Dede, wtedy też nikt nie spodziewał się naszego mistrzostwa, a jednak wywalczyliśmy tytuł. Może i teraz dojdzie do niespodzianki? Gdyby pokazali ludzką twarz, nie mielibyśmy do nich pretensji. A ja odchodziłbym z uśmiechem.

Ogląda pan mecze reprezentacji?

O nie. Nie dam się wciągnąć w ogólnopolską dyskusję, jakim pressingiem powinniśmy grać.

Ja pana tylko zapytam, czy podoba się panu gra reprezentacji? Tak okiem kibica.

Trener ma swój plan i dąży do tego, by go zrealizować. Znam to wszystko od drugiej strony i mam nieco inne spojrzenie. Na pewno nie jest łatwo przygotować drużynę w trzy dni po roku przerwy. Byłbym spokojny z tym hejtowaniem wszystkiego.

I tu pojawia się odwieczne pytanie: styl czy wynik.

Mimo wszystko chyba wynik. Można długo dyskutować. W klubie można popracować nad stylem, w reprezentacji nie ma na to czasu. Każdy chciałby widzieć porywającą grę kadry. Weźmy mecz z Holandią. Do momentu straty gola rywale nie stworzyli sobie za wiele okazji, taktyka z niskim pressingiem i kontratakami mogła przynieść efekt. Na koniec to jednak selekcjoner bierze odpowiedzialność za drużynę. Nam łatwo oceniać z boku, możemy mieć milion pomysłów i powiedzieć wszystko.

Krytyka była niezasłużona?

Za moich czasów też miewaliśmy słabsze mecze, za co nam się obrywało. Tak naprawdę wynik buduje atmosferę, zawsze tak było. I zawsze, mimo wszystko, ktoś był w kontrze. Widzę, że i Niemcy mają swoje problemy. Szwajcaria potrafiła ich zdominować pressingiem w Lidze Narodów. Nie zostało to pozytywnie odebrane. Prawda jest taka, że każdy zna się na piłce najlepiej.

A zna się pan na muzyce? Pytam, ponieważ raper M.I.K.I, kibic Borussii, nagrał niedawno nowy utwór. Tak się składa, że o panu.

Słuchałem, fajny kawałek i pamiątka. W trzech minutach oddał moją karierę. Teraz pora ją godnie zakończyć.

Kamil Wilczek: Duński minister skompromitował się całkowicie

Bundesliga. Bayern Monachium - Schalke. Tomasz Wałdoch: Lewandowski interesuje wszystkich Niemców

Źródło artykułu: