Powiedzieć, że prezydent Barcelony Josep Bartomeu ma ostatnio złą passę, to nie powiedzieć nic. Co prawda "Duma Katalonii" (dziś ta nazwa brzmi jak farsa) rozpocznie sezon La Liga z Lionelem Messim w składzie, ale tylko dlatego, że Argentyńczyk nie chciał ciągnąć ukochanego klubu przed sądem w sprawie rozwiązania kontraktu. Żadna w tym zasługa znienawidzonego przez Messiego i większość kibiców prezydenta.
Czy przez większość, o tym wkrótce zadecyduje plebiscyt socios, czyli płacących składki oficjalnych kibiców Barcy. Póki co orędownikom wniosku o wotum nieufności wobec Bartomeu udało się zebrać ponad 20 tys. podpisów z 16 520 niezbędnych do przeprowadzenia głosowania. Składali je na całym świecie, w Polsce w warszawskim barze Newonce, gdzie podpisy zostawiło 20 z nich. Jeśli teraz 60 procent socios opowie się przeciwko prezydentowi, pożegna się on z klubem już w listopadzie, nie czekając do marcowych wyborów.
Taka niespotykana niechęć kibiców wzięła się ze złego zarządzania klubem od lat, którego kulminacją okazał się sezon bez żadnego trofeum, zwieńczony porażką 2:8 z Bayernem. Brak perspektyw rychłej poprawy (i pieniędzy na nią), zamiana jednego nierokującego trenera Quique Setiena na drugiego - Ronalda Koemana, przelały czarę goryczy Messiego, który wysłał słynny biurofaks o odejściu z klubu.
ZOBACZ WIDEO: Reprezentanci Polski grają lepiej w klubach, niż w kadrze narodowej. O co tutaj chodzi? "To jest jedyne wytłumaczenie"
Ale nie tylko, ponieważ ostatnio nie ma dnia bez kolejnej informacji kompromitującej zarząd Barcelony. Oto na przykład katalońskie media triumfalnie zaczęły już trąbić o pierwszym transferze Koemana, zwiastującym jego rewolucję w klubie, w postaci Memphisa Depaya. Nie zdążyła na dobre rozgorzeć dyskusja, czy Barca najbardziej potrzebuje akurat w tej chwili napastnika, i czy właśnie reprezentanta Holandii, gdy zimny kubeł wody na kibiców Barcy wylał prezes Olympique Lyon, Jean-Michel Aulas. Zatweetował on pod tekstem dziennika "De Telegraaf" o transferze Depaya, że "prezes Barcelony powiedział mi w niedzielę, że klub przechodzi finansowy kryzys związany z pandemią koronawirusa, co w tej chwili uniemożliwia mu złożenie oferty".
Słowem Barcelony - jednego z największych klubów świata, o największych obrotach finansowych, nie stać na zapłacenie 30 mln euro, bo na tyle OL wycenia Holendra. Kasa Barcy jest pusta. Potwierdził to trener Koeman, pisząc: "Musimy sprzedać piłkarzy, by sprowadzić Depaya".
Tyle, że próby sprzedaży kogokolwiek przyprawiają kibiców Barcy o gorzki śmiech. Ivana Rakiticia udało się wysłać do Sevilli za całe 2 mln euro, a Arturo Vidala do Interu Mediolan za... 500 tysięcy. Dodatkowo Barca wypłaciła jednak Chilijczykowi 1,5 mln euro, ponieważ jego pensja w Serie A spadnie z 9 do 6 mln euro. Słowem, po obu tych transferach w kasie klubowej przybyło równe zero.
Oczywiście księgowy Barcy zaciera ręce, że udało się zmniejszyć rozbuchaną siatkę płac i zaoszczędzić 6,5 mln euro na płacy Vidala. Tyle, że pieniędzy na Depaya z tego nie ma.
Żeby było śmieszniej (lub bardziej tragicznie), okazuje się, że Ronald Koeman na tydzień przed rozpoczęciem sezonu nadal nie może prowadzić Barcelony z ławki trenerskiej w meczach La Liga. Dlaczego? Hiszpańska Federacja (RFEF) póki co nie zarejestrowała Holendra jako nowego szkoleniowca, ponieważ władze Barcy nie rozwiązały jeszcze porozumienia z jego poprzednikiem, Quique Setienem. 61-letni trener wciąż czeka na odszkodowania za zerwanie kontraktu, czyli 4 mln euro. Barca się ociąga, twierdząc, że mu się nie należy.
Zirytowany takim traktowaniem Setien wydał oświadczenie, informując o podjętych krokach prawnych. I ujawniając, że formalnie o zwolnieniu dowiedział się dopiero... w ostatnią środę.
Swoje podpisy pod oświadczeniem złożyli także członkowie sztabu szkoleniowego Setiena, ujawniając, że klub zapewnił, iż będą kontynuować pracę w Barcelonie na innych stanowiskach. Ale i z nimi nie kontaktowano się przez ostatni miesiąc.
Frustrację kibiców Barcy potęguje sielanka w klubie jej odwiecznego rywala. Real Madryt świetnie poradził sobie w okresie pandemii. Zarówno pod względem sportowym - odzyskał mistrzostwo Hiszpanii, nie udało się tylko uniknąć klęski w Lidze Mistrzów - i finansowym. Klub zakończył sezon na plusie, choć przyczyniła się do tego obniżka pensji piłkarzy. Prezydent Florentino Perez wreszcie znalazł sposób, żeby pozbyć się z klubu Garetha Bale'a, który w ostatnich latach przedkładał karierę golfisty nad karierę piłkarza. Wypożyczenie do Tottenhamu pozwoli przynajmniej przez rok zaoszczędzić 15 mln euro. Przede wszystkim jednak oczyści atmosferę w szatni, niektóre zachowania Walijczyka jawnie bowiem godziły w prestiż klubu.
Perez dokonał też mądrej sprzedaży dwóch rezerwowych bocznych obrońców - Achrafa Hakimiego do Interu i Sergio Reguilona do Tottenhamu. Obu za 40 mln euro, co jak na zawodników, którzy nie mieliby pewnego miejsca w składzie, jest świetną sumą. Ale zapewniając sobie prawo odkupu w przyszłości, gdyby w ciągu dwóch lat ich talent eksplodował.
Transferów do klubu Perez robić nie musiał, bo po pierwsze Zinedine Zidane nadal chce korzystać ze starej gwardii, wzmocnieniem jest zaś powrót z wypożyczenia Martina Odegaarda. Pozwoli to skumulować kapitał na przyszłoroczne hity transferowe, czyli przyjście Kyliana Mbappe (już poinformował władze PSG, że chce odejść po sezonie) czy Erlinga Haalanda, którego będzie można wykupić z Borussii Dortmund za 60 mln euro.
Przyszłość Realu rysuje się w jasnych barwach, zwłaszcza że zostanie oddany do użytku nowy wspaniały stadion Bernabeu. Tymczasem w Barcelonie nie wiadomo, jak długo będzie rządził Bartomeu, ale nawet jego odejście w listopadzie niewiele zmieni. Następcy ciężko będzie znaleźć pieniądze i argumenty do zatrzymania Leo Messiego wizją rychłych sukcesów.
Czytaj także:
Transfery. "Osiągnięto całkowite porozumienie". Arkadiusz Milik zmieni klub
The Championship. Kamil Jóźwiak zrobił dobre wrażenie. Phillip Cocu: Nie mam wątpliwości, co do jego atutów