To obsesyjna walka z często wyimaginowanymi zarzutami. Niestety bardzo zaszkodzi swemu bohaterowi.
Przeczytałem w życiu niezliczoną liczbę biografii sportowców, sam nawet przetłumaczyłem kilka z nich na polski, jak choćby "Football, bloody hell!" Sir Alexa Fergusona, tak obficie cytowanego w książce Małgorzaty Domagalik. Nigdy jednak nie spotkałem się z tak kuriozalną pozycją.
Autoryzowane biografie często bywają hagiografiami swoich bohaterów, wygładzonymi przez sztaby piarowców, w których jedne wątki się wybija, a inne wycisza. Pod tym względem "W grze" spokojnie mogłaby stanąć na półce z "żywotami męczenników". Problem w tym, że książka wcale nie jest biografią selekcjonera reprezentacji Polski.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zachowanie chłopca od piłek hitem netu
A szkoda, bo opowieść o Brzęczku mogłaby się stać inspirującą historią drogi wiejskiego chłopaka do wielkiej piłki. Do opaski kapitana reprezentacji Polski, srebrnego medalu olimpijskiego, w zdobyciu którego odegrał w drużynie Janusza Wójcika tak istotną rolę. Do kariery w zagranicznych klubach, do pierwszych doświadczeń trenerskich, zwieńczonych sensacyjnym powołania do roli selekcjonera.
Piszę bez ironii o "wiejskim chłopcu", co podkreślam, bo tropiąc źródła niechęci do swego bohatera autorka przytacza "kuluarową opinię", "że akurat ten selekcjoner nie będzie miał po drodze z mediami, bo pochodzi ze wsi". Najwyraźniej obracam się w innych kuluarach, bo nigdy nie słyszałem rozmowy na temat pochodzenia ani Brzęczka, ani żadnego innego trenera. Zresztą dlaczego z wiejskiego pochodzenia miałoby wynikać coś złego, to raczej powód do chwały.
Tymczasem nawet arcyciekawa i poruszająca opowieść o postawie Brzęczka po rodzinnej tragedii i jego zbawiennym wpływie na siostrzeńca, który wyrósł na jednego z najlepszych zawodników w historii polskiego futbolu, została opisana zaledwie na ośmiu stronach, w dodatku są to fragmenty zaczerpnięte z książki Domagalik o Kubie Błaszczykowskim (choć ten zabieg można akurat doskonale zrozumieć).
Pozostałe biograficzne wątki gdzieś się przewijają w drugiej części książki, opartej na dialogach z członkami rodziny, trenerami czy dawnymi kolegami z boiska. Np. jak wykuwał się charakter przyszłego kapitana kadry i selekcjonera, dowiadujemy się z rozmowy z nim o jego (świetnych zresztą) relacjach z ojcem, któremu 17-letni Jurek potrafił przeciwstawić się np. w kwestii wyboru klubu i odmówić przejścia do Zagłębia Sosnowiec, mimo obiecanych deputatów węglowych. Ojcem, który doznał zawału serca podczas pierwszego meczu reprezentacji Polski na igrzyskach w Barcelonie, o czym Jurek dowiedział się dopiero po powrocie do Polski.
Jednak nawet tak ciekawy i intymny rozdział Małgorzata Domagalik musi zacząć od pytania: "Co powiedziałby dziś Brzęczkowi jego ojciec, Wacław Brzęczek? Synu, jestem z ciebie dumny - czy też jak większość polskich kibiców przy każdej okazji pytałby go, dlaczego stawiasz na lewą stronę Bereszyńskiego?"
Całość jest nie biografią, ale manifestem uwielbienia autorki dla swego bohatera i niezgody na niesprawiedliwe - zdaniem autorki - go traktowanie. Manifestem rozgoryczenia i niezrozumienia, że inni mogą go nie kochać, nie podziwiać, nie doceniać sukcesu, jaki odniósł z kadrą. A do tego krytykować, czepiać się spraw, które innym wybaczali. Mówiąc wprost, hejtować, jak nigdy nie był hejtowany nikt z jego poprzedników, a może w ogóle w sporcie.
Pierwsze ponad sto stron to czysta publicystyka, przetykana krótkimi dialogami, w której autorka stawia tezę, że Brzęczek to najbardziej niedoceniony selekcjoner w historii polskiej piłki i zarazem najbardziej hejtowany. I to wg nakreślonego scenariusza.
Krytykowany w transmisjach z meczów kadry: "prawie każda zaczyna się i kończy według standardowego scenariusza. Najpierw euforyczne komentarze (...) zazwyczaj do pierwszej straconej albo niestrzelonej bramki. Wtedy zaczyna się deprymująca słownie jazda bez trzymanki, którą przecież my, kibice, tak dobrze znamy. Cytuję: "Niestety Jerzy Brzęczek najwyraźniej nie ma pomysłu na grę naszych kadrowiczów, źle to wygląda (...)".
Krytykowany w konkretnych programach telewizyjnych i internetowych, w komentarzach kibiców na Twitterze. Traktowany bez szacunku i w słowie, i w memach. "Ale można by też pisać o Brzęczku jako o Jurku, o Wujku, wreszcie, że to Wuja jest, czyli tak jak nazywają selekcjonera chyba jednak tylko kibole". Nie broniąc hejterów, zaznaczę na marginesie, że poprzednicy wcale nie mieli łatwiej. Waldemar Fornalik bywał powszechnie nazywany "Smutnym Waldemarem", a Jerzy Engel został ochrzczony przez innego byłego selekcjonera "pyzatym niunisiem".
Domagalik rozprawia się z każdą nieprzychylna opinią na temat selekcjonera, krytyką po konkretnych meczach i generalnie z tymi, które kwestionują tak szybkie powierzenie mu funkcji selekcjonera. Z poddającymi w wątpliwość obecność w kadrze Kuby Błaszczykowskiego, choć jak sama pisze "dziennikarze przypominają: Kuba w formie - tak, Kuba bez formy - nie". W rozmowie z żoną selekcjonera, nim padną pytania jak się poznali i zakochali, najpierw autorka sprawdza jak małżonka radzi sobie z wredną, niesprawiedliwą krytyką. Itd.
Wśród różnych kuriozów, które dziennikarze seryjnie cytują ostatnio w obszernych fragmentach na Twitterze z egzemplarzy recenzenckich, najbardziej zdumiewa obsesja Małgorzaty Domagalik na punkcie współczesnego wcielenia Kazimierza Górskiego. Już zdążyła wywołać tym poruszenie, gdy wyciekł opis książki, z którego ostatecznie zniknęło zdanie o "Kazimierzu Górskim naszych czasów".
Ale lektura przynosi mnóstwo porównań do trenera 100-lecia. Odpytywani są o to liczni. Prezes PZPN, Zbigniew Boniek w rozdziale-wywiadzie o tym, czemu powierzył kadrę właśnie Brzęczkowi, jako pierwsze dostaje pytanie: "(…) być może ten, kto wróci do naturalnej filozofii grania, tak jak to robił np. Kazimierz Górski, paradoksalnie otworzy przed naszym futbolem kolejne horyzonty, tyle że w nowej odświeżonej wersji. Taki powrót do źródeł, do istoty i radości grania. Być może kontynuatorem myśli Kazimierza Górskiego będzie Brzęczek, którego pan namaścił?".
Boniek odpowiada uprzejmie, że Jurek to utalentowany, dobry trener. Jest inteligentny, zna swoje miejsce w szeregu, ale wie też kiedy trzeba walnąć w stół.
- Selekcjoner idealny? - podsuwa Domagalik.
- Nie ma takich - zachowuje refleks Zibi.
W rozmowie z Damianem Salwinem, psychologiem reprezentacji Polski, wielokrotnie pojawia się motyw Górskiego, z którym Brzęczka mają łączyć "relacje ze światem zewnętrznym, coś w tej nienarzucającej się prostocie, naturalnej pokorze, w sposobie rozumienia i widzenia piłki..."
Autorka rozwija tę myśl w rozdziale "Stowarzyszenie umarłych trenerów", pisząc: "Stawiam w tym miejscu tezę, pewnie dla wielu śmiałą, że gdyby tak teleportować to wszystko, co wniósł do polskiej piłki Kazimierz Górski, do Anno Domini 2020, z jego logiczną do bólu filozofią gry, lakonicznym komunikowaniem się z mediami, wyglądem zwyczajnego faceta, wreszcie z wypracowanymi mozolnie krok po kroku sukcesami, to być może jego następcą będzie właśnie Jerzy Brzęczek".
Sam bohater, gdy słyszy od Domagalik, że widzi ona prostą linię "miedzy tobą, a Kazimierzem Górskim, trenerem, który na pierwszy rzut oka nie pasowałby od obowiązującego dziś wizerunku w mediach (...)", odpowiada skromnie, że "ważne, aby pozostać sobą, choć okoliczności są ku temu o wiele mniej sprzyjające". Brzęczek pięknie mówi o Górskim, że to legenda, że "miał sukcesy, potrafił w pełni wykorzystać potencjał, jaki miał. Był uczciwy, szczery i miał wiedzę. Wiedział co zrobić, żeby nie ulec presji. I miał to coś, że piłkarze go kochali. Bez tego nie dasz rady osiągnąć sukcesu". - Niezłą laurkę sobie wystawiasz - kwituje Domagalik.
Krzysztofowi Kołaczykowi, byłemu prezesowi Rakowa Częstochowa, u którego Brzęczek debiutował jako trener, autorka wprost mówi: "Mam taką teorię, że Jerzy Brzęczek przy szczęśliwym zbiegu to uaktualniona wersja Kazimierza Górskiego".
Prezes jest sceptyczny, ale dlatego, ze "dziś to media kreują osobowość, wtedy było inaczej (...) Za czasów Górskiego było radio, dwóch komentatorów, było łatwiej".
No niestety, dziś nie tylko dziennikarzy jest więcej, ale i mediów, w których mogą wyrażać swoje nie zawsze pochlebne opinie. Co gorsza, narzędzia do wyrażania opinii dostali także kibice, którzy kiedyś mogli co najwyżej pobuczeć na stadionie. Dziś mają w rękach smartfony i dostęp do mediów społecznościowych, w których dzielą się reakcjami na to, co widzą na boisku, co słyszą na konferencjach.
Małgorzata Domagalik jest świetną rozmówczynią, jej telewizyjne wywiady sam kiedyś oglądałem z pasją. Nie jestem jednak do końca pewien czy rozumie mechanizmy rządzące dzisiejszymi mediami, w tym mediami społecznościowymi. Nikt tam nie realizuje odgórnych scenariuszy.
Najkrócej mówiąc kibice zakochali się w kadrze Adama Nawałki nie dlatego, że dziennikarze byli mu przychylni - przecież w ogóle z nami nie rozmawiał - ale dlatego, że reprezentacja wygrywała z Niemcami na Narodowym. A nawet jak przegrywała z nimi we Frankfurcie, to tak, że czuło się dumę po porażce. Nie da się tego powiedzieć po zwycięstwach w eliminacjach Euro 2020, nie mówiąc o porażkach.
Memy w dzisiejszych czasach są po prostu sposobem kibica na podzielenie się emocjami, odreagowaniem radości z sukcesu lub goryczy po porażce. A że nasz naród ma inwencję, stąd portale prześcigają się po meczach w prezentowaniu memów stworzonych przez fanów.
To nie przypadek ani czyjś "scenariusz", że skoro piłkarze przyjeżdżając na kadrę Nawałki, grali w niej lepiej niż w klubach, a ich potencjał rósł, to powstawały memy o Michale Pazdanie, "Ministrze Obrony Narodowej" czy z Nawałką w fartuchu naukowca z wynalezionym "glikanem pazdanu". A dziś, gdy tak często zdarza im się grać poniżej swojego klubowego potencjału, powstają z roześmianym selekcjonerem, który "zamiast na Słowenię przygotował ich na Słowację".
Ale nawet do nich zalecałbym dystans. Dystans, którego w książce tak boleśnie zabrakło. Rozumiem, że Małgorzata Domagalik po wstrząsającej biografii Kuby Błaszczykowskiego stała się kimś w rodzaju przyjaciela rodziny. I to chwalebne, bo z rozmów z mamą selekcjonera, żoną, synami czy braćmi Błaszczykowskimi, widać, że to rodzina zacna. Nie jestem jednak pewien, czy ktoś tak bliski powinien był pisać tak osobistą książkę, zwłaszcza w tym momencie. Wierzę w szlachetne intencje, ale obawiam się, ze przyjęta konwencja książki wywoła u kibiców kompletnie odwrotny skutek od zamierzonego.