Czech Michal Frydrych, nowy obrońca Wisły Kraków podpisał z "Białą Gwiazdą" trzyletni kontrakt. W zeszłym tygodniu 30-latek zaliczył debiut w barwach krakowskiej ekipy w zremisowanym 0:0 starciu z Górnikiem Zabrze. Opowiada nam o tym, dlaczego dla Wisły zrezygnował z gry w czołowej czeskiej drużynie, o meczach w Lidze Mistrzów z Barceloną czy Interem Mediolan, a także o tym, czy stresuje się pojawiającymi się w krakowskim klubie przypadkami zakażeń koronawirusem.
Justyna Krupa, WP SportoweFakty: Jak wrażenia po debiucie w Wiśle Kraków?
Michał Frydrych, obrońca Wisły Kraków: Nie mogłem się doczekać pierwszego meczu, więc byłem bardzo szczęśliwy, że zadebiutowałem w Zabrzu, w starciu z Górnikiem. Remis 0:0 to był dla nas dobry wynik, bo graliśmy na boisku lidera tabeli. Można jednak powiedzieć, że mieliśmy trochę pecha, bo gdybyśmy byli skuteczniejsi, mogliśmy nawet wygrać tamto spotkanie.
Jakie cele pan sobie stawia na ten sezon w krakowskiej ekipie?
Wiem, że sytuacja w Wiśle do niedawna nie była łatwa. Rozmawiałem jednak z trenerem Arturem Skowronkiem oraz z wiceprezesem Wisły Maciejem Bałazińskim przed transferem i myślę, że Wisła zamierza zrobić wszystko, by wrócić do ligowej czołówki. Nie wiem, jak długo to nam zajmie, ale chcemy zakończyć ten sezon w górnej połowie tabeli. A w kolejnym sezonie będziemy się starali zbliżyć do samego topu. I spróbować zaatakować europejskie puchary. Taką mam nadzieję.
ZOBACZ WIDEO: PKO Ekstraklasa. Masowe testy na koronawirusa. "Uznaliśmy, że to dobry moment"
Dlaczego w ogóle zdecydował się pan na przenosiny do krakowskiego klubu? Przecież w Slavii Praga rywalizował pan z klubem o najwyższe cele.
Czułem, że po pięciu sezonach w Pradze potrzebowałem zmiany. W tym czasie, gdy byłem zawodnikiem Slavii trzy razy wygrywaliśmy mistrzostwo Czech i dwa razy sięgaliśmy po krajowy puchar. W ostatnim czasie nie grałem jednak regularnie, czasem bywało, że musiałem czekać na swoją szansę od trenera. Chciałem być mocną częścią drużyny i grać jak najwięcej. Otrzymałem ofertę z Wisły, którą znam jako klub z bogatymi tradycjami. Wiem, że wcześniej klub miał swoje problemy, ale liczę, że teraz zaczniemy nowy rozdział dla Wisły.
Wspominał pan, że zanim w Slavię na dobre zainwestowali Chińczycy, to tam też przeżywaliście niełatwe chwile.
Tak było. Ja trafiłem do Slavii we wrześniu 2015 roku. Na początku wolno się to wszystko rozkręcało, ale potem nowi właściciele zaczęli wydawać solidne pieniądze na transfery. Głównie pozyskiwano jednak graczy z czeskiej ligi. Dopiero po pierwszym zdobytym tytule mistrzowskim zaczęto szukać poważniejszych wzmocnień za granicą, takich jak Halil Altintop czy Rusłan Rotan. Czeska liga jest jednak specyficzna i gracze z zagranicy czasem mają tam spore problemy z aklimatyzacją. Zwłaszcza, że w czeskiej ekstraklasie dużą rolę odgrywa taktyka, trzeba dużo biegać, a styl gry drużyn bywa mocno defensywny. Piłkarze z zagranicy nie zawsze są w stanie się do tego przystosować od początku na sto procent. Później przyszedł nowy dyrektor sportowy Jan Nezmar i nowy trener Jindrich Trpisovsky, którzy chcieli właśnie postawić w głównej mierze na rodzimych piłkarzy, ewentualnie graczy ze Słowacji, jedynie z dodatkiem graczy z zagranicy.
Pana zdaniem to rzeczywiście klucz do sukcesu Slavii? Takie mocne postawienie na rodzimych piłkarzy? Gdyby pan był prezesem tego klubu, też by pan szedł podobną drogą?
Muszę jeszcze wyjaśnić, że w Slavii bardzo istotną rzeczą był "team spirit". A kiedy ma się zbyt wielu zagranicznych graczy - mówię w odniesieniu do przykładu Slavii i charakterystyki tej drużyny - to trudno o tak dobre zgranie i integrację zespołu. Ważną rzeczą było to, by piłkarze porozumiewali się po czesku, mieli tę samą mentalność.
O tym samym mówił swego czasu w wywiadzie dla "Przeglądu Sportowego" dyrektor sportowy Slavii Jan Nezmar. Zwracał uwagę na siłę rodzinnej atmosfery w szatni Slavii, którą klub celowo stworzył. A jak to wyglądało w praktyce?
Chadzaliśmy na wspólne obiady całymi rodzinami - z dziećmi, z żonami. A później ta integracja i jedność poza boiskiem sprawiała, że na boisku walczyłeś za kolegę całym sercem.
W tamtym wywiadzie dyrektor Slavii wskazywał, że ich zdaniem lepiej było sprowadzić do Slavii teoretycznie gorszego piłkarsko rodzimego zawodnika, który będzie w pełni zaangażowany w walkę o sukces klubu, niż teoretycznie lepszego z zagranicy, ale z mniejszym poziomem motywacji.
Nie chciałbym używać określenia "gorszy gracz", bo piłkarze z Czech to bardzo dobrzy zawodnicy. Tyle, że nie mają tak rozpoznawalnych nazwisk, jak ci z zagranicy. Przede wszystkim jednak zostawiają całe zdrowie i serce na boisku. I zrobią wszystko, by ich drużyna osiągnęła sukces. Natomiast zdarza się, że zawodnik z zagranicy przychodzi do - w jego oczach - słabszej ligi i nie zawsze prezentuje się tak, jak od niego oczekują.
Awanse do fazy grupowej Ligi Europy i Ligi Mistrzów były potwierdzeniem, że ta droga była dla Slavii słuszną. Co więcej, praska drużyna była w stanie zaprezentować w Europie swój własny styl, coś więcej, niż murowanie własnej bramki. I to mimo, że miała arcymocnych rywali w grupie LM - Inter Mediolan, Barcelonę i Borussię Dortmund. To robiło wrażenie.
Nasz dyrektor sportowy oraz trener mieli od początku jasną ideę. Zbudowali sobie drużynę dobrze przygotowaną fizycznie, potrafiącą zabiegać rywala, złożoną z szybkich graczy. To pozwalało nam trochę zniwelować różnicę klas między nami a przeciwnikiem. Przy takim przygotowaniu biegowym jesteś w stanie zagrać dobry mecz nawet z Barceloną czy Borussią. Najważniejsze było to, by nie przestraszyć się rywala. Wtedy byłeś w stanie grać swój futbol. To była zasługa trenera i kwestia mentalności zespołu, jaką zbudowano.
Które spotkanie z tych rozgrywanych w europejskich pucharach najlepiej pan wspomina?
Moim pierwszym meczem w Lidze Mistrzów było spotkanie na Camp Nou z Barceloną. Z Leo Messim w składzie. Zaprezentowaliśmy bardzo dobrą pracę zespołową i osiągnęliśmy bardzo dobry rezultat, bo remis 0:0. Sprawiliśmy na pewno wielką niespodziankę i bardzo nas to cieszyło.
Ponoć nie chciał pan po meczu prosić Messiego o koszulkę, bo nie był w najlepszym nastroju…
Myślę, że spodziewał się zwycięstwa, a tymczasem był to pierwszy przypadek od dłuższego czasu, kiedy to Barcelona w europejskich pucharach nie zdobyła gola na własnym stadionie. Ale za to wymieniłem się na pamiątkę koszulką z Clementem Lengletem.
Z kolei w meczu z Interem Mediolan sędziował wam polski arbiter Szymon Marciniak. Pewnie sobie pan o nim przypomniał, gdy zobaczył go pan w swoim debiucie w Zabrzu, bo wspomnienia z nim związane ma pan bardzo dobre.
Przed meczem w Zabrzu byłem w stu procentach skoncentrowany tylko na swoim nadchodzącym występie. Nie znałem nawet nazwiska sędziego przed spotkaniem. Ale po meczu miałem okazję z nim porozmawiać. W tamtej konfrontacji z Interem była sytuacja, w której popełniłem spory błąd, a w efekcie Inter zdobył bramkę. Sędzia Marciniak obejrzał jednak sytuację w systemie VAR i anulował gola. Za to my otrzymaliśmy jedenastkę na 1:1.
Jak się panu współpracuje na środku obrony z Bośniakiem Adim Mehremiciem? To typ obrońcy aktywnego, który lubi grać na wyprzedzenie. Wyglądało na to, że dobrze się uzupełniacie.
W naszym pierwszym wspólnym występie pomogliśmy drużynie nie stracić gola. Po raz pierwszy zagraliśmy razem w takim zestawieniu linii obrony i cieszymy się, że wypadło to poprawnie. Z całą czwórką obrońców dobrze mi się współpracowało. Natomiast z Adim mam o tyle łatwiej, że mówi on po czesku, bo grał zarówno w Czechach, jak i na Słowacji. Nadal nie zapomniał jak się w tym języku porozumiewać, bardzo dobrze mnie rozumie.
Na ile byliście wszyscy zdekoncentrowani przez tę całą sytuację związaną z koronawirusem w klubie? Jeszcze przed meczem w Zabrzu stało się jasne, że zarówno w drużynie, jak i wśród pracowników wyższego szczebla są przypadki zakażeń.
Dla mnie ten stres był mniejszy, bo i tak nie rozumiem dużej części tych newsów wypływających w mediach. Sytuacja związana z COVID-19 jest podobna na całym świecie. Jak tylko jesteś "czysty" i nie masz pozytywnego wyniku testu, to człowiek musi być po prostu gotowy do gry. Byliśmy przygotowani do tego spotkania i ostatecznie osiągnęliśmy dobry dla nas wynik.
Jak te przypadki koronawirusa w klubie wpłynęły na wasz harmonogram pracy i codzienne działania?
We wtorek wszyscy przeszliśmy testy na obecność koronawirusa. Wkrótce poznamy wyniki. Wcześniej mieliśmy wolne, potem trening biegowy zdalnie. Ważne, by przestrzegać zaleceń i reżimu sanitarnego.
Na Słowacji nawet rozważają zawieszenie piłkarskich rozgrywek z powodu pogarszającej się sytuacji epidemicznej. Natomiast w Czechach statystyki są gorsze, niż na Słowacji, ale o tak drastycznych krokach nie słychać. Jedynie o grze przy pustych trybunach.
Sytuacja epidemiczna w Czechach się pogarsza. Jeśli jednak chodzi o ligę, to przed każdą kolejką przeprowadzane są testy i jeżeli twój wynik jest negatywny, to możesz grać. Jeżeli natomiast pojawia się jakiś przypadek zakażenia w drużynie, to dany zawodnik jest poddawany izolacji. Później powtarza się testy i jeżeli reszta jest negatywna, to ci zawodnicy są dopuszczani do gry.
Ponoć miał pan też propozycje zatrudnienia z bardziej odległych krajów, ale na pewno łatwiej było zdecydować się na przenosiny do Polski w obliczu pandemii i ograniczeń z nią związanych.
Miałem pewne opcje przenosin do Turcji, ale ostatecznie nie było z tureckiej strony oficjalnej oferty. Wisła była bardziej zdeterminowana i aktywna. Musiałem to wszystko skonsultować z żoną, bo mamy dwie małe córeczki. Uznaliśmy, że Wisła będzie bardzo dobrym wyborem. Ale nie dlatego, że z Krakowa mamy stosunkowo blisko do Ostrawy, gdzie mieszkają nasi bliscy. Chciałem zakosztować innej ligi, bo w sumie całą dotychczasową karierę występowałem w Czechach.
Z kim konsultował pan ten transfer? Może z Martinem Pospisilem, z którym zna się pan z czasów młodzieżówki? Albo z Tomasem Necidem, z którym znacie się ze Slavii?
Rozmawiałem z jednym kolegą ze Slavii, który ma przyjaciół w polskiej ekstraklasie. A ponadto z Michalem Papadopulosem, bo on też jest z Ostrawy. Zapewniał, że to będzie dobra opcja dla mnie. Opowiadał też o tym, jak się na co dzień żyje w Polsce i o samym Krakowie. Byłem już zresztą zdecydowany na Wisłę. Wydaje mi się, że pod pewnymi względami polska ekstraklasa może być mocniejsza od czeskiej. Myślę, że dobrze się tu odnajdę.
Ponoć jest pan stosunkowo uniwersalnym graczem?
W Slavii grałem na prawej stronie obrony, potem na środku defensywy. Zdarzało mi się też zagrać kilka meczów na lewej stronie obrony. Kiedy wchodziłem z ławki, to nawet występowałem czasem na prawym skrzydle. Ale to bardziej wtedy, gdy koncentrowaliśmy się na obronie wyniku. Kiedyś zdarzyło mi się nawet wystąpić... w ataku. Ale to naprawdę wyjątkowo, po tym, jak nasz napastnik doznał kontuzji. Trener przesunął mnie wtedy na krótko do napadu. Czasem trenerzy stosują taki manewr, gdy na moment potrzebują kogoś wysokiego w ofensywie.
Ale ofensywne zapędy chyba rzeczywiście pan ma? W sumie dla Slavii strzelił pan 16 bramek, to niezła liczba, jak na obrońcę.
Cieszę się, że czasem byłem w stanie pomóc drużynie moimi bramkami. Bardzo byłem szczęśliwy po każdym z tych trafień. To ważne, żeby obrońca był w stanie pokazać skuteczność przy stałych fragmentach gry i zaskoczyć w ten sposób rywali.
Jest pan zaangażowanym kibicem hokeja? W Slavii jest sekcja hokejowa, a w Czechach to generalnie dużo bardziej popularny sport, niż w Polsce.
W Czechach hokej jest traktowany na równi z futbolem, lub ewentualnie na drugim miejscu. Niektórzy wolą nawet hokej od piłki. Czasem po sezonie cała drużyna piłkarskiej Slavii grywa towarzyski mecz hokejowy. W hokeju też gram najczęściej na obronie. Już jako młody chłopak grywałem w hokeja, z dzieciakami z mojej miejscowości. Myślę, że do dziś dobrze sobie radzę na lodowisku, choć może nie aż tak dobrze, jak na boiskach.
W Wiśle nie ma niestety hokejowej drużyny. Jest za to w Cracovii, ale pewnie nie byłoby dla pana najlepszym pomysłem wybieranie się tam na trybuny, bo w Krakowie są takie napięcia między kibicami obu drużyn, jak w Pradze między Spartą a Slavią, albo gorsze.
To fakt, to pewnie niezbyt dobry pomysł (śmiech). Już zresztą słyszałem o tej rywalizacji w Krakowie.
Pod Wawelem mieszka pan już z rodziną?
Teraz jeszcze mieszkam sam, ale w najbliższym czasie muszę zorganizować przeprowadzkę z Pragi do Krakowa, przewieźć rzeczy. Wtedy dołączą też do mnie najbliżsi. Mieszkaliśmy w Pradze w sumie pięć lat, więc nie jest łatwo się teraz przenieść w nowe miejsce. Spędziliśmy w stolicy Czech jedne z najpiękniejszych chwil w życiu. Tam po raz pierwszy zamieszkaliśmy wspólnie z żoną, urodziły się moje córeczki. To był wspaniały czas dla nas. Teraz jednak czas zrobić następny krok w życiu.
Czytaj również:
Transfery. Jakub Łabojko - w cztery lata z IV ligi do Włoch. "To zasługa jego inteligencji"
Transfery. PKO Ekstraklasa. Adi Mehremić: Semir Stilić polecał mi Wisłę Kraków