Mariusz Złotek zniknął z boisk na początku miesiąca. 9 października miał poprowadzić mecz o Superpuchar Polski Legia Warszawa - Cracovia, ale przy Łazienkowskiej 3 zastąpił go Wojciech Myć. Więcej TUTAJ. Gdy zaczynał się mecz, dostał wynik testu - pozytywny.
- Mecz miał być w piątek, więc we wtorek zostałem skierowany przez PZPN na pobranie wymazu. Kolejny już raz, bo co dwa-trzy tygodnie jesteśmy badani. W środę otrzymałem wynik nierozstrzygnięty, co mi dało do myślenia, że coś może być nie tak - opowiada arbiter WP SportoweFakty.
- W czwartek pojechałem na kolejne badanie. W nocy z czwartku na piątek zagorączkowałem - 39 stopni. Rano w piątek powiadomiłem PZPN, że prawdopodobnie jestem chory. Nie miałem jeszcze wyniku, ale mając jakąkolwiek gorączką i tak nie mogłem sędziować. Kiedy w piątek wieczorem zaczynał się mecz, dostałem pozytywny wynik - kontynuuje.
ZOBACZ WIDEO: Liga Europy. Piłkarz Lecha Poznań przestrzega przed rywalem. Wskazał, na co trzeba zwrócić szczególną uwagę
Gorączka w górę, waga w dół
Złotek to wysportowany 50-latek, były piłkarz, który - by sprostać wymaganiom sędziowania w najwyższej lidze - regularnie ćwiczy. W starciu z COVID-19 jego wytrenowany organizm był jednak bezsilny.
- Przeszedłem chorobę bardzo ciężko. Gorączka 39 stopni utrzymywała mi się przez dziesięć dni. Brałem bardzo dużo leków na jej zbicie, około 60 tabletek, ale nie pomagało - zdradza, dodając: - Było to bardzo uciążliwe, ciężko było funkcjonować. Totalny brak sił. Każdy, nawet najmniejszy wysiłek fizyczny, stawał się olbrzymim wyzwaniem. Schudłem 7 kilogramów.
Wysoka gorączka nie była jedynym objawem, jaki wystąpił u sędziego: - Węchu ani smaku nie straciłem. Ale po około tygodniu od wystąpienia gorączki dołączył do niej kaszel. Suchy, gwałtowny i bardzo męczący. Kiedy temperatura wzrastała, pojawiały się ataki kaszlu, które trwały pięć-dziesięć minut. Trzy dni później gorączka ustąpiła, a kaszel zniknął razem z nią. Od tego czasu czuję się dobrze.
Zakażenie mimo ostrożności
Złotek chorował w domu, ale istniało ryzyko przenosin do szpitala: - Kiedy nie mogłem zbić gorączki, mój lekarz zalecał hospitalizację. Również prof. Pawlaczyk, który opiekuje się z nami z ramienia PZPN, też to doradzał. Po rozmowie ze swoim znajomym lekarzem, który powiedział, że jeśli jedynym objawem jest gorączka, a nie mam duszności, to powinienem poczekać jeszcze dzień, dałem sobie czas do soboty - mówi.
- Posłuchałem go i jak się okazuje, dobrze zrobiłem, że nie pojechałem na zakaźny, bo pewnie spędziłbym tam dwa tygodnie, zajmował łóżko. Poczekałem, a od soboty przerwy między skokami temperatury zaczęły się wydłużać, a wszystkie objawy ustąpiły od poniedziałku - tłumaczy.
Ściśle przestrzegał protokołu przygotowanego przez zespół medyczny PZPN, by ograniczyć ryzyko zakażenia, ale i tak nie udało mu się go uniknąć: - Wszyscy się ze mnie śmieją, bo naprawdę bardzo uważałem. Jestem katolikiem, zawsze chodziłem do kościoła, ale od marca, od wybuchu epidemii, nie uczestniczyłem we mszach, żeby zminimalizować ryzyko zakażenia. Bałem się. Nie chodziłem na żadne spotkanie, nie brałem udziału w zgrupowaniach, imprezach rodzinnych. A i tak się zaraziłem.
Gdzie doszło do zakażenia? Prawdopodobnie podczas rozegranego 4 października meczu Fortuna I ligi Puszcza Niepołomice - Widzew Łódź. Trzech innych biorących udział w tym spotkaniu sędziów otrzymało pozytywny wynik testu na koronawirusa.
Szybki powrót
Złotek chce szybko wznowić regularne treningi i wrócić do prowadzenia spotkań, ale nim to nastąpi, musi przejść diagnostykę. - W piątek mam mieć kolejny wymaz, mam zalecone też echo serca i rentgen płuc, żeby sprawdzić, czy nie ma tam żadnego spustoszenia. Jeśli badania pokażą, że wszystko jest w porządku, to dostanę zielone światło. Może będę gotowy na pierwszy tydzień listopada - zastanawia się.
Tydzień po ustąpieniu objawów i po zakończeniu dwutygodniowej izolacji, zażył już ruchu na świeżym powietrzu. - Obawiałem się, że choroba odbije się na moich płucach i sercu. Że jak pójdę na trening, to nie będę mógł biegać. W poniedziałek zrobiłem sobie pierwszy trening po chorobie. Spędziłem na świeżym powietrzu ok. 45 minut, trochę biegałem, spacerowałem, rozciągałem się i na szczęście nie odczułem żadnych dolegliwości - mówi.
50-latek apeluje do społeczeństwa, by nie lekceważyć zagrożenia: - Bardzo dużo czytałem na temat koronawirusa i wiedziałem, czym może grozić zakażenie, a po przejściu wiem, że nie można go bagatelizować. To bardzo poważna choroba. Ja przeszedłem ją bardzo ciężko i apeluję do ludzi, że jeśli mają jakiekolwiek objawy, to powinni się zbadać.