Liga Europy. Mateusz Skwierawski: Lech musi być bezczelny. To jego największa siła [KOMENTARZ]

PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: piłkarz Lecha Poznań Michał Skóraś (w środku) cieszy się z gola podczas meczu grupy D Ligi Europy ze Standardem Liege
PAP / Jakub Kaczmarczyk / Na zdjęciu: piłkarz Lecha Poznań Michał Skóraś (w środku) cieszy się z gola podczas meczu grupy D Ligi Europy ze Standardem Liege

Lech jest najgroźniejszy, gdy nie mówi "dzień dobry", a wskazuje na drzwi z groźną miną. W meczu ze Standardem Liege polski zespół robił, co chciał. Niech ta bezczelność graczy Lecha będzie standardem.

To może wynik dużej posuchy w ostatnich latach w polskiej piłce klubowej, ale widząc jak Filip Marchwiński szuka pojedynków z rywalem, a nie od nich ucieka, człowiek podnosi się z kanapy. Po mądrości Jakuba Modera, który wie kiedy przerzucić piłkę, przyspieszyć ale i zwolnić akcję, lub świetnie dograć w tempo, głowa sama kiwa z uznaniem. A kiedy Tymoteusz Puchacz biegnie szybko jak koń po zwolnieniu bloków startowych i jeszcze podaje kolegom na nos, to już w ogóle można stracić kontakt z rzeczywistością z zachwytu. Ale nie ma się co wstydzić - powodów do zadowolenia jest naprawdę sporo.

Lech Poznań wygrał ze Standardem Liege (3:1) zasłużenie. Mógł wyżej, nawet dużo wyżej. Od zespołu Dariusza Żurawia oczekiwaliśmy w zasadzie jednego - by nie zmieniał stylu gry "Kolejorza". Lech, który szarżuje, "bawi się" z przodu, jest napompowany młodzieńczą bezczelnością, to najlepsza wersja tego zespołu. I w zasadzie najgorsze, co można wicemistrzom Polski zrobić, to zabronić im gry w ten sposób.

Wspomniałem o kontakcie z rzeczywistością. Tak - Belgowie przyjechali do Polski w mocno okrojonym składzie. Standardowi brakowało podstawowych piłkarzy i było to widoczne. Ich zastępcy prezentowali słabszy poziom, częściej się mylili. Ale po golu kontaktowym goście też pokazali, że przy odrobinie większej determinacji mogli uzyskać lepszy wynik. Dało się, ale rywalom zabrakło tego, czym dysponował Lech: paliwa i zaciętości.

Nikt jednak Lechowi nie wypominał, że kiedyś, gdy zatrzymywał Juventus i ogrywał Manchester City w fazie grupowej Ligi Europy (sezon 2010/11), był lepszy, bo rywale byli w dołku. To nie miało znaczenia. Podobnie jak w czwartek. Poznaniacy zrobili swoje. Był styl, jest wynik. Są trzy punkty. I polski kibic ma poczucie, że stworzyła się drużyna w oparciu o konkretny plan, a nie szczęśliwy splot okoliczności.

To mieszanka młodych polskich zawodników z rozsądnymi transferami zagranicznych piłkarzy. Mózgiem zespołu jest Pedro Tiba. Miło patrzy się na Daniego Ramireza - jego swobodę w panowaniu nad piłką i pomysły na akcje. A Mikael Ishak jeszcze trochę i powalczy o tytuł króla strzelców tych rozgrywek.

Lech walczy o awans z grupy. Oby w kolejnych meczach też nie witał się uprzejmie, a wskazał rywalom drzwi wyjściowe z Ligi Europy. Niech bezczelność Lecha będzie standardem.

PKO Ekstraklasa. Burza w szklance wody, ale Legia musi się tłumaczyć

Co ze zgrupowaniem reprezentacji? Amerykanie blokują przyjazd Polaków, wiadomo, co z Robertem Lewandowskim

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: zwariowana akcja na wagę 3 pkt.! Najpierw trafił kolegę w pośladki, a potem...

Komentarze (0)