Franciszek Smuda nie mógł uwierzyć, że zawodnik dopiero teraz powiedział "koniec". - Przyznam szczerze: myślałem, że Marcin skończył karierę co najmniej rok temu. Ładnie pociągnął, walnął chyba jakiś rekord! Wycisnął z piłki, co się dało - komentuje trener. Marcin Wasilewski mógł jeszcze pograć na poziomie ekstraklasy - zgłosiło się do niego kilka drużyn z najwyższej ligi. Mógł też wyjechać z kraju, bo pojawiły się "egzotyczne oferty". Długo się wahał, trenował indywidualnie, ale w końcu postanowił. Po 22 latach zszedł ze sceny.
Stworzył armię
- Trochę już żyję, ale takiego charakteru nie spotkałem - mówi 72-letni Smuda. - Nie wiem, skąd on miał tyle wiary w sobie i przekonania, że osiągnie cel. W trudnych momentach mówił jak w amoku, przez zęby: "ale ja muszę, muszę to osiągnąć, nie poddam się". Gdy się zawziął, nic go nie powstrzymało - opowiada Smuda, u którego Wasilewski występował w Lechu Poznań i reprezentacji Polski.
Wasilewski zawsze szedł na całość. Gdy grał w Leicester City, Anglicy pisali, że na boisku "rzucał swoim ciałem w rywali" świetnie ich zatrzymując. Dzięki nieustępliwości i oddaniu rozkochał w sobie fanów Anderlechtu. Był przecież "tylko" obrońcą, ale gdy po golach dla "Fiołków" wdrapywał się po siatce na trybunę z kibicami i rzucał się na nich, sektor szalał.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Ryiad Mahrez zrobił z obrońców pośmiewisko
To był gość z osiedla, który różnił się tylko tym, że grał w piłkę, a nie kibicował z trybun. Zatrzymywany na ulicach Brukseli na każdym kroku, zawsze porozmawiał, stanął do zdjęcia. A po latach pomagał grupie kibiców Anderlechtu w dostaniu się na mecz Wisły w Krakowie. Zresztą, to przecież Wasilewski stoi za zgodą fanów Anderlechtu i Leicester City. Belgowie jeździli do Anglii oddać naszemu piłkarzowi szacunek, dopingowali go z trybun. I tak na jednym z meczów "Lisów" zaprzyjaźnili się z Anglikami.
Po latach, z wielkim banerem "Wasyl Army", dwie grupki fanów znalazły się w Krakowie. Telewizja Canal Plus zrobiła o tym reportaż. - Jest jednym z nas. To dla nas Bóg - mówili kibice, pokazując na swoim ciele tatuaże z twarzą Polaka. Belgowie podczas każdego z spotkań Anderlechtu skandują pseudonim piłkarza w 27. minucie - od numeru, jaki Polak miał na koszulce. W szatni klubu ciągle stoi szafka z nazwiskiem "Wasilewski". W siłowni drużyny jest z kolei wielkie zdjęcie zawodnika. Nasz piłkarz też ma wytatuowany herb klubu na łydce.
"Dzik"
Podobizna byłego reprezentanta Polski ozdabia klubową siłownię nie tylko dlatego, że Wasilewski pojawiał się w tym miejscu zawsze dwie godziny przed treningiem i wyciskał wszystkie ciężary, które leżały rozrzucone po sali. Polak po faulu Axela Witsela w 2009 roku nie miał prawa wrócić na boisko. Jego noga była rozszarpana. Trener Ariel Jacobs mówił, że krzyk zawodnika z Nowej Huty przebijał się przez dwie ściany w budynku. Zdjęcie rentgenowskie przerażało. Pokazywało złamane kości: piszczelową i strzałkową.
- Nie jestem w stanie oglądać powtórki tego faulu, to dla mnie za mocne - mówi Sławomir Peszko. - Nie wiem, jak Marcin to wytrzymał. Zawsze jego próg bólu był bardzo wysoki, praktycznie nie odczuwał mocnych starć. Był nie do zdarcia, jak dzik - opowiada zawodnik. Wasilewski miał wtedy trafić do Premier League, do Hull City. Mecz ze Standardem Liege wszystko przekreślił. Witsel za to bandyckie wejście stał się wrogiem publicznym w Belgii. W internecie grożono mu śmiercią, zawodnik dostał ochronę, a Wasilewski na ponad rok wypadł z gry.
50 tysięcy
Nie mogło to się jednak skończyć niepowodzeniem, nie w tym przypadku. Na Polaka czekały jeszcze piękne chwile w karierze. Z Anderlechtem zdobył później trzy mistrzostwa kraju. W sumie wywalczył z klubem siedem trofeów, występował w Lidze Mistrzów. Wrócił do reprezentacji Polski. I trafił do wymarzonej Anglii. Gdyby jednak 50 tysięcy złotych więcej dała Legia, szybciej wróciłby do Polski.
- Jaką ja "Wasylowi" przysługę zrobiłem! - mówił nam Bogusław Leśnodorski. - Nawet w Brukseli u niego byłem, negocjowaliśmy po tym, jak odchodził z Anderlechtu. A on później trafił do Leicester City, został mistrzem Anglii i zarobił furę pieniędzy. O 50 tysięcy złotych poszło, nie dogadaliśmy się. Powinien mi pomnik postawić! - puszczał oko były prezes Legii Warszawa.
Leicester City nie było w 2013 roku potentatem. Klub występował w drugiej lidze, bez rokowań na coś więcej. Z Polakiem w składzie wywalczył awans do Premier League, a dwa lata później wygrał te rozgrywki. Wasilewski w sezonie mistrzowskim grał mało, wystąpił w czterech meczach, ale był duszą tej drużyny. Podczas świętowania tytułu w domu Jamiego Vardy'ego niemal rozniósł mu mieszkanie. Choć później nie pełnił w klubie tak znaczącej roli, jak w Belgii, wszyscy: kibice, zawodnicy i pracownicy, pokochali go równie mocno. Na środku boiska King Power Stadium gracze Leicester podrzucali go, a kibice bili brawo na stojąco. Wasilewski nie wytrzymał, rozpłakał się.
Congratulations on a fantastic career, Marcin Wasilewski
— Leicester City (@LCFC) November 20, 2020
Enjoy your retirement, Wasyl! pic.twitter.com/fcySPWGsrV
Kupił granat
Peszko pamięta go z szatni Wisły Kraków. - Marcin miał zwyczaj robienia prezentów na urodziny. Mi kupił atrapę granatu. Powiedział: "odbezpiecz go i nim rzuć, kiedy się wku...sz" - wspomina. - Jeżeli jestem w Krakowie i mam do kogoś zadzwonić, żeby wyszedł na piwo, wykręcam numer "Wasyla". To świetny kumpel - przekonuje Peszko. - On nigdy nie był smutny - wtrąca Smuda. - To też człowiek, który nigdy na nic nie narzekał - dodaje Rafał Szczypczyk, przyjaciel i były menadżer zawodnika.
Choć raz Wasilewski mógł się przestraszyć. Przed mistrzostwami Europy w 2012 roku prawie wyleciał z kadry. - Nie puszczę im płazem tej sytuacji. Obu skreślam z kadry na finały Euro 2012! - Smuda krzyczał w wywiadzie dla Interii dwa miesiące przed turniejem. Peszko i Wasilewski jechali w Niemczech taksówką pod wpływem alkoholu. Pierwszy z nich trafił za awantury na izbę wytrzeźwień. Smuda skreślił Peszkę, ale "Wasylowi" wybaczył. Obrońca wystąpił we wszystkich trzech spotkaniach na Euro.
- To jedyny temat, do którego nie wracamy. Wiemy, co tam się wydarzyło, mamy to z tyłu głowy, ale po tej sytuacji nie zamieniliśmy o tym ani słowa. Nawet w żartach - komentuje dziś Peszko. Smuda się uśmiecha. - Eh, ta młodość. Młodzi i głupi byli. Od czasu do czasu popełnia się błędy. Marcina to zdarzenie dodatkowo zmobilizowało w dalszej karierze - mówi Smuda.
Niezniszczalny
Wydawało się, że Wasilewski powie "dość" trzy lata temu. Po zagranicznych wojażach długo nie miał klubu. Przez dłuższy czas trenował w drużynie przyjaciela, czwartoligowej Kalwariance, 40 kilometrów od Krakowa. Tamtejsi zawodnicy go nie oszczędzali, nawet dochodziło do drobnych spięć na treningach, bo każdy chciał się pokazać. Wasilewski ćwiczył za dwóch i w efekcie, gdy podpisał kontrakt z Wisłą w listopadzie, w testach wydolnościowych dla całej drużyny miał jeden z najlepszych wyników.
Un vrai guerrier met fin à sa carrière. Voor altijd een held van het Park. Thank you for everything, Wasyl. #legend pic.twitter.com/fXoe2BIUn3
— RSC Anderlecht (@rscanderlecht) November 20, 2020
Po trzech dodatkowych sezonach w Polsce, 209 meczach w ekstraklasie, mistrzostwie Anglii, wielu trofeach w Belgii, 60 meczach w reprezentacji i dwóch dużych turniejach z kadrą (Euro 2008 i 2012) Wasilewski w swoich mediach społecznościowych pożegnał się z kibicami. Obrońca zakończył piękną karierę. Tak naprawdę los chciał to zrobić za niego już dawno - gdy jego noga prawie się rozleciała. Ale "Wasyla" nic nie było w stanie zniszczyć. Smuda mówi, że "nie dało się go dobić".
Wasilewski jeszcze nie wie, czym się dalej zajmie. Na pewno zasłużył na duży kufel piwa. Może wypić za zdrowie. Kilka razy nieźle je przechytrzył.
Marcin Wasilewski zakończył karierę
Cichy bohater znowu pomaga. Arkadiusz Milik wspiera potrzebujących