Z dyktafonem u byłych gwiazd: Marek Citko

 / Znicz
/ Znicz

Na Zachodzie gwiazdy piłki nożnej traktowane są na równi z gwiazdami filmu, muzyki i polityki. Królują na okładkach pism niemal z każdej dziedziny, począwszy od mody poprzez motoryzację, a na kobiecych skończywszy. W Polsce taki piłkarz trafia się raz na dekadę. Teraz za takiego można uznać Artura Boruca. W latach 90. natomiast prawdziwą furorę robił Marek Citko - zapomniany obecnie były idol milionów Polaków.

W tym artykule dowiesz się o:

W 1996 roku Polskę zalała "Citkomania". Nie trzeba było się znać na futbolu, żeby wiedzieć, kim jest Marek Citko. Wtedy był u szczytu swojej krótkiej, ale jakże imponującej, kariery. Był gwiazdą łódzkiego Widzewa, który wówczas grał w fazie grupowej Ligi Mistrzów jako ostatnia do dziś polska drużyna. "Citek" stał także na czele reprezentacji. Dzień 9. października 1996 na długo pozostanie jeszcze w pamięci kibiców. "Fałszywy" napastnik z numerem 6 na plecach wbił gola Anglii na Wembley w meczu w ramach eliminacji do Mistrzostw Świata 1998. Mimo porażki w tym pamiętnym spotkaniu, stał się bohaterem narodowym. Miał w sobie coś z niego. Uśmiechnięty, skromny, czarujący na boisku - naród kogoś takiego potrzebował. Świat stanął przed nim otworem, a rozkwit kariery miał dopiero nadejść. Tymczasem w maju 1997 roku błyskawicznie rozwijającą się karierę pokrzyżowała poważna kontuzja ścięgna Achillesa. Po jej wyleczeniu nie wrócił już do dawnej formy.

Czarny koniec w czarnej koszuli

Dziś mało kto o nim pamięta. W 2007 roku po raz ostatni wybiegł na murawę ligowego stadionu. Postanowił zakończyć karierę w Polonii Warszawa po tym, jak Czarne Koszule nie wywalczyły awansu do Ekstraklasy. - Chciałem grać w Polonii jak najdłużej, ale w drugiej lidze mnie nie zadowalała. To była kopanina. Powiedziałem wtedy, że jeśli awansujemy, to zostanę, a jeśli nie, to kończę. Nie wchodziło w grę granie gdzie indziej niż w Warszawie. Nie było więc sensu przedłużać kariery o rok czy dwa - tłumaczy rychły koniec gry w piłkę sam zainteresowany. Jak twierdzi, decyzja o zawszeniu butów na kołku nie była dla niego trudną, ale ciągnie go czasem na boisko. - Nawet bardzo. Chociaż z drugiej strony, jak sobie przypomnę te wszystkie obozy, treningi, zajęte weekendy, brak wakacji, kontuzje czy trenera jakiegoś zakompleksionego, to mówię sobie: szkoda zdrowia i nerwów.

Nowa kariera

Obecnie Marek Citko bardzo rzadko pojawia się w telewizji i na łamach gazet. Te nie kwapią się nawet, by zagadnąć go choćby o komentarz na temat teraźniejszych wydarzeń. Ale jemu to odpowiada. Nie prosi się o to. Dzięki temu może spędzać więcej czasu w swoim domu w podwarszawskim Sulejówku z rodziną, która jest dla niego najważniejsza. Nie ma go jednak wystarczająco dużo, bo nie całkiem odszedł od futbolu. Szybko znalazł sobie nowe i, jak sam przyznaje, lepsze zajęcie. Zaraz po rozwiązaniu kontraktu z Polonią uzyskał licencję menedżera piłkarskiego. Egzamin zdał we wrześniu 2007 roku. - O pracy agenta myślałem już dwa lata przed zakończeniem kariery sportowej. Czułem, że się na tym znam. Potrafiłem ocenić, kto dysponuje jakim potencjałem. Już wtedy obserwowałem młodych zawodników i dostrzegałem w nich to coś. Uważałem, że będą kiedyś grali w piłkę na poważnie i później się to potwierdzało. Wiem, kto czego potrzebuje, jakiej pomocy oczekuje od menedżera i jak mu podpowiedzieć. - zachwala swoje umiejętności menedżerskie.

Na swoim garnuszku

Mimo bogatej przeszłości i uznanego nazwiska, Citko nie otrzymał żadnej oferty pracy w charakterze chociażby trenera młodych adeptów piłki, ale to go nie zasmuciło. Dla niego to nawet lepiej. - Chciałem być na swoim garnuszku, nie być od nikogo zależny - wyjaśnia. No i nie jest. Sam prowadzi swoje interesy. - Z czasem być może zatrudnię jakiegoś współpracownika, który przejmie część moich obowiązków, ale na razie sam wszystko "ogarniam" - zdradza. Jego klientami są m.in. poloniści Daniel Gołębiewski, Łukasz Piątek i Jacek Kosmalski, a także Tomasz Chałas ze Znicza Pruszków czy Rafał Gikiewicz z Jagiellonii Białystok. Transfer tego ostatniego z Wigier Suwałki do "Jagi" były gwiazdor Widzewa wymienia jako swój największy. - To na razie największe moje odkrycie. Rafał pokazał się już w wielu spotkaniach z dobrej strony. Niedawno grał w III lidze, a teraz w Ekstraklasie - mówi młody menedżer, który szybko dodaje jednak, że ta najbardziej spektakularna transakcja dopiero przed nim.

Menedżer dobry wujek

Citko nie tylko reprezentuje interesy zawodników, ale również jest skautem piłkarskim. Chce pomóc młodym, utalentowanym graczom, którym nierzadko odmawia się szansy w większych klubach. - Częściej odwiedzam boiska trzecio- czy czwarto-ligowe niż te z ekstraklasy. Mamy ciekawych zawodników, ale nikt się nimi nie interesuje. Jednym wielkim problemem polskiej piłki jest brak skautingu. W każdym klubie powinno być zatrudnionych dwóch czy trzech ludzi do obserwowania niższych lig i wyławiania młodych talentów - przekonuje, dodając że to właśnie pogłębia kryzys rodzimego futbolu. - Poziom naszej ligi się zaniża. Brakuje nam gwiazd, które przyciągałyby kibiców. To też wina ludzi odpowiedzialnych za naszą piłkę nożną. Ściąga się do klubów dużo średniej klasy obcokrajowców, często gorszych od polskich graczy, a to osłabia naszą ligę, nie wspominając o reprezentacji. Na pytanie czy sam przyjąłby ofertę zostania skautem, w którymś z polskich drużyn, odpowiada jednak przecząco. - Ciężko byłoby mi zostawić moich zawodników. Ale na zasadzie doradztwa - bardzo chętnie.

Legendarny, zapuszczony…

Nowa praca i nowe życie bardzo mu się podobają. - Teraz bardziej niż kiedyś doceniam życie codzienne. Mogę wyjechać swobodnie na wakacje czy zrobić grilla kiedy tylko chcę. Poza tym wreszcie bywam obecny na takich imprezach, jak śluby czy chrzty. Wcześniej było to niemożliwe - przyznaje. W piłkę na razie nie gra w ogóle, bo… - Troszkę się zapuściłem - śmieje się. - Kończąc karierę, miałem na głowie budowę domu. Musiałem wszystkiego dopilnować i praktycznie nie uprawiałem żadnego sportu. Powoli staram się jednak ruszać i w przyszłości kto wie, może pogram w jakiś turniejach charytatywnych. Na razie w nich nie gra, w mediach się nie pojawia, a mimo to kibice o nim pamiętają. I to nie tylko ci, którzy w 1996 roku cieszyli się przed telewizorem z jego bramki na Wembley. - Zdarza się, że jestem rozpoznawany na ulicy. Czasami nawet przez kilkunastoletnich chłopców, co mnie dziwi, bo za czasów moich najlepszych lat gry w piłkę, to oni mieli po trzy czy cztery lata. Ktoś im pewnie o mnie opowiadał - mówi z uśmiechem. Opowiadać ktoś musiał. Takiego bowiem piłkarza w Polsce od jego czasów chyba nie było. Kto jest mu najbliższy? - Kuba Błaszczykowski - odpowiada Marek Citko.

Komentarze (0)