- To żenujące, że ludzie, zarządzający miejskim klubem, obracający publicznymi pieniędzmi, postawili sobie za punkt honoru uwalenie mnie. Mógłbym sądzić się o więcej, ale na dużą część tego, co dostałbym, machnąłem ręką. Arogancja ludzi, zarządzających Śląskiem jest gigantyczna - komentuje całą sytuację Antoni Kordos, były prezes Śląska Wrocław.
Kordos pracował na Oporowskiej od czerwca 2007 roku, jednak jak sam mówi, umowę o pracę, przedłożono mu dopiero niemal po roku, dokładnie w kwietniu 2008 roku. Wówczas, Śląsk był już klubem miejskim, co oznaczało, że dojdzie do weryfikacji wcześniejszych ustaleń. Efektem tego, były zupełnie inne, gorsze, warunki finansowe, jakie zaoferowano Kordosowi.
- To dlatego, że w międzyczasie Śląsk stał się klubem miejskim i nowy prezes zaczął podlegać pod ustawę kominową - tłumaczy dyrektor Michał Janicki, który z ramienia wrocławskiego urzędu miejskiego, negocjował z Kordosem.
Zgodnie z przepisami zawartymi w tzw. ustawie kominowej, prezes Śląska mógł zarabiać jedynie sześciokrotnie większą wartość średniego wynagrodzenia w kraju. Wówczas dawało to Kordosowi sumę ok. 18 tys. złotych brutto miesięcznie.
- Chciał sporo więcej, z tego co pamiętam, to nawet sporo ponad 20 tysięcy. Takie a nie inne przepisy spowodowały jednak, że trzeba było mu obciąć pensję. Ale i tak dostał prawie maksimum tego, co mogliśmy mu dać - opowiada Janicki.