Damien Perquis zagrał z reprezentacją Polski na Euro 2012, ale jego kariera w zespole Biało-Czerwonych skończyła się szybciej, niż przypuszczał. 14-krotny reprezentant Polski przyznał po zakończeniu kariery, że był okres, gdy się zagubił i zbyt często zaglądał do kieliszka. Mimo tych zawirowań w młodym wieku, rozegrał ponad 300 ligowych meczów, występując w lidze francuskiej, hiszpańskiej, angielskiej i MLS. Teraz, w rozmowie z WP SportoweFakty, wrócił do najciekawszych momentów kariery, opowiedział też o tym, co dziś robi i jakie ma plany na przyszłość. Jak się okazuje, z gry w reprezentacji zostały mu nie tylko wspomnienia. A co ciekawe, występ na Euro 2012 mógł się dla niego okazać... tragiczny.
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Po zakończeniu kariery miałeś plany zarówno związane z piłką, jak i biznesem. Co się udało zrealizować?
Damien Perquis, 14-krotny reprezentant Polski: Miałem w planach zostać trenerem i wprowadzam to w życie. Jestem asystentem trenera rezerw w klubie Gazelec Ajaccio, gdzie grałem pod koniec kariery. To przetarcie i przygotowanie do kariery szkoleniowej. Jestem też w trakcie kursu trenerskiego. Poza tym, jeśli chodzi o piłkę, od niedawna jestem konsultantem telewizji beIN Sports. Biorę udział w programie, gdzie komentujemy najważniejsze wydarzenia piłkarskie tygodnia. Niedawno skomentowałem też mecz ligi hiszpańskiej Sevilla - Osasuna.
To był pierwszy skomentowany przez ciebie mecz?
Nie. Wcześniej komentowałem w Eurosporcie MLS, również z racji tego, że grałem w tej lidze. Natomiast teraz jestem głównie konsultantem w studiu, choć być może niedługo znów będę komentował mecze. Firma, jak pewnie niektórzy wiedzą, która kupiła prawa do transmisji meczów ligi francuskiej, ma problemy finansowe. Niewykluczone więc, że liga francuska szeroko trafi do stacji, z którą współpracuję, a to da nowe możliwości.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: cybertrening dał popalić gwiazdom Bayernu. Ta reakcja Lewandowskiego mówi wszystko
Miałeś też biznesowe plany…
I powoli je realizuję. Założyłem firmę, która pomaga innym przedsiębiorstwom pozyskiwać fundusze, od różnych inwestorów. Udało mi się już zapewnić jednej firmie środki w ten sposób i chcę taką działalność rozwijać.
Po zakończeniu kariery przyznałeś w wywiadzie udzielonym "L’Equipe", że w pewnym momencie miałeś problemy z alkoholem. Rzeczywiście tak było?
Tak, tak było. Miałem wtedy 20-21 lat, trafiłem do Saint-Etienne. Wiadomo, młodość, duże zarobki, wtedy łatwo się pogubić. Żałuję tego czasu, bo to nie był tydzień, dwa czy miesiąc. To trwało tak z 1,5 roku. Częste wyskoki wieczorem, imprezy, znajomi... I tak: alkohol. Wtedy na pewno za dużo piłem.
W wywiadzie mówiłeś, że piłeś, żeby zapomnieć o porażkach, o krytyce pod swoim adresem.
Po porażkach też... Ale nie tylko po porażkach. Po prostu to był moment w moim życiu, gdzie mogłem i powinienem był zachować się lepiej, mądrzej, dojrzalej. Może wtedy moja kariera byłaby jeszcze lepsza? Choć generalnie, gdy patrzę za siebie, nie narzekam. Grałem w kilku ciekawych ligach. No i reprezentacja Polski.
Najbardziej szczególny moment w kadrze?
Zdecydowanie mecz z Rosją na Euro 2012. Ależ tam iskrzyło wtedy! Do dziś mam ciarki na plecach, gdy sobie przypomnę to spotkanie. Między nami, na boisku, było wtedy bardzo ostro. Ale atmosfera na trybunach też była wyjątkowa. Zagrałem wtedy dobrze, a na trybunach była cała moja rodzina, łącznie z pochodzącą z Polski babcią. Niezwykły, niezapomniany moment. To był mecz, w którym te emocje, na boisku i na trybunach, były w moim odbiorze najsilniejsze. Piękne wspomnienie to również mecz otwarcia, z Grecją, bo wiadomo - był historycznym wydarzeniem. A dla mnie osobiście ważny był jeszcze mecz ze Słowacją, jeszcze przed Euro. Strzeliłem gola, a trener Franciszek Smuda powiedział mi wtedy, że tym występem załatwiłem sobie bilet na Euro.
Występ na Euro mógł mieć jednak dla ciebie katastrofalne skutki, co się okazało niedługo później. Chyba możemy o tym opowiedzieć?
Tak, możemy. Zaczęło się w meczu z Rosją. Aleksandr Kierżakow przeszedł mi wtedy po nodze, zrobiła się w niej dziura. Bolało, ale dało się wytrzymać. Niedługo później, już po turnieju, okazało się jednak, że jest problem. Ta rana się nie zagoiła, wdało się zakażenie. Byłem wtedy na wakacjach we Francji. Któregoś dnia spojrzałem na nogę, a miejsce, w którym miałem wcześniej dziurę, zrobiło się całe czerwone. Zrobiłem zdjęcie i posłałem je mojemu lekarzowi. Gdy tylko je zobaczył, natychmiast kazał mi się zgłosić do szpitala. Tak zrobiłem, tam zrobiono wszystko, co trzeba, i niebezpieczeństwo minęło. Ale wtedy się wystraszyłem, bo w pewnym momencie nie wyglądało to za ciekawie, a konsekwencje mogły być bardzo poważne.
Grałeś w reprezentacji Polski z Robertem Lewandowskim. Spodziewałeś się, że tak daleko zajdzie?
Wiadomo było, że to świetny piłkarz i że jeszcze się rozwinie. Ale oczywiście ciężko było przypuszczać, że nastąpi aż taka eksplozja. Robert ma nie tylko talent, ale również wielkie serce do pracy. Zawsze miałem z nim dobre relacje. W zasadzie w kadrze był jednym z pierwszych, z którymi rozmawiałem. Mieliśmy trochę wspólnych tematów, rozmawialiśmy czasem o Ivanie Perisiciu, z którym grałem wcześniej w Sochaux. "Lewy" zawsze był w porządku.
Ludovic Obraniak opowiadał mi, że najtrudniejsze relacje w kadrze miał z Jakubem Błaszczykowskim. Ale jak pamiętam, ty z Kubą - wręcz odwrotnie.
Kiedy wchodziłem do kadry, Kuba był kapitanem. Mieliśmy bardzo dobre relacje, mówił, że drużyna liczy na mnie, że wierzy, iż mogę pomóc. Bo tak generalnie, to ja z wszystkimi w polskiej szatni miałem dobre relacje. Zostałem przyjęty bardzo dobrze.
Zarówno Obraniak, jak Sebastian Boenisch narzekali jednak na atmosferę wokół "farbowanych lisów"...
I obaj mieli rację. Ale to nie wychodziło z szatni, od innych piłkarzy. To była "propaganda" niektórych mediów. W samym zespole wszystko było w porządku, zresztą są osoby z drużyny czy ze sztabu, z którymi jestem w kontakcie do dziś.
Czyli nie żałujesz swojej reprezentacyjnej kariery?
Nie, absolutnie nie! O tych świetnych niezapomnianych momentach już mówiłem. Najlepsze wspomnienia z reprezentacji mam w głowie, ale mam też i materialne. Zachowałem buty, w których grałem dla Polski, mam też piłkę z Euro 2012 z podpisami kolegów z reprezentacji. Jedyne, czego żałuję, to że tak nagle się to urwało, skończyło. W pewnym momencie, niedługo po Euro, nie było już klimatu do powoływania graczy z dwoma paszportami.
A kiedy ostatni raz byłeś w Polsce?
Trochę czasu minęło. Wybierałem się na mecz Legii Warszawa, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło.
Na mecz Legii? Dlaczego akurat na Legię?
Po raz pierwszy miałem wpaść, gdy grał tu Hildeberto Pereira, z którym wcześniej grałem w Nottingham Forest. Nieraz na mecz Legii zapraszał mnie też Konrad Paśniewski, którego znam z kadry, gdzie był naszym kierownikiem. Mam nadzieję, że w końcu się uda wpaść, choć teraz, z oczywistych względów, to niemożliwe.