PZPN zniszczył mu karierę. Dwa razy. "Nigdy się z tym nie pogodzę!"

Newspix / MARCIN SZYMCZYK/FOTOPYK  / Na zdjęciu: Maciej Śliwowski
Newspix / MARCIN SZYMCZYK/FOTOPYK / Na zdjęciu: Maciej Śliwowski

PZPN najpierw zablokował jego transfer do Bundesligi, a potem odebrał jego drużynie tytuł mistrza Polski. - Nigdy się z tym nie pogodzę. Przez tę decyzję nie pograłem w kadrze - mówi Maciej Śliwowski, były piłkarz m.in. Legii Warszawa.

Uchodził za jednego z najzdolniejszych polskich napastników lat 80. W ligowym debiucie, jako 18-latek strzelił dwa gole. Jego talent eksplodował w sezonie 1992/93, w którym zdobył dla Legii Warszawa aż 23 bramki. Potem wyjechał do Austrii, z Rapidem Wiedeń dotarł do finału Pucharu Zdobywców Pucharów. Kariera Macieja Śliwowskiego nie potoczyła się jednak tak, jak mogła, na co duży wpływ miały decyzje PZPN.

Jaromir Kruk, "Piłka Nożna": Czy piłkarze Mławianki, której trenerem zostałeś, znają przebieg twojej sportowej kariery?

Maciej Śliwowski: Mławianka napisała o mnie na profilu na Facebooku. Pewnie niektórzy zawodnicy zajrzeli do sieci i poczytali na mój temat, a chyba nie jestem anonimową postacią w polskim futbolu. Z tego co wyliczyłem, w najwyższych klasach rozgrywkowych w Polsce i Austrii strzeliłem 99 goli, choć niektóre źródła podają bodajże 98. Miałem świetny okres w piłce nożnej, ale teraz z perspektywy czasu mogę powiedzieć, że powinienem był osiągnąć znacznie więcej.

ZOBACZ WIDEO: Jan Nowicki o zwolnieniu Jerzego Brzęczka. "Był świetnym piłkarzem, na trenera jednak nie wyglądał"

Gdyby Legii nie zabrano mistrzostwa Polski w 1993 roku, być może z tym zespołem awansowałbym do Ligi Mistrzów. Byłem rozgoryczony, odszedłem do Rapidu Wiedeń, ale także dlatego, że w kasie Legii brakowało pieniędzy. Legia dwa lata później beze mnie dostała się do fazy grupowej Champions League, a z Rapidu odszedłem tuż przed tym, gdy dostał się do tych elitarnych rozgrywek. Miałem udział w awansie, będąc piłkarzem Tirolu, od Rapidu dostawałem na konto premie z tytułu gry w rozgrywkach UEFA. Poczułem jak wygląda Liga Mistrzów, ale w niej nie zagrałem. Nawet przyjeżdżałem do Warszawy oglądać kolegów z Legii i im kibicowałem.

Nie pogodziłeś się do dziś z tym zabraniem Legii mistrzostwa kraju?

Nigdy się nie pogodzę. Jakie dowody przedstawiono na temat pamiętnego meczu z Wisłą Kraków? (Więcej o nim TUTAJ) Generalnie większość uwagi skupiała się na tym spotkaniu, a przecież ŁKS też wygrał z Olimpią Poznań 7:1. W późniejszych sezonach Legia lała wysoko niektórych przeciwników i PZPN jakoś nie interweniował. Wiadomo jakie to były czasy, ale według mnie po prostu wtedy ktoś chciał mocno dokopać Legii i Januszowi Wójcikowi. Szkoda wyrzucenia z europejskich pucharów, a ja dzięki tamtej decyzji PZPN nie pograłem w kadrze Polski, choć byłem w rewelacyjnej formie. Brali mnie na tournee zagraniczne, gdzie związek musiał zarabiać, ale jak przychodziły mecze eliminacyjne o Śliwowskim zapominano. Boli.

W reprezentacji Polski wystąpiłeś w 9 spotkaniach, bez gola. To słaby bilans?

Nie trafiłem ani razu w oficjalnym spotkaniu, ale jak mówię, gdyby któryś selekcjoner postawił na mnie w meczach o punkty, gdy byłem w sztosie, nie zawiódłbym. Niektórzy napastnicy nie zdobywali bramek, ale dostawali powołania. Marek Leśniak taką szansę dostał, gdy znajdował się w najwyższej formie i kilka goli dla reprezentacji Polski strzelił.

Umiesz wytłumaczyć brak powołań dla ciebie, gdy grałeś w Rapidzie Wiedeń?

Ja zagrałem tylko raz dla Polski, będąc zawodnikiem Legii, a najwięcej występów uzbierałem, broniąc barw Stali Mielec. Dobrze, że na swojej drodze spotkałem w Mielcu Włodzimierza Gąsiora, który ukształtował mnie piłkarsko i wiele nauczył. Czułem na każdym kroku, że we mnie wierzy, tak jak choćby później w Legii świętej pamięci Janusz Wójcik. Nieszczęsny finisz sezonu 1992/93 skomplikował mi wszystko, a po tym jak odszedłem do Austrii, nie rozumiałem dlaczego nie jestem brany pod uwagę w kadrze.

Rapid w 1996 roku awansował do finału Pucharu Zdobywców Pucharów, a u nas nie doceniano ligi austriackiej, uważano ją za słabą. Do dziś wielu spraw nie rozumiem, także zadawałem sobie nie raz pytanie, dlaczego nie sięgnął po mnie Wójcik, gdy był selekcjonerem. Śmiałem się, że miał już wtedy innych synów. Nawet z nim na ten temat potem nie rozmawiałem, on sam nie miał takiej potrzeby, ba - chciał mnie ze sobą wziąć do Kuwejtu. Dostał propozycję pracy, gdy usłyszałem o sumach, byłem w szoku. Niestety, PZPN nie wydał mu licencji i sobie nie polecieliśmy.

Miałeś żal do Ernsta Dokupila, że w sezonie 1995/96 nie wystawiał cię w spotkaniach Pucharu Zdobywców Pucharów?

Ja grałem w lidze krajowej, a Carsten Jancker i Christian Stumpf w Pucharze Zdobywców Pucharów. To był czas limitów obcokrajowców i musiałem się pogodzić z postanowieniami Dokupila, zwolennika systemu rotacyjnego. Byłem na finale PZP w Brukseli z drużyną i rwałem się, by pomóc kolegom na boisku. PSG wygrało 1:0, mieli superpakę z Bernardem Lamą między słupkami, Raiem, Patricem Loko.

Nie trzeba było zostać dłużej w Rapidzie, by posmakować Ligi Mistrzów?

Kibice Rapidu mnie szanowali, byłem ich ulubieńcem, ale działacze nie chcieli mi dać podwyżki. Nie czułem się doceniony, a zgłosił się Tirol Innsbruck, który zaproponował mi dwa razy lepsze warunki. Wysłali po mnie prywatny samolot i momentalnie znalazłem się na imprezie u trenera Didiego Constantiniego. Z jego żoną popijało się winko. Potem pokazywałem swoją wartość na zielonej murawie, a w Innsbrucku występowałem razem z Jurkiem Brzęczkiem czy Stanisławem Czerczesowem. Teraz obaj są selekcjonerami.

Teraz jako trener Mławianki zaprosiłbyś podopiecznych na taką imprezkę?

Nie. Czasy się zmieniły. Po takich baletach zawodnik nie zagrałby w najbliższym spotkaniu. Wcześniej piłkarze mieli lepszą wydolność, lepsze zdrowie, ale życie tych ofensywnych było ciężkie. Wystarczy prześledzić karierę Diego Maradony. Jego faulowali bezwzględnie, w Hiszpanii mu złamali nogę, ale i tak nie bał się ostrej rywalizacji z rzeźnikami, wielokrotnie ich ośmieszał. Teraz byle wejście w Leo Messiego i Cristiano Ronaldo od razu kończy się żółtą kartką, czasem czerwoną. Artyści są chronieni, tak nie było w latach 80. czy 90. Sam tego doświadczyłem, choć największego pecha miałem w Bochum.

Najpierw doznałem kontuzji, gdy na treningu poślizgnąłem się w miejscu, pod którym był przykryty hydrant i poszła kość śródstopia. Na dojście do sprawności straciłem pięć tygodni. Potem trwały przepychanki na linii VfL Bochum-PZPN. Chodziło o to, czy Niemcy zdecydują się na transfer definitywny, czy wypożyczenie. Wybrali to drugie, ale nie mogłem się doczekać faksu z Polski ze zgodą na grę. Grzałem się przed spotkaniem z Borussią Moenchengladbach, ale faks nie przyszedł, a zaraz po tym Frank Heinemann na treningu wszedł we mnie obydwoma nogami i złamał mi nogę. Oznaczało to operację, a Bochum, które przeżywało jeden z najlepszych okresów w historii, odesłało mnie do Polski. Do dziś zachowałem kontrakt, na którym miałem napisane zarobki - 10 tysięcy marek netto na miesiąc plus wejściówki. Kupa kasy.

Włodzimierz Gąsior miał rację, mówiąc, że Maciej Śliwowski w optymalnej formie poradziłby sobie w wielkim klubie?

Skromny raczej nie jestem - szkoleniowiec, który na mnie postawił w Stali Mielec, miał rację. Zdrowie do biegania było, umiejętności techniczne, prawa, lewa noga, fantazja. Czasami się bawiłem na boisku, na przykład, gdy pojechaliśmy ze Stalą do Szwecji na Puchar Intertoto i walnąłem trzy gole Djurgardens. W debiucie w najwyższej lidze 18-letni wychowanek Okęcia Warszawa, czyli ja, dwukrotnie pokonał golkipera Bałtyku Gdynia i Mielec cieszył się z wygranej 2:0. Oglądałem kiedyś na DVD bramki Dimitara Berbatowa, świetnego Bułgara, i pochwalę się, że zdobywałem podobne. Nie będę oczywiście tylko biadolił, bo mam na koncie mistrzostwo Polski, mistrzostwo i Puchar Austrii, ale na pewne sytuacje nie mogłem wpłynąć.

Zazdrościsz Piotrowi Czachowskiemu?

W jakimś sensie na pewno, trochę spotkań w reprezentacji Polski nastukał i wyglądał w niej dobrze. Okęcie może być dumne z duetu wychowanków Czachowski-Śliwowski. Patrząc z innej perspektywy, ja mogę być zadowolony, a niedoceniany to był choćby Zbyszek Mandziejewicz, jeden z najlepszych defensywnych pomocników, jakich spotkałem w karierze. On się nauczył dużo w Śląsku przy Waldemarze Prusiku i Ryszardzie Tarasiewiczu i w Legii wyglądał jak profesor. Pojechaliśmy z Januszem Wójcikiem na początku lat 90. na mistrzostwa wojskowych i dotarliśmy do półfinału. Mandzia grał wybornie, był najlepszy w konfrontacji z Bułgarami mającymi zespół oparty na mocnym wtedy CSKA Sofia.

Ale największe wrażenie z zagranicznych piłkarzy zrobił na mnie Sergiej Alejnikow. Mój Rapid na obozie w Japonii dostał trójkę od Gamba Osaka, a to, co wyprawiał na środku Alejnikow, było niesamowite. Co za przegląd pola, technika, błyskotliwość. Nie dziwię się, że gość z ZSRR był wicemistrzem Europy 1988, grał na mundialach i osiągał sukcesy z Juventusem. W Japonii tacy jak on i Oleg Protasow, kolega z Gamba Osaka, pokazywali, jak wygląda futbol na wysokim poziomie.

A co do Piotrka Czachowskiego, jestem mu wdzięczny, że pomógł w moich przenosinach do Zagłębia Lubin, gdzie wróciłem do formy po kontuzji i wypromowałem się do Legii. Piotruś miał więcej szczęścia ode mnie w reprezentacji, gdzie zdecydowanie postawił na niego Andrzej Strejlau. Czaszki nie prześladował tak pech, ale nie ma już co o tym rozmyślać. Trzeba się wykazać w Mławiance, która mierzy w awans do trzeciej ligi. Dobrze, że trafiłem do klubu, w którym gra się o coś i mam nadzieję, że spełnię oczekiwania.

Na jakim trenerze się wzorujesz?

Andrzej Strejlau - teoretyk, Janusz Wójcik - motywator, Ernst Dokupil - spokój, Didi Constantini - dyscyplina, Włodzimierz Gąsior - podejście do młodzieży i jej kształtowanie, Zygmunt Ocimek, który mnie i Piotrka Czachowskiego wypatrzył, był naszym wychowawcą w szkole podstawowej i wprowadzał do seniorów w trzeciej lidze. W piłce seniorskiej postawił na mnie i ukierunkował Gąsior, za co jestem mu niesamowicie wdzięczny. Może też będę miał szczęśliwą rękę i odkryję jakiegoś utalentowanego chłopaka?

Źródło artykułu: