Pechowcy to: Marcin Kozłowski (obrońca, 26 lat), Kacper Falon (pomocnik, 23 lata), Tomasz Margol (defensywny pomocnik, 32 lata), Piotr Smołuch (bramkarz, 25 lat), Sebastian Krawczyk (obrońca, 22 lata), Aya Diouf (obrońca z Senegalu, 24 lata) i Artur Balicki (napastnik, 21 lat). Sześciu pierwszych zostało zdyskwalifikowanych na 4 lata, ostatni na dwa, ponieważ jako pierwszy zgodził się współpracować z POLADA (Polską Agencją Antydopingową). Wszyscy to piłkarze Pogoni Siedlce, która gra w I lidze.
- Myśmy tam szli na suplementację. Jak pytaliśmy, kto to zlecił, fizjoterapeuta powiedział, że dyrektor i trener - mówi WP SportoweFakty załamany Tomasz Margol. - A teraz tylko my ponosimy konsekwencje - dodaje.
Kto pierwszy, ten wpadł
Na początku października 2019 roku, tuż przed meczem z Górnikiem Łęczna, zawodnicy dowiedzieli się, że mają wziąć kroplówkę z witaminami. Udali się do wyznaczonej kliniki. Zabieg trwał około 40 minut. Zbliżała się godzina popołudniowego treningu, więc po tym, jak siedmiu graczy skończyło się zakraplać, wszyscy pojechali na zajęcia. Pozostali mieli zostać zakropleni następnego dnia rano.
ZOBACZ WIDEO: Prezes Ekstraklasy S.A. szacuje straty klubów przez pandemię. Padła konkretna kwota
Kiedy przyjechali do kliniki, dowiedzieli się, że wybuchła afera, a ich koledzy mają poważny problem. Dlatego dziś ukarani piłkarze przekonują, że są przypadkowymi ofiarami. - Trafiło na nas, bo akurat byliśmy pierwsi - mówią nam.
Okazało się, że jedna z pielęgniarek przekazała informację o "kroplówkach" Polskiej Agencji Antydopingowej POLADA. Podejrzewała, że suplementacja może być niedozwolona dla sportowców. POLADA wszczęła śledztwo i szybko dała półroczne dyskwalifikacje zawodnikom.
Zaprotestowała światowa agencja antydopingowa, do której raportują krajowe oddziały. WADA uznała kary za śmiesznie niskie. Zawodnicy już nawet wrócili do gry, kiedy w styczniu 2021 dostali nowe wyroki. Tym razem kary były maksymalne.
Piłkarze są zdruzgotani. Przekonują, że wykonywali polecenia przełożonych, nie do końca mieli świadomość, że robią coś niedozwolonego. Uważają, że kary są nieadekwatne do przewinienia. Czekają na uzasadnienie.
Festiwal przerzucania się odpowiedzialnością
- Dyrektor powiedział, że jeśli ktoś nie chce przyjąć kroplówki, to może wyp*** - opowiada nam jeden z piłkarzy i podkreśla, że w ten sposób zostali zmuszeni do zabiegu.
- Tłumaczyliśmy ludziom z agencji, że nie mieliśmy wiedzy, iż podawane kroplówki są dopingiem - mówi Margol. - Przecież po kroplówce się podpisywaliśmy na liście. Czy gdybyśmy wiedzieli, że to coś złego, robilibyśmy to? - pyta retorycznie i dodaje: - Wygląda to teraz tak, jakby ktoś kogoś zabił, zostawił dowód i numer telefonu na miejscu zbrodni. Oni w ogóle nie wzięli tego pod uwagę.
Piłkarze przekonują więc, że nie działali z chęcią oszustwa. Z kolei pielęgniarka, która zgłosiła sprawę, Bogumiła Sawicka, zeznała, że ostrzegała zawodników, że nie powinni przyjmować kroplówek.
Jeden z graczy przekonywał nas, że pielęgniarka najpierw podała infuzję, a dopiero potem powiedziała o zagrożeniu. - Gdyby ta pani faktycznie nas ostrzegła, to przecież nikt z nas nie podpisałby żadnego druczku. To jest druga liga, nikomu nie jest tu potrzebny doping i takie ryzyko - tłumaczy nam.
Piłkarze twierdzą, że całą operację zorganizował Daniel Purzycki, dyrektor sportowy i jednocześnie trener klubu. Według nich rządził twardą ręką, wielokrotnie dawał do zrozumienia, że odmowa wykonania poleceń oznacza pożegnanie z drużyną. Bali się go.
Co na to Purzycki? - Nie będę brał udziału w festiwalu przerzucania się odpowiedzialnością - stwierdził.
Purzycki to polski trener wykształcony w Walii, pracował m.in. w Swansea City. Po powrocie do Polski pracował m.in. jako dyrektor generalny Polonii Warszawa, a potem asystent w Koronie Kielce.
My, pionki, a tam wielcy gracze
Na czym polegał doping piłkarzy Pogoni Siedlce? Zawodnicy zaznaczają, że w substancjach, które przyjęli, nie było żadnych klasycznych środków dopingowych typu EPO czy testosteron. Jedynie witaminy. - Wzięliśmy podstawowe witaminy i minerały. Ale za dużo dożylnie - przyznaje Margol.
Nikt z WADA nie chciał z nami oficjalnie rozmawiać. Nieoficjalnie jeden z przedstawicieli tak nam objaśniał zarzuty wobec graczy z Polski: "To, co wzięli, to nie takie środki dopingujące w powszechnych rozumieniu. Ale użyję takiego porównania: ty i twój rywal biegniecie maraton. Po zakończeniu biegu jesteście wykończeni. Za chwilę macie biec drugi maraton. Ty odpoczywasz na trawie, a on przyjmuje kroplówkę i jest jak nowo narodzony. Kto wygra? To jest normalny klasyczny doping".
Największe wątpliwości budzi wymiar kary. Za podobne przewinienie znany piłkarz Samir Nasri został zawieszony na 18 miesięcy. Różnica była taka, że Francuz sam sobie wszystko zorganizował, a piłkarze Pogoni wykonywali polecenia. Z kolei rosyjscy sportowcy zamieszani w doping, którzy mataczyli w śledztwie, zostali zawieszeni na dwa lata. Piłkarze Pogoni współpracowali od początku i zostali zawieszeni na cztery lata. WADA twierdzi, że współpraca nie była znacząca.
- Sugerowałem graczom, by zastanowili się nad dochodzeniem swoich roszczeń wobec klubu, jeśli czują się przez klub poszkodowani - mówi nam Michał Rynkowski, szef POLADA. - Piłkarze chcą odwoływać się do ludzkich serc, ale przepisy naprawdę są jednoznaczne. Prawo jest prawem i trzeba go po prostu przestrzegać. Także w sporcie - podkreśla.
Zawodnicy uważają, że wyrok zapadł wcześniej. - Jak dostaliśmy te pół roku, to powiedziałem, że szkoda, ale to minie szybko. Do przeżycia. Ale jak dowiedziałem się, że Polak został szefem WADA, wiedziałem, że tak się to nie skończy - mówi Margol.
Piłkarze, z którymi rozmawialiśmy, mają poczucie, że była to pokazówka światowej agencji antydopingowej, której szefem w 2019 roku został wybrany Witold Bańka, wcześniej minister sportu.
- POLADA nie broniła nas, choć miało tak być. To wielcy gracze. My byliśmy pionkami, pierwszymi do strącenia z szachownicy - uważa jeden z zawodników.
Jeszcze jedno pytanie: skąd tak skrajne rozbieżności w wyroku pierwszej i drugiej instancji? Tłumaczy Wojciech Robiński, sekretarz Panelu Dyscyplinarnego WADA: - Zespół orzekający po prostu dokonał odmiennej oceny prawnej okoliczności sprawy ustalonych w postępowaniu przed Panelem pierwszej instancji. Szczegółowa argumentacja zostanie przedstawiona w uzasadnieniu.
Łyżeczka wódki nie naraża życia
Margol nie może pogodzić się z wyrokiem. - To tak, jakby zgwałcili dziewczynę i ona poszła siedzieć - mówi. Gdy protestuję, odpowiada: - Nie podoba się panu to porównanie? Też jesteśmy w tej sytuacji stuprocentowymi ofiarami. Mieliśmy wytyczne trenera i dyrektora, byliśmy zastraszani, nie mieliśmy świadomości o dopingu a dostaliśmy maksymalny wymiar kary.
W tym samym czasie, gdy badano doping piłkarzy Pogoni, toczyło się także prokuratorskie śledztwo o narażenie ich zdrowia i życia poprzez podawanie kroplówki. Zostało umorzone.
Margol: - Gdy zapytałem prokuratora o to umorzenie, zapytał mnie, czy piłem kiedyś wódkę. Mówię, że zdarzyło się. On na to: "Można wybić butelkę, szklankę lub kieliszek wódki. Zachowując proporcje, pan wypił łyżeczkę". Nie było tam mowy o żadnym narażeniu życia.
Rozmowa z dyrektorem POLADA
Marek Wawrzynowski, WP SportoweFakty: Kary dla piłkarzy Pogoni Siedlce, wyglądają jakby Panel Arbitrażowy z armaty strzelił do wróbla? Kara śmierci za przejście na czerwonym świetle.
Michał Rynkowski: Nie znamy jeszcze uzasadnienia drugiej instancji. Zawodnicy w sposób świadomy podeszli do zastosowania metody zabronionej, podpisali stosowne oświadczenia. Według pielęgniarki w trakcie wykonywania zabiegu zawodnicy zostali poinformowani, że może być to metoda zabroniona i to zostało zignorowane.
Oni twierdzą, że zostali poinformowani po fakcie.
Wedle zeznań sygnalistki to nie jest prawda.
Czyli nie ma twardych dowodów na to, że piłkarze byli poinformowani?
Zeznania z prokuratury są traktowane jako dowód w sprawie.
A ich zeznania?
Nie znam treści ich zeznań.
Zawodnicy podpisali oświadczenie, że biorą kroplówkę, niektórzy zrobili to po fakcie. Nie wydaje się to panu dziwne? Zna pan zawodnika, który podpisuje oświadczenie, że wziął "doping"?
Zawodnik ma obowiązek znać przepisy w tym zakresie.
To jakby położyć własny dowód osobisty na miejscu zbrodni. Czy Lance Armstrong albo Ben Johnson podpisali jakieś oświadczenia, że brali doping?
Piłkarze Pogoni podpisali zgodę na wykonanie zabiegów w postaci infuzji dożylnej.
Jasne, ale to pokazuje faktycznie raczej brak ich świadomości niż celowe branie dopingu.
Ale to nie jest prawda. To są zawodowi piłkarze, którzy za swoją pracę otrzymują wynagrodzenie i ich obowiązkiem jest posiadanie wiedzy na temat przepisów antydopingowych.
Czy to był doping?
Lista substancji i metod zabronionych jasno mówi, że infuzje dożylne większe niż 100 ml stosowane częściej niż w ciągu 12 godzin są metodą zabronioną. Nie ma znaczenia, co znajduje się w tej kroplówce, mogą być to nawet dozwolone substancje – tak jak było w tym przypadku.
Czyli piłkarze dostali maksymalną karę za stosowanie dozwolonych substancji?
Musimy zadać sobie pytanie, dlaczego te metody są zabronione. Takimi kroplówkami można wypłukać substancje zabronione.
Taką ilością?
Oczywiście. Druga kwestia to manipulowanie paszportem hematologicznym, profilem krwi. I po trzecie, metoda ta wpływa na przyspieszenie regeneracji. Jeśli zawodnik jest w trakcie intensywnego treningu i na to nakłada się intensywny kalendarz zawodów, ma to znaczenie. Tutaj wiemy, że m.in. taki cel przyświecał sztabowi trenerskiemu, więc jest to cel typowo dopingowy.
Jak to jest, że zawodnicy dostali karę od panelu dyscyplinarnego, odbyli ją, a potem dostali kolejną karę.
WADA miała prawo się odwołać, dotrzymała terminów.
Piłkarze twierdzą, że zostali przez was oszukani. Dostarczyli dowody, zeznania, wskazali faktycznego - ich zdaniem - sprawcę.
Pełną współpracę podjął tylko jeden zawodnik i zagwarantowano mu 50 procent zawieszenia.
To też jest drastyczna kara. Samir Nasri dostał 18 miesięcy zawieszenia, choć sam sobie wszystko zorganizował, brał to celowo jako metodę dopingową. Tu mamy nie do końca świadomych zawodników, przymus klubowy i kara jest znacznie większa.
Dopóki nie znamy uzasadnienia, możemy jedynie spekulować.
Czy pana zdaniem kara jest adekwatna do winy? Jakie okoliczności zaszły, że zmieniono karę z 6 miesięcy na 4 lata?
Druga instancja uznała, że współpraca nie była aż tak istotna i dobrowolna. Miała do tego prawo.
Jeśli jednak zawodnikom została skrócona kara w pierwszej instancji to oznacza, że wy musieliście poświadczyć, że ta współpraca była istotna.
WADA uznała, że ta współpraca nie była dobrowolna. Jeden zaczął mówić, a gdy reszta się zorientowała, że to się opłaca, zaczęła współpracować.
Mogli pójść w zaparte i wtedy mielibyście problem.
Nie, bo zawodnicy podpisali oświadczenia, że stosowali infuzję dożylną.
Pierwsza realna kara wynosiła 6 miesięcy a druga 4 lata, różnica jest drastyczna i podważa wiarygodność pierwszego składu orzekającego.
Takie sytuacje nie są niczym nadzwyczajnym. Przykład Alberto Contadora, który przez krajowy skład został potraktowany bardzo łagodnie, a w drugiej instancji został skazany na maksymalną karę.
Zawodnicy twierdzą, że byli szantażowani. Dostali polecenie służbowe. A w umowach mają zapisane, że muszą wykonywać polecenia.
Ale muszą też mieć świadomość, że za stosowanie dożylnych infuzji grozi im zawieszenie.
A co z winą klubu, osób decyzyjnych?
Klub faktycznie nie poniósł poważnych konsekwencji. PZPN odjął im 3 punkty. Z naszego punktu widzenia nie było formalnych podstaw, by karać klub.
Czyli mamy sytuację, że klub zorganizował cały proceder i nie poniósł poważnych konsekwencji, a zawodnicy mają skończoną karierę.
Realizowanie odpowiedzialności wobec klubu jest poza naszymi kompetencjami.