Marek Wawrzynowski: Spalony most między PZPN i rządem nie pomoże kibicom wrócić na stadiony [OPINIA]

Materiały prasowe / UEFA / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek
Materiały prasowe / UEFA / Na zdjęciu: Zbigniew Boniek

Kibice i kluby potrzebują PZPN, by negocjował z rządem powrót meczów z publicznością. Niestety "most" został spalony przez polityczne zaangażowanie prezesa związku Zbigniewa Bońka. To lekcja dla wszystkich prezesów związków sportowych.

Jeszcze rok temu Zbigniew Boniek i Mateusz Morawiecki byli bardzo blisko, świetnie współpracowali, mieli zbieżne cele, jeśli chodzi o sport. Prezes doskonale rozumiał, że przy pomocy rządowych pieniędzy może sporo ugrać. Choćby program certyfikacji akademii piłkarskich. Dla wielu klubów był to poważny zastrzyk gotówki. Ale żeby było jasne: nie był to układ pasożytniczy a symbioza. Premier też doskonale wie, że futbol to świetne narzędzie PR-owe. Wiedzieli o tym od zawsze wszyscy przywódcy państw, zarówno komunistycznych jak i kapitalistycznych. Zawsze dobrze jest pokazać się z ludźmi sukcesu. A sportowcy po odniesionym sukcesie mają szczególny status w społeczeństwie. I nic by się nie stało, gdyby ten układ trwał. Zaryzykuję tezę, że mając wsparcie w rządzie, Boniek mógłby po prosu zadzwonić do premiera i spróbować przekonać go, że powrót kibiców na stadiony jest uzasadniony.

A chodzi tu nie tylko o to, żeby fani mogli sobie pooglądać mecze. Chodzi o pieniądze. Znaczna część klubowych budżetów to tzw. przychody z dnia meczowego. Zresztą widać na rynkach światowych, jakie spustoszenie w kasach klubowych poczyniła pandemia. Dziś wiemy, że te przychody stanowią około 14,5 procenta wszystkich przychodów klubów PKO Ekstraklasy. Najwięcej stracą te kluby, które mają najwierniejsze rzesze kibiców, jak Legia, Wisła czy Lech.

Powrót kibiców na stadiony byłby jak najbardziej wskazany. Fani nie rozumieją, dlaczego można iść do kina czy kościoła, na stok, a nie można na stadion. I tu jest rola PZPN, żeby przekonać rządzących, że faktycznie takie ograniczenie jest poważnym problemem.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to może być rekord świata. Co on zrobił przy wyrzucie z autu?!

Tyle tylko, że dziś Bońka po stronie rządowej nikt nie chce widzieć. Wszystko zaczęło się od wyborów prezydenckich. Wtedy Boniek napisał swojego słynnego tweeta: "Prezydent Polski dzisiaj może być wybrany głosami ludzi środowiska wiejskiego, głosami emerytów i ludzi z podstawowym wykształceniem. To chyba trochę dziwne w tak pięknym i rozwijającym się kraju jak nasza Polska".

Zagrzmiało po obu stronach barykady politycznej. Ale to nie był koniec. W tym samym czasie "Gazeta Polska", faktycznie będąca organem prasowym partii rządzącej, przypuściła nagonkę na prezesa związku, w artykułach pokazywano jego kontakty z Andrzejem Placzyńskim, byłym oficerem wywiadu w Wiedniu, nadzorującym m.in. ojca Konrada Hejmo, a więc tego, który miał donosić na Jana Pawła II. Nie trzeba być specjalnie bystrym, by zrozumieć przekaz. Nagle pełno ludzi z dziwnych kont internetowych zaczęło publikować zdjęcia Bońka z generałem Jaruzelskim, pochodzące zresztą z czasów wizyty, podczas której generał odwiedził również papieża. Ale o tym nie wspomniano.

PZPN mógł sprawę przemilczeć, ale wybrał gorsze wyjście. Pracownik PZPN: "Mówiliśmy, że powinien odpuścić, ale szedł w zaparte". No więc na wniosek prawników Zbigniewa Bońka autorowi artykułu Piotrowi Nisztorowi zakazano pisać o prezesie. Co więcej, musiał pousuwać stare publikacje.

Był to kolosalny błąd, bo spowodował, że znaczna część nawet neutralnego środowiska dziennikarskiego zaczęła identyfikować się z autorem "Gazety Polskiej". Nawet jeśli wcześniej byli mu niechętni. Jednak wolność słowa ponad wszystko, a do ponurych czasów cenzury wracać nie chcemy.

Boniek sam uwiarygodnił swojego oponenta. Zrozumiał błąd i wycofał się z zakazu, ale było za późno. Wkrótce do siedziby PZPN wkroczyły służby, przechwycono serwery, wchodzono również do domów pracowników związku o 6 rano. Nikt rozsądny nie miał wątpliwości, że była to pokazówka ze strony służb państwowych.

Z Piotrem Nisztorem rozmawiałem i zapewnił, że te publikacje i akcje służb to czysty zbieg okoliczności. Trzeba jednak przyznać, że zastanawiający. Co w tym najistotniejsze, spalony został most między związkiem i rządem.

Nie chcę przez to powiedzieć, że PZPN ma chodzić na pasku rządu. Absolutnie nie. Związki sportowe powinny zachowywać pełną neutralność. Tak samo nie na miejscu był wpis Bońka, jak kariery polityków w związkach sportowych: Marcina Mastalerka w Ekstraklasie, Radosława Piesiewicza w związkach siatkarskim i koszykarskim czy Adama Hofmana w piłce ręcznej. Nominat partyjny w związku to zawsze podważenie wiarygodności instytucji. A to będzie miało wpływ choćby na rozmowy ze sponsorami, ale też jakość zarządzania związkiem, a więc rozwój dyscypliny. Nominat partyjny nigdy nie będzie na poziomie specjalisty z wolnego rynku.

Z taką sytuacją spotkałem się u siebie na podwórku w podwarszawskim Otwocku. W lokalnym klubie głęboko zakorzenili się działacze polityczni związani z PSL. Było miło i fajnie, do czasu gdy nie zmieniła się władza. Już nikt nie chciał dotować partyjnych konkurentów, tym bardziej że jakość usług - delikatnie mówiąc - nie powalała na kolana. Dziś mamy zrujnowany klub, z którego poodchodzili do konkurencji trenerzy wraz z dziećmi. Zostali przyspawani do stołków działacze, kilku ciężarowców amatorów, lekkoatleci i mocno przepłacona drużyna seniorów. Mocny kiedyś lokalny klub zamienił się we wrak, który gdzieś tam jeszcze się przemieszcza, ale wszyscy widzą, że do brzegu nie dopłynie. Tak wygląda upolitycznienie sportu w skali mikro.

PZPN posługuje się bardzo zgrabnym hasłem marketingowym: "Łączy nas piłka". Sport jest dla wszystkich. Dla zwolenników PiS, PO, Konfederacji, SLD, lewicowców i narodowców.

Preferencje polityczne Bońka były znane, choćby dlatego, że angażował się po stronie Unii Wolności w latach 90. Wtedy był jednak osobą prywatną i mógł angażować się, gdzie chciał. Gdy jest prezesem związku, jego komentarze polityczne mogą mieć realny wpływ na sytuację dyscypliny, którą się zajmuje. I tak dzieje się teraz. Boniek jest odpowiedzialny za całą dyscyplinę, ale nic z tego nie wynika, jest bezradny.

To na pewno lekcja dla kolejnego prezesa, który będzie rządził polską piłką już od jesieni.

ZOBACZ Wykopmy politykę ze stadionów

ZOBACZ Inne teksty autora

Źródło artykułu: