Wygląda to jak historia z hollywoodzkiego filmu, ale to się wydarzyło naprawdę. Erwin Tumiri może mówić o niebywałym szczęściu. Śmierć już dwukrotnie zajrzała mu w oczy, ale z obu katastrof wychodził praktycznie bez szwanku - jedynie z lekkimi zadrapaniami i sińcami.
- To wszystko dzięki Bogu, który ciągle o nas dba - podkreślała siostra Erwina, Lucia Tumiri, w rozmowie z boliwijskimi mediami.
Cud nr 1
Erwin Tumiri 28 listopada 2016 roku jak co dzień wsiadł do samolotu, gdzie pracował jako mechanik pokładowy. To miał być kolejny rutynowy lot, chociaż tym razem wyjątkowi goście pojawili się w samolocie Avro RJ-85. Drużyna piłkarska Chapecoense leciała na finał Copa Sudamericana. Zaproszono działaczy i dziennikarzy - w sumie na pokładzie było 68 osób i ośmiu członków załogi.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ale błąd. Co ten obrońca zrobił?!
Problemy pojawiły się przy lądowaniu w kolumbijskim Medellin. Kontroler ruchu lotniczego nie wiedział, że samolot ma bardzo mało paliwa i nakazał krążyć mu wokół Medellin. Piloci w ostatniej chwili zgłosili awarię elektryczną, ale było już za późno na lądowanie. Silniki wyłączyły się z powodu braku paliwa i samolot uderzył w zbocze góry.
Tumiri był jedną z sześciu osób na pokładzie, które ocalały. - Kiedy inne osoby wpadły w panikę, gdy zgasły światła, ja oparłem się o szybę, włożyłem torby między nogi i zaparłem się o siedzenie. Zrobiłem tak, aby uformować pozycję embrionalną zalecaną przy wypadkach - tłumaczył i dodawał: - Kiedy ocknąłem się, widziałem tylko błoto i krew na całym samolocie.
Ekipy ratunkowe odnalazły wrak dopiero po dwóch godzinach.
- Miałem tylko skaleczenie na ramieniu i brodzie, ale z powodu uderzeń wszystko było fioletowe. Wyleczyłem się i dzisiaj nic mi nie jest - mówił niedługo później.
Rolą technika było sprawdzenie, czy samolot jest gotowy do startu. Nie był odpowiedzialny za sporządzenie planu lotu i podjęcie, decyzji czy dokonać międzylądowania, aby dotankować paliwo.
Po tej katastrofie zdecydował się, że będzie szkolił się na pilota. - Myślę, że jednym ze sposobów na pokonanie strachu jest stawienie mu czoła - przyznawał.
Cud nr 2
Ponad cztery lata po katastrofie lotniczej Tumiri znów uczestniczył w bardzo groźnym wypadku. We wtorek niedaleko boliwijskiego miasta Ivirgarzama autobus spadł ze wzgórza. Maszyna zjechała aż 150 metrów. W wyniku wypadku zginęło 21 osób. I tym razem Tumiri miał olbrzymie szczęście.
Doznał jedynie ran kolana i zadrapań na plecach. - Rozmawiałam z nim i powiedział, że nic mu nie jest. To z pomocą Pana, on zawsze się o nas troszczy - mówiła siostra Tumiriego.
Tumiri o własnych siłach wyczołgał się spod wraku. W szpitalu ma spędzić kilka dni, ale lekarze mówią, że poza lekkimi zadrapaniami, nic poważnego się nie stało.