Gdy zatrudniono go w Legii Warszawa, do sieci wyciekł film z autokaru poznańskiego Lecha sprzed kilkunastu lat, na którym młody trener śpiewa "Ja kocham Lecha". Z tego powodu w Warszawie przyjęto go bardzo chłodno. Przetrwał i dziś do Poznania jedzie w roli szkoleniowca, który odbudował Legię będącą w głębokim kryzysie.
Powrót do Poznania to dla Czesława Michniewicza podróż sentymentalna. Tu zdobył swój pierwszy duży sukces, sięgnął po Puchar Polski. A potem superpuchar.
Gdy przychodził do Poznania we wrześniu 2003 roku traktowano ten ruch jako ryzykowny. Klub z Poznania prowadził rozmowy z wieloma kandydatami, m.in. Dragomirem Okuką. Ostatecznie zdecydował się na początkującego, 33-letniego szkoleniowca. Radosław Majchrzak, ówczesny prezes Lecha Poznań, tłumaczył: "Trener Michniewicz przekonał nas do swego spojrzenia na futbol. Ma nowoczesne poglądy, takie jak nasze. Dlatego podpisaliśmy umowę do końca sezonu 2003/2004."
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: dostał powołanie do kadry i... zwariował ze szczęścia! Wszystko nagrała kamera
Co ciekawe, dwa dni wcześniej Michniewicz komentował na stadionie przy Bułgarskiej mecz Lecha z Groclinem. Fani klubu z Poznania żegnali wówczas czeskiego szkoleniowca Libora Palę machając białymi chusteczkami.
Przez jakiś czas formalnie trenerem Lech był Ryszard Łukasik, ponieważ Michniewicz nie miał uprawnień, jednak była to jedynie kwestia dokumentów. Gdy Michniewicz przychodził, Lech po 5 kolejkach miał zaledwie 3 punkty i zajmował przedostatnie miejsce w lidze. Było więc oczywiste, że poprawi sytuację drużyny, ale nie było wiadomo jak bardzo.
Przyjście Michniewicza wiązało się ze zmianą gry defensywnej. Michniewicz przeszedł na grę strefą. Lech, który wcześniej stracił 9 goli w 5 meczach teraz znacznie się poprawił, zaczął punktować i ostatecznie skończył na 6. pozycji w tabeli. W kolejnych sezonach był 8. i 6. Gdy przyszli nowi właściciele, rodzina Rutkowskich, Michniewicza zastąpił Franciszek Smuda.
Trudno mówić, że Michniewicz został w Poznaniu legendą, choć był postacią na tyle charakterystyczną, że żegnano go z wielkim sentymentem, jakby wygrał znacznie więcej.
Z Lechem żegnał się słowami: "Lech beze mnie by istniał, ale ja bez Lecha bym nie zaistniał". Od zarządu Kolejorza portfel z napisem "W żyłach szlachetna krew, w sercu poznański Lech – MLS". Te trzy litery pochodziły od nazwisk członków zarządu (Majchrzak, Lipczyński, Sołtys). Od prezydenta miasta dostał zegarek okolicznościowy i na pożegnanie wrzucił grosik do fontanny na Starym Rynku, na znak, że kiedyś jeszcze tu wróci. Wracał jednak jedynie w roli trenera gości.
Ale też z pobytem w Poznaniu jest związany epizod korupcyjny. Sam Michniewicz nigdy nie był oskarżony w aferze korupcyjnej. Dzień po tym jak aresztowano Piotra Reissa sam pojechał do Wrocławia i złożył obszerne zeznania.
W rozmowie z "Gazetą Wyborczą" zaznaczał: "Sprawa jest prosta. Ponieważ podstawą zarzutów dla Piotra R. i Waldemara K. były mecze, kiedy prowadziłem Lecha, uznałem, że moja wiedza może przysłużyć się wyjaśnieniu całej sprawy. Zgłosiłem się, by podzielić się swoją opinią z prokuratorem, opisać, jak ja to widziałem. Dlaczego zrobiłem to w środę? Z prostego powodu, w czwartek wyjeżdżam z Arką na zagraniczne dwutygodniowe zgrupowanie".
Od początku do końca musiało być jasne, że występuje jako świadek. Ten status nigdy się nie zmienił, choć dla części środowiska zawsze pozostał winnym. To z powodu 711 rozmów telefonicznych przeprowadzonych między nim a uważanym za ojca chrzestnego polskiej korupcji, Ryszardem "Fryzjerem" Forbrichem w latach 2003 -2004. Ta liczba 711 ciągnie się za nim do dziś i pewnie będzie ciągnął jeszcze długo.
Michniewicza obciążały też zeznania Janusza Wójcika, który jako trener były Świtu Nowy Dwór przekonywał, że Michniewicz wiedział dobrze o sprzedaży meczu walczącej o utrzymanie jego drużyny spotkaniu z Lechem. Miał być nawet instruowany przez "Fryzjera" co do składu. Prokuratura nigdy nic na zaprzeczającego wszystkiemu Michniewicza nie znalazła, na pewno pomogło też, że on sam jest bardzo lubiany przez swój sposób bycia, zaś wiarygodność Janusza Wójcika była niemalże zerowa.
Faktem jest, że Lech ze Świtem przegrał 0:1 a trener wystawił mocno rezerwowy skład, jednak na każdą zmianę miał logiczne wyjaśnienie (kontuzje, zagrożenie kartkami). Dodatkowo sam Michniewicz by ponoć blisko usunięcia z ławki trenerskiej za zbyt gwałtowne reakcje. To był jeden z jego argumentów w rozmowie z prokuraturą. Gdyby go usunięto, nie mógłby być na ławce w meczu finałowym Pucharu Polski z Legią.
Warto przy tym zaznaczyć, że w tamtym czasie puchar miał dla kibiców ogromne znaczenie. Było to pierwsze trofeum od 11 lat. W Poznaniu mało kto wierzył w sukces, doszło nawet do tego, że działacze Lecha poprosili rywali o zmianę kolejności spotkań. Pierwsze miało się odbyć w Warszawie. Szefowie Kolejorza uznali, że Legia wysoko wygra i nie będą w stanie zapełnić stadionu. W pierwszym meczu w Poznaniu wygrał więc Lech 2:0. W rewanżu Legia wygrała 1:0. Lech świętował zdobycie trofeum na trybunach w Warszawie, co spowodowało gwałtowną reakcję fanów ze stolicy i atak fizyczny. Był to jeden z głośniejszych skandali tamtych dni.
Z Poznania Michniewicz wyruszył w drogę po Polsce, trudno mówić, że to droga pełna sukcesów. Największym było mistrzostwo Polski w 2007 roku z Zagłębiem Lubin. Na pewno szkodził mu wizerunek przyjaciela Forbricha. Cierpliwie budował swoją pozycję, dał się poznać nie tylko jako wesoły facet, który każdego poczęstuje anegdotą, ale też coraz lepszy trener, pragmatyczny, z dużą wiedzą taktyczną. I prawdopodobnie przyszły mistrz Polski.