Dariusz Tuzimek: To nie był zamach. To był pokaz siły [KOMENTARZ]

Celem "obrzydliwie bogatych" wcale nie musiało być realne powstanie Superligi. Raczej chodziło o to, żeby pokazać pistolet, a niekoniecznie od razu z niego strzelać.

Dariusz Tuzimek
Dariusz Tuzimek
Florentino Perez Getty Images / Oscar J. Barroso / AFP7 / Europa Press Sports / Na zdjęciu: Florentino Perez
Wielka rewolucja w futbolu trwała raptem dwa dni. Obserwowaliśmy to z Polski z zewnątrz, jak witrynę sklepu u jubilera. Właściwie jubilerów, którzy właśnie postanowili zwiększyć zyski. Z Superligą od początku było jasne, że to jedynie walka o kasę. Bo przecież nie o rozwój futbolu tutaj chodzi.

Ogłoszenie powstania Superligi przeprowadzono pośpieszne. Jest to o tyle dziwne, że przecież nie był to projekt nowy. Mógł być przygotowany, dopieszczony w szczegółach, ogłoszony z wielką pompą. Ale zrobiono to nagle - nocą. Nieprzypadkowo.

Termin był oczywiście nieprzypadkowy. W niedzielę gruchnęła, jak grom z jasnego nieba, informacja o zmowie wielkich klubów, bo w poniedziałek UEFA ogłaszała nową formułę Ligi Mistrzów. Chodziło o to, żeby właśnie w tym momencie narobić zamieszania. I to się udało. A że nie udało się dużo więcej? Nic nie szkodzi. Pokaz siły puczystów był jednak imponujący, po raz pierwszy projekt Superligi stał się czymś więcej niż jedynie konstrukcją teoretyczną.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Jak on to zrobił?! To może być najpiękniejszy gol roku!

Celem "obrzydliwie bogatych" wcale nie musiało być realne powstanie Superligi. Chodziło o to, żeby pokazać pistolet, niekoniecznie z niego strzelać. Wskazuje na to choćby fakt, że ogłoszono projekt szalenie niedopracowany. Niby miało być 15-stu stałych uczestników Superligi, ale na razie było ich jedynie 12-stu, bo przedstawiciele Bundesligi i francuskiej Ligue 1 odmówili udziału w przedsięwzięciu.

Jeszcze gorzej cały projekt wyglądał w szczegółach. Nie było jasnych zasad, według których miało co roku awansować do Superligi pięć nowych zespołów. Że projekt był nieprzygotowany i nieskonsultowany, świadczą wypowiedzi Juergena Kloppa i Pepa Guardioli, krytykujące ideę Superligi. Czy w czasach, gdy w klubach - w najbardziej nawet błahych kwestiach - obowiązuje polityka PR, ktoś może sobie wyobrazić wypowiedzi trenerów, które stoją w sprzeczności z decyzjami właścicieli? Wątpliwe.

Florentino Perez - prezes Realu Madryt i jeden z pomysłodawców Superligi - jest już dużym chłopcem, więc musiał sobie zadawać sprawę, że UEFA i FIFA zagrożą całą paletą sankcji i wykluczeń. Zarówno wobec klubów, jak i piłkarzy. A jednak postanowił uderzyć. Czy przegrał? To się jeszcze okaże. Dziś Perez mówi, że projekt ma być kontynuowany, przeobrażany, że nadal mają być szukane rozwiązania. Po co więc ogłoszono takiego nieprzygotowanego potworka? I to nie w świetle reflektorów, z rozmachem godnym Hollywood, a w pośpiechu i byle jak? Perez uznał, że nawet jeśli Superliga nie wyjdzie, to i tak poprawi to jego pozycją negocjacyjną w rozmowach z UEFA. Zapewne się nie mylił. Panowie z "wielkiej rodziny piłkarskiej" lubią mieć spokój w biznesie. Nie chcą niepokoić sponsorów i nabywców praw telewizyjnych. Dostali mocny sygnał, że Pereza nie można lekceważyć, bo może narobić problemów. Trzeba się będzie z nim porozumieć, bo zawsze może wrócić i znowu narobić rozróby

Hipokrytów z UEFA wcale nie odbieram jako lepszych. Wyciskają kasę z futbolu jak cytrynę, do ostatniej kropelki. Czymże, jeśli nie skokiem na kasę, jest decyzja UEFA o tym, że miasta, które nie wpuszczą kibiców na mecze tegorocznego Euro tracą prawo bycia gospodarzem mistrzostw, a organizatorami tych spotkań stają się inne miasta. Bo UEFA chce, żeby na stadionach była publiczność. Dochód z biletów na pewno stanowi kwotę nie do pogardzenia, a i w telewizji lepiej wyglądają trybuny z ludźmi niż z płachtami sponsorów.

Czy ktokolwiek wstał i powiedział rozsądnie: "Słuchajcie, trwa pandemia, nie wszyscy mogą wpuścić kibiców na trybuny, bo to po prostu niebezpieczne. Bądźmy solidarni z tymi, którym przyznaliśmy prawo do organizacji mistrzostw. Nie możemy ich karać za to, że nie są w stanie zagwarantować wpuszczenia ludzi na stadiony. Nie można ryzykować życiem ludzi". Nic, cisza. To jest ten przejaw piłkarskiej solidarności?

Na szczęście - jak się okazało - Władimir Władimirowicz Putin może to zagwarantować. Jemu w walce z pandemią - jak wiadomo - idzie znakomicie. Dlatego dwa mecze Polacy zamiast w Dublinie mają być może zagrać w Sankt Petersburgu. Obłuda to w tym przypadku mało powiedziane.

Z kolei szef FIFA Gianni Infantino oburza się na twórców Superligi, którą określa hamulcem futbolu. I żałuje, że wybuchła ta cała afera, bo przez to nie mógł na kongresie UEFA opowiedzieć o - uwaga! - "prawach człowieka, które znacznie poprawiły się w Katarze" (sic!). Mówi to przedstawiciel organizacji, która dwa ostatnie mundiale sprzedała do Rosji i Kataru, a duża cześć jej władz za korupcję trafiła do pierdla. Niezły tupet.

Bawią mnie argumenty działaczy UEFA o haniebnym elitaryzmie puczystów od Pereza. Brzmią fałszywie, bo padają akurat w chwili, gdy dla polskich klubów - poza mistrzem kraju - właśnie została zamknięta Liga Europy. A Ligę Mistrzów to przecież UEFA od lat sformatowała tak, żeby najsilniejsi bawili się we własnym gronie.

Daleki więc jestem od poczucia, że właśnie siły ciemności zostały pokonane przez siły światła. To po prostu na górze trwa w najlepsze walka o wpływy, przywileje i pieniądze. My na to patrzymy z zewnątrz, jak na witrynę sklepu u jubilera. Nas to nie dotyczy, my i tak nie wchodzimy do środka. Ktoś tam się z kimś przepycha, ale nie ma się co emocjonować, oni jak zwykle się dogadają. Jak zwykle bez nas.

Dariusz Tuzimek

Zobacz także: Duże zmiany w strukturach UEFA. Zbigniew Boniek został doceniony!

Zobacz także: To oni oglądają ligę dla Sousy. Wiemy też, na jaki mecz przyleci selekcjoner

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×