Prowadzona przez Czesława Michniewicza Legia obroniła mistrzostwo Polski i została najbardziej utytułowanym klubem w kraju. Dla samego szkoleniowca to dopiero drugi tytuł w karierze, w dodatku czekał na niego bardzo długo, bo od 2007 roku.
- W pierwszych trzech latach pracy szkoleniowej wygrałem właściwie wszystko, myślałem, że tak będzie zawsze. Piłka pokazała, że tak to nie wygląda. W życiu trzeba mieć szczęście, ale wpierw należy na nie zapracować - mówi w rozmowie z "Piłką Nożną" szkoleniowiec.
Zdradza też, za co przepraszali go Bartosz Kapustka i Paweł Wszołek, kogo chciałby pozyskać w letnim oknie transferowym i który mecz kończącego się w niedzielę sezonu uznaje za najważniejszy.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: to nie miało prawa się udać! Niesamowity trik gwiazdy
Przemysław Pawlak, "Piłka Nożna": Który mecz Legii w kończącym się sezonie był przełomowy?
Czesław Michniewicz, trener Legii Warszawa: Na szczęście przegraliśmy w Bielsku-Białej. Na szczęście, ponieważ po tym meczu zrozumiałem, że musimy zmienić ustawienie zespołu, dłużej nie mogliśmy grać z klasycznymi skrzydłowymi, mieliśmy ograniczone pole manewru, jeśli chodzi o dokonywanie zmian. Nad grą trójki obrońców pracowaliśmy zimą w Dubaju, przygotowywaliśmy jednak ten schemat na późniejszy czas. Życie zmusiło nas do szybszej reakcji, nie było na co czekać. Jeśli zaś chodzi o mentalność zespołu, kluczowy był mecz z Piastem. Do Gliwic pojechaliśmy po dwóch remisach z Lechem i Cracovią, przewaga w tabeli stopniała, różnie wtedy zespoły reagują. Na odprawie przed meczem spojrzałem chłopakom głęboko w oczy, widziałem maksymalną koncentrację. Spokój na boisku wynikał z doświadczenia takich zawodników jak Artur Jędrzejczyk czy Artur Boruc. Zagrali świetnie. Ważny moment sezonu.
A ten najtrudniejszy?
Początek pracy. Porażka z Karabachem Agdam, błędy były widoczne, zamiast nad nimi pracować, pojechałem na mecz młodzieżowej reprezentacji Polski, gdyż takie były ustalenia. Byłem już trafiony po porażce z Serbią, starałem się złapać oddech, sędzia nie doliczył do ośmiu i przyszedł drugi cios - przegrany Superpuchar Polski. Wracałem z meczu z Serbią, spojrzałem na wynik spotkania przy Łazienkowskiej i poczułem niemoc. Im jednak dłużej pracowałem z drużyną, tym częściej widziałem, że to, co robimy na treningach, przekłada się na mecze. Tyle że wciąż mieliśmy blokadę, potrafiliśmy zdobyć dwie bramki, ale nie umieliśmy dołożyć trzeciej, zamykającej mecz. Wywiesiliśmy kartkę przed wejściem do szatni, że w każdym spotkaniu Legia chce strzelać trzy gole. Mobilizowaliśmy zespół. Jesienią drużyna się formowała, zmieniałem wyjściowy skład, przez pandemię kilka razy zawracaliśmy zawodników tuż przed drzwiami do autokaru. Wiosną sytuacja była już stabilna.
W jaki sposób uczcił pan mistrzostwo?
Gdy Tomas Pekhart zdobył cztery bramki w Lubinie, sprezentowałem mu czteropak małych piw. Po meczu z Lechią w Gdańsku również zostałem u siebie, więc tym razem na wszelki wypadek kupiłem butelkę szampana. Po spotkaniu Jagiellonii Białystok z Rakowem wypiliśmy ze sztabem po lampce, nie było w planach żadnego wielkiego świętowania, jesteśmy w trakcie sezonu. Na to przyjdzie czas po ostatnim meczu. Potem wracam do Gdyni i ruszam nabrać dystansu na kilkudniowy urlop. Przed rokiem odwiedziłem Zakynthos, były piłkarz Maciek Nuckowski prowadzi tam biuro podróży, ale gdzie pojadę teraz - jeszcze nie wiem. Nie ma to zresztą wielkiego znaczenia, bo ważne jest po pierwsze, że z żoną, a po drugie - po sezonie ciągłych podróży lot nie może długo trwać.
Kiedy zawodnicy wrócą z urlopów?
Planowaliśmy wznowienie zajęć 2 czerwca, ale z uwagi na krótką przerwę zimą zdecydowaliśmy się na powrót do zajęć 7 czerwca. Przygotowania spędzimy głównie w Polsce, z wyjątkiem ośmiu dni - 16 czerwca wyjedziemy do austriackiego Leogang. Będzie co robić, zwłaszcza że już w lipcu i sierpniu, przy założeniu gry do ostatniej rundy kwalifikacji europejskich pucharów, a takie założenie przyjęliśmy, rozegramy około piętnastu meczów.
Kadra musi być szeroka.
W tym kierunku idą prace w klubie. Szykują się zmiany w kadrze, a zakładam również, że kilku zawodników Legii weźmie udział w finałach mistrzostw Europy. Z turnieju mogą wrócić późno, również będą potrzebowali czasu na regenerację, muszę brać pod uwagę, iż nie wszyscy piłkarze będą w pełni gotowi na start sezonu.
Swoją drogą, miał pan okazję rozmawiać z selekcjonerem reprezentacji Polski Paulo Sousą?
Dostałem zaproszenie od prezesa Polskiego Związku Piłki Nożnej Zbigniewa Bońka na finał Pucharu Polski, mieliśmy więc okazję się poznać. Selekcjoner zachował się bardzo elegancko, pogratulował tytułu mistrzowskiego, zaprosił mnie również na zgrupowanie kadry narodowej w Opalenicy. Z racji swoich obowiązków nie będę miał czasu odwiedzić Portugalczyka w Wielkopolsce, umówiliśmy się jednak, że przy najbliższej okazji spotkamy się i porozmawiamy o młodych zawodnikach, bo dzięki pracy z kadrą do lat 21 mam w tym temacie sporą wiedzę. Zabrakło mi może tylko rozmowy o piłkarzach Legii, bo Artur Jędrzejczyk osiągnął znakomitą dyspozycję, ma za sobą tygodnie na poziomie reprezentacyjnym. Selekcjoner opowiadał za to, że w kadrze juniorskiej Portugalii prowadził Martinsa, tyle że wówczas Andre grał na pozycji numer 10. I wcale się nie dziwię, Andre to też mózg Legii, bardzo inteligentny zawodnik, doskonale zauważa wolną przestrzeń na boisku, potrafi zagrać prostopadłą piłkę za linię obrony przeciwnika. Nie wykluczam, że też spróbujemy ustawiać go wyżej.
Sousa powinien mieć polskiego asystenta w sztabie?
Tylko pod warunkiem, że sam by o niego poprosił. A jeśli tego nie zrobił, nie ma sensu uszczęśliwiać go na siłę. Ma sztab zaufanych ludzi, swoje spojrzenie na reprezentację, bierze za to odpowiedzialność.
Wracając do Legii, w kadrze zespołu szykuje się rewolucja.
Kilku zawodnikom kończą się kontrakty, zapewne nie ze wszystkimi zostaną przedłużone. Chciałbym mieć większą alternatywę choćby dla Filipa Mladenovicia, czy jeśli chodzi o środek obrony, ale oczywiście zapotrzebowanie może wzrosnąć - w zależności od postępów negocjacji kontraktowych. Idealnie byłoby, gdybyśmy w dniu wyjazdu na zgrupowanie do Austrii mieli skompletowaną kadrę, rozumiem jednak, że nie jest to proste, że są transfery, nad którymi trzeba pracować dłużej. W lipcu wrócimy na boiska, zacznie się liga, wystąpimy w spotkaniu o Superpuchar Polski, ruszą kwalifikacje europejskich pucharów już w tradycyjnej formule mecz-rewanż, koniecznością będzie rotacja w składzie. Nie możemy sobie pozwolić na odpuszczenie żadnego z tych spotkań, każde będzie miało swoją wagę.
Jaką rolę odegra pan przy letnich wzmocnieniach?
Określiłem profile potrzebnych zawodników i jestem umówiony z dyrektorem sportowym Radkiem Kucharskim, że gdy klub wyselekcjonuje dwóch piłkarzy na daną pozycję, wskażę którego widziałbym w zespole. I mam świadomość, że nie mogę wszystkich kandydatur odrzucić, bo zostaniemy z dużymi lukami w kadrze.
Łukasza Piszczka pan by widział w Legii? Serwis meczyki.pl podał informację o zainteresowaniu ze strony klubu z Łazienkowskiej sprowadzeniem byłego reprezentanta Polski.
Fantastyczny człowiek, osobowość, fantastyczny piłkarz, posiadający olbrzymie doświadczenie. Wymieniłem kilka wiadomości z Łukaszem, obstawał przy tym, że zgodnie ze swoim planem kończy profesjonalne granie w piłkę. Prezes Boniek żartuje, że Łukasz to taki typ człowieka, który ma zaplanowany każdy krok aż do emerytury, ale gdyby zmienił zdanie, chętnie zobaczyłbym go w Legii. Wniósłby wielką wartość do szatni i na boisku.
Co z atakiem, bo Legia jest uzależniona od goli Tomasa Pekharta?
Widzę miejsce w zespole także dla piłkarza o innej charakterystyce niż Tomas. Chodzi o zawodnika dobrze wychodzącego na prostopadłe piłki. Lubimy i chcemy atakować, zdobywamy bramki po długim budowaniu akcji, co cieszy, bo pokazuje, że zespół potrafi grać w piłkę, niemniej zdarzą się spotkania, zwłaszcza w europejskich pucharach, w których to nam przyjdzie się bronić i o tym też klub pamięta przy planowaniu transferów.
W jaki sposób Legia będzie radziła sobie z przepisem o młodzieżowcu w przyszłym sezonie? Bartosz Slisz skończy wymagany wiek.
Jest w kadrze Czarek Miszta, jest Kuba Kisiel. Czarek zapewne dostanie więcej szans, w Ekstraklasie będziemy rotowali w bramce między nim a Arturem Borucem, w europejskich pucharach będę skłaniać się jednak ku doświadczeniu Artura. Zresztą już w końcówce tego sezonu ogrywamy Czarka, wystąpił w spotkaniach z Wisłą Kraków i Stalą Mielec. W meczu zamykającym sezon z Podbeskidziem Bielsko-Biała, na którym pojawią się kibice, między słupki wróci Artur.
A co ze wzmocnieniem sztabu szkoleniowego, bo tu też zaszły zmiany wiosną?
W czerwcu wygasa kontrakt Alessio De Petrillo. Włoch wykonał fantastyczną robotę, jako trener kadry do lat 21 jeździłem poszerzać wiedzę na Półwysep Apeniński, teraz człowieka, który udzielił nam wielu wskazówek, pokazał niuansy w ustawieniu zawodników, miałem pod ręką. Wniósł inne spojrzenie, rozwinął nas, świetnie sprawdził się przy analizach wideo, o których mówi, że to najlepszy trening dla głów piłkarzy. Liczę, że Alessio porozumie się z klubem w sprawie przedłużenia umowy. Pozostaje też kwestia osoby odpowiedzialnej za przygotowanie fizyczne zawodników, chcemy się w tym elemencie jeszcze rozwijać. Pracujemy nad tym.
Paweł Wszołek na antenie Canal+ powiedział, że nie był w ostatnim czasie sprawiedliwie traktowany. Co pan na to?
Wracałem z meczu z Wisłą, gdy Paweł do mnie zadzwonił. Wytłumaczył, że nic złego nie miał na myśli, że nie chodziło o sytuację w drużynie, a negocjacje kontraktowe z klubem. Ja w żadne gierki słowne nie zamierzam się bawić, więc powiedziałem Pawłowi, że jest dorosłym facetem i zna wewnętrzną sytuację zespołu. Co nie zmienia faktu, że potrzebujemy zawodników, którzy rozumieją, że w takim klubie jak Legia jest rywalizacja o miejsce w wyjściowej jedenastce i czasem trzeba usiąść na ławce rezerwowych. Żaden piłkarz tego nie lubi, ale każdy musi potrafić to zaakceptować.
Bartosz Kapustka też nie był zadowolony w meczu z Piastem w Gliwicach, gdy musiał opuścić boisko przed końcem. Bartek ma ogromną ambicję, natomiast jego zmiana wpisywała się w szerszy plan. Spotkanie z Piastem wypadło w cyklu gry weekend - środek tygodnia - weekend. Musieliśmy rotować składem, zmiana Bartka nie wynikała z jego słabej postawy na boisku, ale z ustaleń, które zapadły jeszcze przed meczem. Bartek szybko się jednak zreflektował, przeprosił za zachowanie. Rozsądny chłopak. Temat zamknięty.
Tak jak drugi w karierze trenerskiej tytuł mistrza Polski Czesława Michniewicza. Czekał pan bagatela czternaście lat.
Był kiedyś radziecki serial "Siedemnaście mgnień wiosny" - ja mam czternaście mgnień wiosny. W pierwszych trzech latach pracy szkoleniowej wygrałem właściwie wszystko, myślałem, że tak będzie zawsze. Piłka pokazała, że tak to nie wygląda. W życiu trzeba mieć szczęście, ale wpierw należy na nie zapracować. O Marcelo Bielsie mówiono, że jego zespoły fajnie grają w piłkę, ale tytułów z tego nie ma, Pep Guardiola mądrze to skomentował: dajcie Bielsie Manchester City, a co rok będzie mistrzem Anglii.
Jak bardzo te czternaście lat zmieniło pana jako szkoleniowca?
Stałem się trenerem dojrzałym. Kiedyś, gdy coś działo się wewnątrz drużyny, chciałem od razu reagować - jak w ping-pongu, ktoś posłał piłkę na moją stronę stołu, a ja chciałem od razu mu ją odbić. Teraz jest inaczej. Nauczyłem się działać w drugie tempo. Doświadczeni szkoleniowcy mówią, że właśnie między innymi tym różni się dojrzały trener od początkującego - wiesz, jakie mogą być skutki pochopnie podjętej decyzji lub wywołania awantury w szatni, bo zespół nie gra tak, jak oczekujesz. W meczu z Górnikiem w Zabrzu straciliśmy bramkę do szatni z rzutu karnego - młody Michniewicz szalałby w przerwie, obecny działa inaczej. Staram się budować pewność siebie zawodników, a nie ją im odbierać. Wszedłem do szatni: chłopaki, zdejmujcie koszulki, zakładajcie nowe, ten mecz się już skończył, po przerwie gramy drugi.