Kibice Lecha Poznań są bardzo sfrustrowani tym, co wydarzyło się w ostatnim sezonie. Choć ich klub zaczął od mocnego uderzenia, bo awansował do fazy grupowej Ligi Europy, to potem wszystko się posypało.
Ostateczny efekt jest taki, że "Kolejorz" zajął w lidze jedenaste miejsce, najgorsze od 2003 roku, a trener Dariusz Żuraw stracił pracę.
Jak to możliwe, mając tak mocną, jak na polskie warunki, kadrę? Zapytaliśmy o to Piotra Rutkowskiego, prezesa i właściciela klubu.
ZOBACZ WIDEO: Michał Listkiewicz podsumowuje sezon w wykonaniu Legii Warszawa. "Przewaga nad rywalami była bardzo zdecydowana"
To jego pierwsza rozmowa z mediami od dłuższego czasu. Szef Lecha zdecydował się na naszych łamach opowiedzieć jak to wszystko wyglądało z jego perspektywy. I zapowiada, że coś takiego nie ma prawa się powtórzyć.
Piotr Koźmiński, WP SportoweFakty: Długo pan milczał, od ostatniego wywiadu minęło kilka miesięcy. Czy wie pan już, jakie popełniliście błędy, co zrobić, żeby tak słaby sezon się nie powtórzył?
Piotr Rutkowski, prezes i właściciel Lecha Poznań: Generalnie mam zasadę, że wypowiadam się przed sezonem, po rundzie i po zakończeniu rozgrywek. W trakcie sezonu przemawiać powinni piłkarze i trener. Oczywiście, zdarzają się momenty wyjątkowe, jak awans do fazy grupowej Ligi Europy. To był moment szczególny, nie tylko dla Lecha, ale i dla całej polskiej piłki klubowej, bo pierwszy raz od czterech lat polski zespół awansował do fazy grupowej LE. Wtedy wyjątkowo moja aktywność w mediach wzrosła, ale generalnie nie jestem od tego, aby w trakcie sezonu rozmawiać, tłumaczyć. Przecież ja sam jestem wkurzony wynikami zespołu.
Kibice Lecha też są wkurzeni, domagają się wzmocnień, a tymczasem na "dzień dobry" dostają transfer z klubu, bo Tymoteusz Puchacz odszedł do Unionu Berlin. Jak jednak rozumiem, miał to obiecane i decyzja w tej sprawie zapadła już dość dawno...
Siłą można by zatrzymać każdego... Ale czy miałoby to sens? W sierpniu, we wrześniu, a zwłaszcza po meczu z Charleroi, była dobra oferta na Puchacza na stole, ale... Odszedł Robert Gumny, potem Kamil Jóźwiak, ich strata była dla nas bolesna, więc nie widzieliśmy możliwości, aby w tym samym momencie puścić jeszcze Tymka Puchacza. Mimo że wtedy propozycja była lepsza niż teraz. Natomiast umówiliśmy się z nim w tamtym momencie, że jedziemy razem dalej, ale po sezonie nie będziemy go blokować. Takie dżentelmeńskie umowy są ważne, żeby kolejni wychowankowie mogli nam zaufać. Choć oczywiście martwi nas to, że kolejni młodzi piłkarze opuszczają klub bez wygrania z nim czegoś. Że za szybko nastawiają się na wyjazd.
To dla nas trochę trudne do zaakceptowania, bo stajemy się ofiarą własnego sukcesu, jeśli chodzi o szkolenie w Polsce i naszą pozycję lidera w tym aspekcie. Ale ważne jest też dotrzymywanie danego słowa. Obecnie sytuacja wygląda tak, że poza Puchaczem nie chcemy tego lata sprzedawać już żadnego gracza z pierwszej jedenastki.
A Union był jedynym klubem zainteresowanym Puchaczem?
Może nie jedynym, ale wytrwałym, chodził za nim już jesienią. Natomiast dla nas ważne jest też to, że to bardzo logiczny wybór dla zawodnika. Chcemy, aby nasi wychowankowie wybierali najbardziej logiczną ofertę dla siebie, taką która daje im możliwość dalszego rozwoju. Jóźwiak, Moder, Gumny - walczą w swoich klubach, grają. Wcześniej to samo stało się z Bednarkiem, Kownackim czy Kędziorą. Dlatego odejście Tymka do Unionu, jeśli chodzi o zespół, styl, ustawienie - to wszystko ma sens. Do tego bliskość domu, dzięki czemu nie będzie czuł się samotny. Pewnie można byłoby dostać za niego lepszą ofertę, ale ta była po prostu bardzo logiczna.
Ale czy jego odejście nie było pierwszym zgrzytem z Maciejem Skorżą? Trener publicznie wyrażał nadzieję, że Puchacz zostanie na przyszły sezon…
Już mówiłem wcześniej: siłą można zatrzymać każdego. To nie jest tak, że sprzedaliśmy Tymka i teraz otwieramy szampana. Raczej na zasadzie: szkoda, że odchodzi, ale trzymanie go tu na siłę nie byłoby dobre, również dla zespołu. Maciej to rozumiał, wiedział doskonale, że taka była dżentelmeńska umowa. Ja też bym wolał, żeby zawodnik został dłużej, coś wygrał i dopiero wtedy wyjechał, ale czasem jest tak, że z niewolnika nie ma pracownika...
A skoro o Skorży mowa… Wydaje się, że o wiele za późno zwolniliście Dariusza Żurawia. Szczerze mówiąc, patrząc z zewnątrz, nie wyglądało na to, że trener to "ogarnie". Rozumiem waszą filozofię, że wolicie rozliczać po sezonie, ale...
Chodziło o coś innego. Oczywiście, po wicemistrzostwie, po dobrym wprowadzaniu naszej filozofii gry, po słynnym "Żurawball", gdy graliśmy najładniejszy futbol, a przecież na boisku mieliśmy najmłodszy zespół... On po prostu zasłużył na szansę. Natomiast później, gdy zaczęły się problemy, chodziło nam o to, żeby piłkarze, jak to zawsze wcześniej w Lechu bywało, nie dostali alibi. Bo do tej pory było tak, że jak nie szło, to po jakimś czasie odchodził trener. I zawodnicy mieli na kogo zwalić. "No tak, trener nas źle przygotował". I tak dalej. A przecież to nie trener Żuraw kazał naszym zawodnikom stracić dwa gole z Jagiellonią, gdy grali z przewagą jednego gracza. To nie trener kazał im trzy razy z rzędu stracić bramkę w ostatniej sekundzie meczu.
Nie chcieliśmy ściągać odpowiedzialności z piłkarzy. Naprawdę chcieliśmy zachować Darka do końca sezonu. Ale ta spirala już była tak negatywna, nakręcała się, że w pewnym momencie sam Darek stwierdził, że nie jest już w stanie pomóc. Wtedy wspólnie postanowiliśmy, że trzeba to skończyć. Ale z drugiej strony cieszę się, że Maciek Skorża przejął zespół w kryzysowym momencie i może szybciej wyciągnąć wnioski. Poczuje to wszystko, dotknie tego i nie będzie musiał już w nowym sezonie, który dla nas jest ważniejszy, zaczynać od zera...
Jak wielu mieliście kandydatów? Bo do Legii, Lecha czy Jagiellonii trenerskich CV przychodzi sporo…
Oczywiście, ale to dobrze, bo można kandydatury porównać. Natomiast dyrektor sportowy, który odpowiada za skauting trenerów, chciał współpracować z Maćkiem. Bo Skorża jest gwarantem naszego stylu, filozofii gry, którą Darek Żuraw w pierwszym sezonie dobrze realizował. Że to będzie kontynuowane, że nie wszystko będzie odwrócone do góry nogami.
Nie chcieliśmy aż tak dużych zmian co do filozofii sposobu grania. Bo to trochę Lecha w przeszłości gubiło, że każdy kolejny trener chciał grać inaczej. Oczywiście, mieliśmy na liście cudzoziemców, ale uznaliśmy, że Maciej Skorża będzie w tym momencie najlepszy. Zarówno on, jak i my mamy wiele do udowodnienia.
Negocjacje ze Skorżą były trudne czy łatwe?
Łatwe. Bardzo łatwe. Właśnie z tego względu, że tak dobrze się znamy - wiemy, jak zachowujemy się w tych dobrych i złych momentach. Natomiast długo rozmawialiśmy o minusach z pierwszego okresu współpracy, bo dla nas bardzo ważne jest, aby wyciągnąć wnioski i nie powtarzać błędów.
No właśnie. Tak generalnie: żeby iść do przodu, trzeba zrozumieć, na czym polegały błędy. Co się stało z wami w trakcie ostatniego sezonu? Bo część z nas, dziennikarzy, zachłysnęła się tym Lechem walczącym w pucharach, ale potem było "bum" i ostro w dół...
Jako właściciel klubu jestem bardzo rozczarowany i wkurzony tym, co się wydarzyło na moich oczach. Najbardziej irytuje mnie nie fakt przegranej, ale sposób, w jaki wiele razy ulegaliśmy. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu, to było upokarzające, a porażki frajerskie. W takim klubie jak Lech Poznań coś takiego nie ma prawa się zdarzyć. OK, można przegrać, jeszcze niejeden mecz przegramy, ale nie w taki sposób!
Przyznaję, że miałem trudne momenty w tym sezonie i pewnie niektórzy pracownicy w klubie mnie znienawidzili za to, że nie potrafiłem utrzymać kontroli, zapanować nad sobą. Nie chodzi jednak o to, żeby poklepywać się po plecach, tylko żeby powiedzieć sobie kilka mocnych słów, które mają nam pomóc na przyszłość.
Najczęstszy zarzut, jaki się powtarzał, to brak odpowiednich wzmocnień latem i słynne słowa dyrektora Tomasza Rząsy, że z tą kadrą dacie sobie radę na trzech frontach.
Na pewno nie byliśmy przygotowani na ten awans do fazy grupowej LE. Byliśmy po ciężkich przejściach i, jak inne kluby, rzuceni na głęboką wodę covidową. Okazało się, że ani finansowo, ani jakościowo nie byliśmy przygotowani na grę na trzech frontach. Nikt dzisiaj nie wie, co by było, gdybyśmy z Charleroi odpadli. Ktoś może powiedzieć: a może byłoby lepiej, bo w lidze powalczylibyśmy o mistrzostwo?
Bo przecież jakość pierwszej jedenastki mieliśmy i mamy bardzo wysoką. Ale ja tej fazy grupowej LE za nic w świecie bym nie oddał. Nie udało się pogodzić ligi z pucharami, to fakt… Natomiast w żaden sposób nie jest dla mnie uspokajające, że tak naprawdę żaden polski klub nie potrafił tego pogodzić od kilku lat. I to nie tak, że mieliśmy za mało piłkarzy. Po prostu ich jakość była niewystarczająca, za wielu było zbyt młodych, za wielu tych wypożyczonych. Do tego doszło, że gdy już nawet byli gracze do dyspozycji, to nie dostali wsparcia od sztabu, nie dostali szansy. Za mało rotowaliśmy. Nie jesteśmy w stanie ocenić np. takiego Awwada, bo zagrał raptem 13 procent możliwych minut. I do dzisiaj nie wiadomo, czy to był dobry, czy zły ruch.
Generalnie w polskiej piłce brakuje wzorców, jak pogodzić ligę z pucharami. Ale szczerze trzymam kciuki za obecnych pucharowiczów, bo to dla polskiej piłki bardzo ważne, żeby w tych pucharach zachodzić jak najdalej.
To, co los dał, teraz zabrał. Jak brak pucharów uderza w finanse Lecha?
Uderza nas miejsce w tabeli, COVID, brak pucharów, ale z drugiej strony wyrównujemy to na transferach. Na Lidze Europy zarobiliśmy około 20 milionów złotych, ale równolegle przez pandemię i brak obecności kibiców na trybunach przeszła nam koło nosa podobna kwota, do tego obecne miejsce w tabeli sprawiło, że wpływy z Ekstraklasy były o kilkanaście milionów niższe. Natomiast co do nowego sezonu: cel jest jasny, chcemy się wzmocnić praktycznie w każdej formacji i jestem przekonany, że to zrobimy, mamy na to środki. Interesuje nas walka o trofea - chcemy wywalczyć mistrzostwo Polski, chcemy Puchar Polski. Nie uciekamy od deklaracji.
Mówi pan o wzmocnieniach. A w internecie nie brakuje złośliwości, że nawet próbując kupić Jesusa Jimeneza z Górnika Zabrze, kłócicie się o "pięć złotych".
Nie chcę rozmawiać o konkretnych nazwiskach. Ale mogę potwierdzić, że w tym okienku wydamy na transfery najwięcej pieniędzy z wszystkich polskich klubów. Zresztą, w ostatnich latach wydawaliśmy z Legią najwięcej, a bywały okienka, że i więcej od nich. Nie jest więc tak, że się szczypiemy o każdą złotówkę.
No tak, bo od niektórych menedżerów słyszę, że Lech w tym okienku chce iść "grubo".
Jeżeli zawodnik będzie miał odpowiednią jakość, jest to możliwe. Choć czasem z tym płaceniem też różnie bywa. To, że wydasz milion euro, nie gwarantuje ci, że ktoś się sprawdzi. Czasem są piłkarze bez kontraktu, ale z jakością – sami się doskonale o tym przekonaliśmy w przypadku Gytkjaera czy teraz Ishaka. Ważne, by zawodnicy pasowali do zespołu. W przeszłości już wydawaliśmy duże pieniądze na graczy, którzy nie dawali nam spodziewanej jakości. Nie chodzi więc o to, żeby się licytować, dawać za kogoś worek złota, a potem okaże się, że akurat ten nie pasuje.
Nie chce pan rozmawiać o konkretnych nazwiskach, ale wiele osób zastanawia się, czy faktycznie chcecie/chcieliście pozyskać Pawła Wszołka.
Paweł Wszołek to bardzo dobry zawodnik. Natomiast nie komentuję spekulacji transferowych.
Kibice czekają na wzmocnienia, ale na pewno ważnym problemem do rozwiązania jest też spór z nimi. Głupio byłoby wchodzić w nowy sezon w konflikcie, a te transparenty na ostatnim meczu dobrze nie wróżą…
Dziś to zabrzmi dziwnie, abstrakcyjnie, skoro skończyliśmy ligę na jedenastym miejscu, ale przecież my to wszystko robimy dla kibiców... Bez nich nie ma klubów, nie ma piłki nożnej. To co zrobiliśmy w tym sezonie... było bardzo złe i dlatego absolutnie nie dziwi mnie wielkie rozgoryczenie naszych kibiców, choć wątpię, żeby ich frustracja była większa niż moja. Ale nie może być tak, że to kibice podejmują decyzje w klubie. Fanów jest bardzo wielu, mają różne zdanie, więc nie da się powiedzieć, że powinniśmy robić dokładnie to i to, bo tak uważają kibice.
My musimy podejmować decyzje, które są merytoryczne i zasadne, a nie pod groźbą bojkotu. Tak naprawdę recepta jest jedna, jedyna: musimy zacząć wygrywać. Kibice muszą zobaczyć, że ich ukochany klub w końcu wygrywa. To jedyne lekarstwo…
A co z Tomaszem Rząsą? Część kibiców domaga się jego odejścia. Pozycja dyrektora sportowego jest zagrożona?
Nie jest zagrożona. Nie może być tak, że jedna osoba odpowiada za to, co się wydarzyło w klubie. Owszem, dyrektor nadzoruje pracę sztabu trenerskiego, ale ani nie przeprowadza treningów, ani nie ustala składu. W momencie, kiedy ocenia, że sztab już nie potrafi zadziałać odpowiednio, rekomenduje rozstanie z trenerem. Tak było za czasów Adama Nawałki, jak i Darka Żurawia. Dyrektor jest blisko drużyny, szatni, widzi, gdzie mamy problemy. Na pewno nie jest to tylko kwestia transferów, za które też się go obarcza jednoosobowo. Nieraz tłumaczyliśmy, że dyrektor nie jest samodzielny w tej kwestii.
I bądźmy szczerzy: czy jest dyrektor, czy go nie ma, to od dawna mamy problem z transferami do klubu. Wielu z tych piłkarzy ma jakość, ale nie potrafią udźwignąć koszulki tego klubu. Widzieliśmy to w tym sezonie i w poprzednich. Dlatego nie można obarczać tylko dyrektora sportowego za wszystko co złe w klubie. Przecież on ma też inne zadania: pomaga na przykład wprowadzać młodych piłkarzy do pierwszego zespołu, a od kilku lat żaden z nich nie opuścił Lecha w sensie kontraktowym.
Tomek Rząsa odegrał w tym dużą rolę. W klubie staramy się też dbać o spójność piłkarską, żeby nasze zespoły grały tak samo. Rząsa przyłożył do tego rękę, był szefem wielu projektów. Oczywiście, wspólnie zawaliliśmy wynik sportowy, natomiast po to jesteśmy, by wyciągnąć z tego wnioski. Stąd między innymi zmiany w sztabie szkoleniowym, które zaszły w ostatnich dniach.
Idąc tropem transparentów: dostało się też trenerowi Kasprzakowi. Choć jak rozumiem, nie transparenty zadecydowały o tym, że się z nim rozstajecie.
Bardzo ubolewam, że te transparenty były, ale to nie one decydują. Nie przez transparenty się z nim rozstajemy. Pracował tu wiele lat, pomagał, zdobywał z Lechem mistrzostwa, grał w fazach grupowych europejskich pucharów. Dlatego zależało mi na tym, aby z nim osobiście porozmawiać i wytłumaczyć, dlaczego odchodzi.
Jego praca pod względem merytorycznym nie została dobrze oceniona przez trenera Skorżę, ale już wcześniej dyrektor sportowy sygnalizował, że nie robimy progresu, jeśli chodzi o to, co można się dowiedzieć o przygotowaniu fizycznym danego zawodnika, analizy jego wyników.
A jak pan o sobie słucha na stadionie "Rutkowski samo zło", "przegrywy" i tak dalej to się panu wtedy odechciewa, czy wręcz odwrotnie, na zasadzie "a ja wam pokażę!"?
Parę lat temu powiedziałem, że się nie poddam i to cały czas wraca, powstają bardzo ciekawe memy z tym związane, ciągle jakieś dostaję. Natomiast taki już jestem. Gdy mi się pluje w twarz, gdy mam wiatr przeciwko sobie, to nie uklęknę. To mnie jeszcze bardziej motywuje, nakręca, żeby pokazać, że to jest wielki klub, który wróci na miejsce, w którym powinien być.
Kolejnym "ulubieńcem" fanów jest Karol Klimczak.
Jesteśmy tu razem od 2006 roku i przeszliśmy w klubie wszystko, co tylko możliwe. To normalne, że odpowiedzialność, krytyka i hejt spadają właśnie na nas. To wkalkulowane w pracę w tak dużym klubie jak Lech. W ostatnim czasie niestety sami sobie zapracowaliśmy na taką ocenę.
W wywiadzie dla Interii Maciej Henszel, rzecznik prasowy klubu, powiedział, że czy stulecie, czy nie, Lech i tak powinien być w czubie. Ale jednak symbolika tego stulecia, przypadającego za rok, ma swoją wymowę.
Symbolika się pojawia, to prawda. Wiemy, że dla kibiców to bardzo ważny moment, ale to nie zmienia dużo w naszym podejściu. My musimy w końcu zacząć zdobywać trofea, bez względu na to, czy mamy jubileusz, czy nie to od sześciu lat nic nie wygraliśmy.
Stąd szydera o gablocie, która jest pusta?
Tak, słynna gablota jest pusta od sześciu lat. Oczywiście, jesteśmy dumni z fazy grupowej Ligi Europy, ale nie dała żadnego trofeum do gabloty, o której mówimy. Musimy zacząć ją zapełniać, ale od samego gadania to nie nastąpi. Dlatego lepiej działać niż obiecywać.
Ale gdy trener Skorża powiedział, że interesuje go dublet, to bardziej pana zmroziło, czy podpisuje się pan pod tym obiema rękoma?
Nie sprowadzalibyśmy trenera Skorży, gdyby miało nas mrozić celowanie w dublet. Cieszę się, że jest ambitny. Podobnie jak zawodnicy, którzy podkreślają w wywiadach, że chcą walczyć o mistrzostwo. Jeśli w tym momencie, w którym rozmawiamy, obróci się pan za siebie, to zobaczy pan na tablicy, że naszym celem nadrzędnym, wyraźnie napisanym jest hasło "trofea" i pod nim są wszystkie działania do niego prowadzące. Wierzę w ten zespół, w jakość tej drużyny, w to, że uda nam się ten reset, bardzo potrzebny po tym sezonie.
Wierzę w trenera Skorżę. Przerwa jest długa, nie zagramy w eliminacjach pucharów. OK, jest stulecie, które jest dla nas bardzo ważne, ale jeszcze ważniejsze jest to, że mamy zbudować silny zespół nie tylko na setny rok, ale i na sto pierwszy i tak dalej. Tylko wtedy spełnimy oczekiwania kibiców, gdy wspomniana gablota zacznie się zapełniać. Dlatego nie chcę, żeby podstawowi zawodnicy odchodzili teraz, jakby uciekali z tonącego okrętu. Są współodpowiedzialni za ostatni sezon, więc liczę na to, że teraz sprawią, iż ten okręt popłynie w odpowiednim kierunku.
Ostatnio mówiło się, że to Legia odjedzie wam za pieniądze z Ligi Mistrzów, potem, że wy odjedziecie Legii głównie dzięki transferom wychowanków. Ostatecznie nikt nikomu nie odjechał, choć to na Lecha mówi się "lokomotywa".
Tak, tylko ostatnio byliśmy lokomotywą, która za często zwalniała, a za rzadko przyspieszała. Legia od wielu lat ma większy budżet płacowy niż my, ale ani oni nam nie odjechali, ani my im. Od razu zaznaczam: nie wolno deprecjonować tego, że w ostatnich sześciu latach Legia pięć razy zdobyła mistrzostwo, chcielibyśmy być na ich miejscu, więc pod tym względem rzeczywiście nam odjechała. Ale jesteśmy tu, gdzie jesteśmy. Będziemy gonić, rywalizować o mistrzostwo Polski.
Nie wiem, na ile śledzi pan social media, ale rozpętała się mała burza odnoście tego, czy Lech pogratulował Legii mistrzostwa. Prezes klubu ze stolicy zawsze mówił mi jednak, że macie dobre relacje, że dostał od was gratulacje.
Od social mediów trzymam się z daleka, bo za dużo tam hejtu, a za mało merytoryki. Mam wrażenie, że kto mocniej tam uderzy, tym jest uznawany za większego kozaka. A co do gratulacji... Ja nie muszę wykonywać gestów pod sociale. Karol Klimczak pogratulował Darkowi osobiście, ja też to zrobiłem, dzwoniąc do niego, bo wygrali ligę zasłużenie. Tak jak Darek Mioduski pogratulował nam, gdy weszliśmy do fazy grupowej Ligi Europy.
Poznań jednak, co zrozumiałe, ciężko znosi dominację Legii. Jak się panu chodzi po mieście? Nie spotyka się pan z objawami frustracji? Czy może lockdown i maseczki sprawiają, że rozpoznawalność jest mniejsza…
Z Lechem przechodziłem już dużo trudnych momentów. W mieście ludzie żyją klubem i to jest generalnie piękne. A że kibice są wkurzeni? Jeszcze raz powtórzę: nie wiem, czy którykolwiek z nich jest bardziej wkurzony ode mnie! Jestem prezesem i właścicielem klubu, który zawiódł wszystkich swoich kibiców, również mnie. Chodząc po ulicach miasta, mogę więc powiedzieć, że trafia swój na swego.
"Na domiar złego" Warta Poznań grała świetnie i teraz Lech jest tylko wicemistrzem Poznania. Jak pan na to patrzy?
Trzeba oddać Warcie, że ma za sobą znakomity sezon. Osiągnęła pewnie wynik ponad stan i szacunek dla nich, że tak dobrze to wyszło. Co mogę teraz powiedzieć? Proszę powtórzyć taki sezon... Mówię to z doświadczenia...