Szymon Mierzyński: Sukces Chelsea wymyka się logice, Manchester City doszedł do ściany [OPINIA]

PAP/EPA / Manu Fernandez / POOL / Na zdjęciu: piłkarze Chelsea FC z pucharem
PAP/EPA / Manu Fernandez / POOL / Na zdjęciu: piłkarze Chelsea FC z pucharem

Minęło dziewięć lat, zmieniło się całe pokolenie piłkarzy, ale okoliczności wciąż są takie same. Chelsea dokonała niemożliwego. Pokazała, że futbol wymyka się logice, a to, w co wierzą idealiści, na boisku nie sprawdza się w najmniejszym stopniu.

Zmiana trenera, wielki kryzys w lidze i ratowanie sezonu w ostatniej chwili - takie były okoliczności triumfu "The Blues" nie tylko teraz, ale też w 2012 roku, gdy sięgali po trofeum Champions League po raz pierwszy.

Chcesz pucharów? Zmień trenera! - to nowe motto londyńskiego klubu. Roman Abramowicz nie ma cierpliwości do menedżerów, w trakcie swojej niespełna 20-letniej ery zatrudniał aż 14 (w tym dwukrotnie Jose Mourinho), lecz największe sukcesy w europejskich pucharach i tak osiągał wtedy, kiedy najbardziej brakowało mu cierpliwości. Dziewięć lat temu sięgał po główne trofeum z "tymczasowym" trenerem Roberto Di Matteo, rok później wygrywał Ligę Europy z mającym taki sam status Rafaelem Benitezem, a teraz z Thomasem Tuchelem, którego zatrudnił po niespodziewanym rozstaniu z Frank Lampardem.

Sukces Chelsea wymyka się logice. W dużej mierze pracowali na niego piłkarze, którzy w erze Rosjanina pozornie nie mieli nawet prawa zaistnieć. Gdyby nie embargo transferowe, dwa lata temu w ogóle mogliby się nie przebić Reece James czy Mason Mount. Obaj wyszli w sobotę w podstawowym składzie, a ten drugi asystował przy decydującym golu Kaia Havertza.

ZOBACZ WIDEO: Euro 2020. Milik wróci szybciej niż się spodziewano? "W ciągu kilku dni powinien być gotowy"

"Fifty million pounds has just been repained" - krzyczał komentator Sky Sports, gdy w 2012 roku londyńczycy eliminowali w półfinale Barcelonę (3:2 w dwumeczu), a Fernando Torres uciszał trybuny Camp Nou golem w rewanżu. Teraz sprawozdawca mógłby powiedzieć dokładnie to samo, zamieniając tylko kwotę na 69 mln w brytyjskiej walucie i odnosząc te słowa do niemieckiego pomocnika, który przez cały sezon nie mógł się "wstrzelić" w Chelsea, a ustawiany na pozycji fałszywej dziewiątki, wielokrotnie zawodził. Thomas Tuchel był jednak konsekwentny i sprawił, że w tym jednym, najważniejszym momencie Havertz zamknął usta wszystkim.

Chelsea znów dokonała czegoś wielkiego. Wygrała najważniejsze trofeum w Europie, choć była targana dużymi kłopotami, miała przeciętny sezon w lidze i mało kto na nią stawiał. Mimo to raz jeszcze pokazała, że zawsze jest zdolna, by włożyć do gabloty kolejne trofeum.

Porażka w finale to też osobista klęska Pepa Guardioli. Katalończyk pracuje w Manchesterze City w zupełnie innych realiach niż kolejni menedżerowie w Chelsea. Jego kadencja trwa od 2016 roku, ma spokój, pełne poparcie mocodawców, mimo to nadal nie potrafi spełnić najważniejszego marzenia szejków, którzy zarządzają ś‌wieżo upieczonym mistrzem Anglii.

Abstrahując od świetnej dyspozycji Chelsea w defensywie, finał w Porto zawstydził zespół z Manchesteru, który miał prowadzić grę, górować kulturą, a gdy przyszło walczyć o odrobienie strat, szukał gola w najbardziej prymitywny sposób - zagraniami za plecy obrońców, bądź dalekimi wrzutami z autu. To był łabędzi śpiew, przejaw zaskakującej bezradności i sygnał, że być może Manchester City doszedł do ściany. Po takim finale nawet Guardiola może mieć wątpliwości, czy uda mu się jeszcze dojść z "The Citizens" na sam szczyt.

Szymon Mierzyński

Źródło artykułu: