Paweł Porzucek: Oportunistyczny Lech

Przyglądając się grze Lecha Poznań doznaję dziwnych wrażeń, iż zespół ten pełen jest sprzeczności i niezgodności. Obawialiśmy się ich postawy w meczu z FC Brugge kierując przy tym jakimiś szamańskimi krętactwami: że zaczarowane boisko we Wronkach, że przegrana w lidze w ostatniej kolejce na własnym boisku, że brak formy. Mecz z Belgami dał mi obraz całej polskiej piłki, a więc zastosuję indukcyjną drogę rozumowania prowadzącą od szczegółu (spotkanie Poznaniaków z Belgami) do ogółu (całość krajowego futbolu).

W tym artykule dowiesz się o:

Nie mam zwyczaju oszukiwania, więc rzucę prosto z… głowy: obejrzałem mecz pełen chaosu, który był tak nierytmiczny jak dziecko w przedszkolu. Długimi okresami w moim organizmie toczyła się walka, w której udział brały: oczy, które przyglądały się marności gry gospodarzy i przewadze gości, zaś ich rywalem były myśli, które eksponowały wizje silnego, niezwyciężonego Lecha. Wzrok doznał nokautu rzutem na taśmę, kiedy Sławomir Peszko w 93. minucie uderzył piłkę i w mistyczny, przypadkowy sposób zdobył bramkę, co zaskoczyło go z pewnością nie mniej niż mnie. Tradycyjnie już, niezależnie od poziomu meczu oraz finezji gry, które raziły antyestetyką, po meczu padło hasło: "bohater", nazywając tak zdobywcę jedynego trafienia, co zwyczajowo zdegustowało mnie jako osobę używającą komplementów rzadziej niż Malta zdobywa punkty w meczach mistrzowskich, ale za to mają one promienisty wydźwięk, nie służą zaś podkreśleniu retoryki. Polacy, jak widać, mają nałogowe skłonności do uznawania bohaterstwa wobec przypadkowych osób.

W spotkaniu tym, pełnym bezpardonowej walki, głównym wątkiem była kopanina, więc momentami czułem się, jakbym spoglądał na zawody w pinballu, aż wreszcie po 93 minutach piłeczka wpadła do dołka, dosłownie w momencie, gdy arbiter nabierał powietrza w płuca by zagwizdać po raz ostatni. Muszę również przyznać, że gdyby nie żywiołowo reagująca publiczność, która nawet rażącymi przeciętnością i piłkarską niemocą wydarzeniami na boisku ekscytowała się jak rodzina Radia Maryja na przemówienia Ojca Dyrcia.

Śmiało muszę przyznać, że rywalizacja Lecha z FC Brugge wyglądała jak seria odcinków "Mody na sukces": długo, długo nic, aż wreszcie coś się wydarzyło, po półtoragodzinnej terapii usypiającej w wykonaniu obu drużyn. Trzeba było wykazać się benedyktyńską cierpliwością, by zaczekać na ten happy endowy epilog stawiający Polaków w sytuacji uprzywilejowanej w perspektywie rewanżu.

Seweryn Gancarczyk, czyli profesor - inicjator. Człowiek, który dołożył do strzelonej bramki lwią część pracy poprzez świetną walkę i wzorowe podanie do Peszki, który fortunnie zacentrował do siatki. To nazwisko z wielką przyjemnością odznaczę spośród pozostałych Lechitów, pomimo że wszyscy zagrali sumiennie, ponieważ to on otworzył nam drogę do bramki nie zważając na to, iż mógł niecelnym podaniem narazić zespół na kontrę i nieprzyjemności w ostatnich sekundach. Teraz już wiadomo, czemu służy doświadczenie na boisku: oprocentowaniem w najtrudniejszych momentach, kiedy potrzeba osoby dającej swą odwagą i determinacją sygnał do ataku.

O specyfice tej drużyny świadczy również to, iż wygrali mecz, który skazany był na remis, wyrywając łapczywym Belgom dobry wynik w końcówce. Sięgając pamięcią należy przypomnieć, iż w miniony weekend, kiedy poznaniacy starli się z warszawską Polonią również spotkanie rozstrzygnęło się w końcówce, lecz w tym przypadku na korzyść rywala. Gra do końca zaprocentowała i wprowadziła nas w nastrój euforii.

Jest jeszcze jedna kwestia, która podczas meczu mnie zbulwersowała i potwierdziła słuszność mego założenia, że mecz ten oddaje całą złożoność obrazu polskiego futbolu. Transmisję meczu przekazał Polsat, wyrażający tym sposobem łaskawość wobec kibiców, natomiast reklamy wokół boiska wyraźnie wskazywały , że promocji potrzebuje Telewizja Polska, albowiem łatwo dało się dostrzec migawki TVP Poznań. Eliminacje Ligi Europejskiej były niechcianym dzieckiem dla stacji telewizyjnych, tymczasem okazało się, że skoro imperium Zygmunta Solorza dokona przekazu na żywo z tego spotkania to również Farfał TV postanowił się nieco zareklamować, pomimo że nie miał najmniejszych chęci wplątywania się w tego typu przyziemne inwestycje.

Lech okazał się dziwnym zespołem: jeszcze w mej pamięci tkwi spotkanie weekendowe z Polonią, gdzie odbył się piłkarski spektakl, teraz natomiast zademonstrował mizerne granie, które gdyby nie pomoc szczęścia zakończyłoby się niesmakiem i krytyką w przypadku remisu. Lech jest nieprzewidywalny, pełen sprzeczności i niezgodności, podobnie jak cała liga, a więc jest podobny do kobiet, które przecież są zmienne. Tu należy szukać pocieszenia, bo przecież brzydkich wysłanniczek z Wenus nie ma, więc i poznański zespół musi się podobać!

Komentarze (0)