Miał 11 lat, kiedy uległ poważnemu wypadkowi na rowerze. W efekcie doznał skomplikowanego złamania nogi, które miało przekreślić jego marzenie o zostaniu zawodowym piłkarzem.
- Tata opowiedział mi o tym dopiero kilka lat temu, ale wtedy doktor zapytał go, czy uprawiam jakiś sport. Ojciec powiedział, że trenuję futbol w lokalnej drużynie, na co lekarz odparł, by rodzice oswoili mnie z myślą, że już nigdy w życiu nie zagram - przyznał w rozmowie z legia.com.
Zdarzył się cud i przyszły wicemistrz świata U-20 (2011) wrócił na boisko po niespełna roku. To zdarzenie umocniło jego wiarę w Boga. - Na przekór wszystkiemu jestem tu, gdzie jestem. Cała moja rodzina wierzy w Boga, jesteśmy mu wdzięczni za wszystko, co nas spotkało. Wierzę, że tam na górze ktoś nade mną czuwa - podkreśla przy każdej okazji.
Hiob
Bóg wystawia jednak na próbę jego wiarę. Jako 22-latek Rafael Lopes zastanawiał się, czy w ogóle kontynuować karierę. Po spadku z portugalskiej ekstraklasy z Moreirense słyszał, że "nadaje się najwyżej do III ligi", co zdemolowało jego pewność siebie. Najtrudniejszy czas przeżył jednak tuż przed przyjazdem do Polski.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kto bogatemu zabroni? Tak spędza wakacje Cristiano Ronaldo
W 2017 roku "pod choinkę" dostał informację o poważnej chorobie dwuletniego synka. - Akurat miały się zacząć święta, gdy poszli [żona z synem - przyp. red.] na wizytę do kardiologa i usłyszeli: "Jest poważny problem z sercem. Syn w ciągu roku musi przejść operację". Taki dostaliśmy prezent na święta - otworzył się w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Był wtedy zawodnikiem Omonii Nikozji, ale postanowił wrócić do kraju, by być bliżej rodziny. Związał się z Boavistą Porto, dla której strzelił tylko 3 gole. W żadnym klubie nie był tak mało skuteczny.
- To najgorszy rok i najgorszy sezon w mojej karierze. W ogóle nie potrafiłem skupić się na futbolu. W grudniu, miesiąc przed operacją, nie myślałem już o niczym innym. Zabieg miał się odbyć w Lizbonie, stąd bardzo często jeździłem po 300 kilometrów w tę i z powrotem. Sam moment operacji to jedna z najgorszych chwil, jakie przeżyłem - przyznał.
Mimo to wiosną 2019 roku zgłosiła się po niego Cracovia. - Wyciągnęła do mnie rękę w momencie, gdy najbardziej tej ręki potrzebowałem. Zawsze zresztą będę jej za to wdzięczny, ale wdzięczny jestem też Bogu, bo po prostu pomógł mi powstać. Piłkarsko byłem już na dnie - teraz wróciłem na dobre i jestem w Legii - mówił.
Transferowy majstersztyk
Karierę piłkarz zawdzięcza cudownemu ozdrowieniu, a o jego grze w Legii zadecydowała... pandemia. W Krakowie odżył i po udanej rundzie z bardzo atrakcyjną ofertą - dla Cracovii i niego samego - zgłosił się klub ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Walczącym wtedy o mistrzostwo i Puchar Polski Pasom udało się namówić Lopesa na pozostanie przy Kałuży 1 do końca sezonu w zamian za obietnicę zgody na odejście po sezonie.
Dwa miesiące później wybuchła pandemia COVID-19 i Cracovia usiadła z piłkarzami do rozmów w sprawie redukcji wynagrodzenia na czas przerwy w rozgrywkach. Portugalczyk wykorzystał tę okoliczność do zabezpieczenia się. Zgodził się na obniżkę, ale w zamian w jego kontrakcie znalazła się opiewającą na 150 tys. euro klauzula odejścia, którą aktywowała Legia.
Lopes nie zastanawiał się długo nad ofertą z Łazienkowskiej 3. - Gdybyście zapytali setkę piłkarzy w ekstraklasie, czy podpisaliby kontrakt z Legią, toby się zgodzili - mówił nam. Więcej TUTAJ. - Całe życie pracowałem na coś takiego. Zasuwałem non stop, żeby w końcu pewnego dnia zagrać w wielkim klubie - przyznał po transferze.
Niespełna 700 tys. zł za najlepszego strzelca (12) ligowego rywala i kapitana zdobywcy Pucharu Polski to transferowy majstersztyk Legii. Nie wszystkim jej kibicom sprowadzenie Lopesa jednak przypadło do gustu. "Tragedia! W taki sposób nigdy nie zbudujemy silnego zespołu", "Transfer jest, ale czemu nie wzmocnienie?", "29-letni napastnik, który niewiele bramek w życiu strzelił i ostatnio grał w słabej lidze, ma być wzmocnieniem?" - można było przeczytać pod tweetem, w którym klub pochwalił się zakontraktowaniem Lopesa.
Witamy w Legii Rafa!
— Legia Warszawa (@LegiaWarszawa) August 1, 2020
Portugalski napastnik Rafael Lopes podpisał z zespołem Mistrza Polski 2,5-letni kontrakt z opcją przedłużenia o rok #DzieńTransferowy
Więcej https://t.co/LBOABoU6Lk pic.twitter.com/REjZnuAq02
Klucze do skarbca
Portugalczyk nie był witany czerwonym dywanem, ale dziś jest bohaterem wszystkich legionistów. Dariusz Mioduski przez cztery lata samodzielnych rządów wydał na transfery blisko 50 mln zł, a za 19 zawodników zapłacił więcej niż za Lopesa. Kiedy w lipcu 2020 roku autoryzował przelew na 150 tys. euro, nie mógł przypuszczać, że właśnie "Mustafa" będzie jego najlepszą inwestycją.
Tymczasem stopa zwrotu z Lopesa jest oszałamiająca. Sprowadzony za mniej niż 700 tys. zł napastnik w dwumeczu z Florą Tallinn (2:1, 1:0) strzelił dwa gole, które okazały się wytrychami do skarbca UEFA. Dzięki tym trafieniom Wojskowi awansowali do III rundy eliminacji Ligi Mistrzów, a to oznacza, że mistrz Polski jest już pewny udziału w fazie grupowej Ligi Konferencji. UEFA wycenia to na 2,94 mln euro, czyli ponad 13 mln zł. Więcej TUTAJ.
Od sezonu 2016/17 Legia nie obłowiła się tak na udziale w europucharach, a może zarobić jeszcze więcej. Jeśli w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów Wojskowi pokonają Dinamo Zagrzeb, zamiast w Lidze Konferencji, zagrają co najmniej w Lidze Europy, a awans do tych rozgrywek wiąże się z jeszcze wyższą premią - 2,94 mln euro zamieni się na 3,63, czyli ponad 16 mln zł. Z kolei za awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów UEFA wypłaca klubom 15,25 mln euro, czyli prawie 70 mln zł.
Mecze III rundy eliminacji Ligi Mistrzów Dinamo - Legia i Legia - Dinamo zaplanowano na 4 i 10 sierpnia.