Odejście Lionela Messiego było prawdziwym wstrząsem dla kibiców Barcelony. Joan Laporta w trakcie swojej kampanii obiecywał, że kontrakt Argentyńczyka zostanie przedłużony. Tak się jednak nie stało. 34-latek chciał zostać, jednak Katalończycy przekroczyli limit płac, wyznaczony przez władze Primera Division.
Josep Maria Bartomeu uderzył w swojego następcę. "Do klubu miało wejść czterech partnerów strategicznych, co oznaczałoby zastrzyk kapitału w wysokości co najmniej 220 milionów euro. Gdyby dodać do tego 20-procentową obniżkę pensji, to limity La Liga byłyby przestrzegane, co pozwoliłoby na rejestrację piłkarzy" - napisał w liście były prezydent "Dumy Katalonii" (więcej TUTAJ).
Laporta odpowiedział Bartomeu na poniedziałkowej konferencji prasowej. - W jego liście są same kłamstwa. Moim zdaniem, poprzedni zarząd chce uniknąć odpowiedzialności - stwierdził działacz.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: prezentacja jak z horroru! Tak klub pochwalił się nową gwiazdą
Czarne chmury zgromadziły się nad Camp Nou. - 21 marca dług Barcelony wynosił 1,35 mld euro. Przez podpisanie umowy z CVC zadłużylibyśmy się na kolejne 50 lat - dodał prezydent.
- 667 mln musimy zwrócić bankom, ponad 300 mln należy się piłkarzom. Jest jeszcze Espai Barca, spory prawne, karnety, za które nie pobierzemy opłat i 50 proc. praw telewizyjnych na ten sezon - mówił Laporta.
Gest Gerarda Pique pozwolił klubowi na rejestrację nowych zawodników. Na obniżkę pensji zgodzili się też Jordi Alba, Sergio Busquets i Sergi Roberto.
Czytaj także:
Real Madryt zatrzymał kluczowego gracza. Gwiazda klubu z nowym kontraktem
Włosi walczyli o polski diament, a Mourinho zdecydował