Jego śmierć do dzisiaj owiana jest tajemnicą. "Został zmasakrowany"

Getty Images / Evening Standard / Na zdjęciu: Kazimierz Deyna
Getty Images / Evening Standard / Na zdjęciu: Kazimierz Deyna

Kazimierz Górski: "Ustalałem skład i taktykę, on realizował na boisku. Rozumiał futbol jak mało kto". Kolega dodawał: "Był na pewno w dziesiątce najlepszych na świecie, jacy kiedykolwiek grali". 32 lata temu Kazimierz Deyna tragicznie zginął.

Nigdy nie udało się ustalić, co tak naprawdę wydarzyło się przed zjazdem z drogi międzystanowej numer 15 na ulicę Carroll Canyon Road w San Diego. Znamy tylko sam przebieg zdarzenia. Rozpędzony Dodge Colt, rocznik 1974, jadąc ze sporą prędkością uderzył w zaparkowaną na poboczu oświetloną ciężarówkę. Nie stwierdzono śladów hamowania, co z czasem stało się przyczynkiem do spekulacji na temat samobójczej śmierci piłkarza.

Bardziej prawdopodobne jest, że zamroczony alkoholem Kazimierz Deyna po prostu zasnął za kierownicą. Nie miał żadnych szans, samochód został zmiażdżony aż do siedzeń pasażerów. Erich Geyer, kolega Deyny z zespołu San Diego Sockers, wspominał: "To zdecydowanie nie był przyjemny widok. Deyna został zmasakrowany".

W bagażniku znaleziono ponad 20 piłek do gry. Z różnych relacji można wywnioskować, że Deyna po treningu z grupą dzieci udał się do swojej ulubionej restauracji Kaiserhof, wypił kilka drinków i pojechał do domu. Na ile był świadomy w momencie śmierci, tego nigdy się nie dowiemy. W tym czasie mówiono, że ma spore długi u gangsterów, mocną depresję. Na tej podstawie powstawały różne spekulacje.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: cudowne uderzenie z rzutu wolnego. Nie uwierzysz, kto strzelał

Bardzo dobry i genialny

Nigdy do końca nie dowiemy się, co tak naprawdę było przyczyną jego śmierci, natomiast wiemy właściwie wszystko o jego grze. Kazimierz Deyna był i na zawsze pozostanie jednym z największych polskich piłkarzy w historii, aż do czasu pojawienia się Roberta Lewandowskiego, który strzela gole niczym karabin maszynowy. Polscy kibice dzielili się na obóz Deyny i obóz Zbigniewa Bońka.

Bogdan Masztaler, który grał z jednym i drugim, powiedział mi kiedyś: "Boniek był piłkarzem bardzo dobrym, Deyna genialnym". Jest to oczywiście tylko jedna opinia, ale mówi wiele o postrzeganiu rozgrywającego Legii Warszawa. Był on piłkarzem, który zdarza się raz na wiele dekad, a może i raz w historii w Polsce. Jednym z tych rozgrywających, którzy potrafią spowolnić czas wokół siebie, jednocześnie rozgrywać swój własny mecz.

Wiele lat temu rozmawiałem z piłkarzami San Diego Sockers, ostatniego klubu Deyny. To krótkie świadectwa na temat gry polskiego piłkarza.

Brian Quinn: - Na pewno Kazi był najlepszym piłkarzem, jaki grał w San Diego. To był zupełnie inny poziom. Był mózgiem drużyny, od niego głównie zależało, jak gramy.

Erich Geyer: - Patrzyło się na niego i myślało: co to za facet? On cię ogrywał nawet nie dotykając piłki, tylko ruchem ciała. Niesamowite. A jaką on miał wizję.

Juli Veee, napastnik: - Absolutnie fenomenalny. Niech to wystarczy.

Volkmar Gross: - Jego strzały na treningach były niezwykłe. Precyzyjne, przemyślane. Tylko piłkarz na wysokim poziomie naprawdę potrafi docenić klasę Deyny. Sam trochę grałem, byłem nawet w kadrze Niemiec. Ale nigdy nie byłem Kazem Deyną. Kazi był wyjątkiem. Był na pewno w dziesiątce, może 15 zawodników najlepszych na świecie, jacy kiedykolwiek grali. Mam zdjęcie Kaza w domu i gdy patrzę na nie, ciągle widzę ten niezwykły błysk w jego oku.

Jean Willrich: - Gdy Kazi podawał, piłka miała oczy, leciała tam gdzie chciał.

Ron Newman: - Gdy zaczął grać na hali, początkowo myślałem, że nie daje rady, coś było nie tak. I nagle włączyli wszystkie światła i zaczął grać i to było niezwykłe. Kazi był najlepszym piłkarzem halowym, jakiego mieliśmy w San Diego, a byliśmy wtedy jednymi z najlepszych na świecie.

Młokos strzela hat-tricka

Tak naprawdę w San Diego tylko się bawił. Prawdziwą piłkę grał w Polsce. Deyna urodził się w 1947 roku Starogardzie (trzy lata później przemianowanym na Starogard Gdański). Grał w miejscowym Włókniarzu i był na tyle mocny, że zadebiutował w drużynie seniorów jako 14-latek, w Chojnicach. Ludzie pukali się w czoło, gdy zobaczyli dzieciaka pośród mężczyzn, ale trener Henryk Piotrowski spokojnie przetrzymał krytyczne komentarze. 90 minut później cieszył się z wygranej a dzieciak schodził z boiska z trzema bramkami na koncie.

Szybko okazało się, że ten mały wówczas jeszcze napastnik nie był jednodniowym cudem. Z czasem do domu Deynów zaczęli przyjeżdżać przedstawiciele największych regionalnych klubów, Lechii i Arki. Ale trener Piotrowski uważał, że musi on pójść drogo i do dobrego, najlepiej pierwszoligowego klubu. Co prawda zawodnik nieopatrznie podpisał umowę z Arką, ale udało się to jakoś "odkręcić" i ostatecznie trafił do ŁKS Łódź a stamtąd bardzo szybko do Legii Warszawa. ŁKS Łódź nie był "właściwym otoczeniem" dla zawodnika tej klasy.

Nie chciał początkowo iść do wojska, ale Warszawa szybko stała się jego drugim domem. Pod koniec lat 60., mając lat 21, był już jednym z najbardziej znaczących polskich ligowców. W 1968 roku wskoczył do dziesiątki najlepszych ligowych zawodników według katowickiego "Sportu", a rok później zajął w tej klasyfikacji pierwsze miejsce, zaś Legia Warszawa przerwała dominację śląskich klubów i po 13 latach zdobyła mistrzostwo Polski.

Zadecydował o tym symboliczny mecz z broniącym tytułu Ruchem Chorzów. Deyna strzelił dwie bramki a 20 tysięcy osób na stadionie obejrzało jeden z najlepszych meczów jakie rozgrywano kiedykolwiek przy Łazienkowskiej 3. Legia rozjechała mistrza 6:2. To było przejęcie władzy w najlepszym możliwym stylu. Rok później Legia obroniła tytuł. Na kolejny czekała aż do 1994 roku. Deyna rozegrał w barwach warszawskiego klubu ponad 300 spotkań.

Przed stadionem stoi dziś przepiękny pomnik piłkarza, przy którym musi sfotografować się każdy, kto przyjeżdża na mecz. Wojciech Cłapiński, przewodniczący komitetu budowy pomnika Kazimierza Deyny, mówi: - Dla kibiców Legii Kazimierz Deyna jest prawdziwą ikoną. Legendą przekazywaną z pokolenia na pokolenie. Świadczą o tym liczne murale, flagi, stadionowe przyśpiewki czy pomnik Deyny, postawiony przy ul. Łazienkowskiej właśnie przez kibiców. Kiedy w sklepie klubowym pojawia się nowy model koszulki, to najczęściej drukowanym na nich nazwiskiem jest właśnie Deyna i numer 10, zastrzeżony na Legii właśnie dla Kazika. Kibice Legii dbają o to, by przy grobie Deyny na warszawskich Powązkach Wojskowych zawsze paliły się znicze, a co roku 1 września o 19:16 spotykają się pod pomnikiem, aby wspominać naszą Legendę. Większość z nich nie miała okazji oglądać go na żywo, bo nie było ich jeszcze na świecie kiedy opuścił Warszawę. Ale czy faktycznie kiedykolwiek ją opuścił? Chyba nie, bo jego duch żyje pośród nas.

"Wchodził na poziom nieosiągalny dla innych"

Światową sławę Deyna zawdzięcza grze w reprezentacji Polski. Za jego czasów kadra narodowa zdobyła mistrzostwo olimpijskie w 1972 roku i wicemistrzostwo w 1976 a także trzecie miejsce na mundialu w 1974. W tym okresie trzykrotnie był wybierany do pierwszej dziesiątki najlepszych piłkarzy Europy w plebiscycie "France Football". W 1972 i 1973 roku był szósty, zaś w 1974 roku trzeci, za Franzem Beckenbauerem i Johanem Cruyffem.

Kazimierz Górski, trener wielkiej polskiej drużyny, pisał w słowie wstępnym do książki "Deyna" Stefana Szczepłka: "W tamtym zespole, który miałem przyjemność prowadzić, a który inni nazywali Wielkim, Kazik stanowił oś. Grało wtedy wielu wybitnych piłkarzy, którzy w innych drużynach byliby gwiazdami. A jednak wszystko kręciło się wokół niego. Ja ustalałem skład i taktykę, on realizował ją po wyjściu jedenastki na boisko. Rozumiał futbol jak mało kto. Czasami sugerował, kto akurat przydałby się drużynie, wiedział, jak komu podać piłkę, żeby partner wykorzystał swoje możliwości. (…) miał jakąś nieprawdopodobną intuicję, która pozwalała mu w danej chwili zagrać tak, by zespół miał z tego podania czy strzału największe korzyści. On o tym decydował, czasami wydawało się, że myśli za innych".

Pod koniec lat 70. wyjechał z Polski. W Manchesterze City nie zrobił wielkiej kariery, choć w pierwszym sezonie radził sobie bardzo dobrze. Wiele lat temu rozmawialiśmy z ówczesnym trenerem tamtej drużyny, Tonym Bookiem.

- Na pewno nie nazwę jego gry w Manchesterze City wielkim rozczarowaniem. Wiem, że miał swoje problemy, wiem, że mógł zrobić większą karierę. Znalazł się jednak w City w złym czasie. Myślę, że dziś Deyna mógłby być swobodnie wielką gwiazdą Premiership. Idealnie wręcz pasowałby do takiego Arsenalu Arsene Wengera (rozmawialiśmy w 2009 roku). No, ale od tamtych czasów dużo się u nas zmieniło. Angielska piłka już nie jest taka, jak kiedyś - mówił Book.

Trzeba pamiętać, że były to zupełnie inne czasy niż dziś. Wiele wskazuje na to, że Deyna po prostu źle trafił.

- Były takie mecze, że był wręcz fantastyczny, najlepszy na boisku. Wchodził na poziom nieosiągalny dla innych. Miał przebłyski prawdziwego geniuszu. Jeśli chodzi o technikę, to był niesamowity. Gdyby nie te braki fizyczne, zrobiłby w Anglii wielką karierę. Kazi nie potrafił oddać, unikał walki. Od razu się wycofywał, odskakiwał, nie lubił kontaktu z rywalem. Gdyby pod koniec lat 70.do City trafił Johan Cruyff, mógłby mieć dokładnie takie same problemy jak Kazi. Pytanie tylko, czy chciałby nad sobą popracować, czy jak Polak by odpuścił… Też uważam, że lepiej dla samego Deyny by było, gdyby trafił do Hiszpanii, czy Holandii. Ten transfer z perspektywy czasu to był jego błąd, i błąd City - mówił Book.

Po pierwszym sezonie Deyny na stanowisku trenera Booka zmienił Malcolm Allison i drużyna zaczęła grać prymitywną piłkę z pominięciem linii pomocy. To oznaczało koniec Deyny. Z Anglii wyjechał jednak nie dlatego, że sobie nie radził, ale dlatego że spowodował wypadek, będąc pod wpływem alkoholu. Wyjazd do Anglii był błędem Deyny nie tylko ze względów sportowych. W Manchesterze trafił na grupę Polaków, z którymi spędzał dużo czasu przy alkoholu. Tam rozpoczęły się jego problemy, z których już nigdy się nie uwolnił.

Źródło artykułu: