Mecz Polski z San Marino, choć wygrany aż 7:1, obnażył zawodników reprezentacji Polski w wielu aspektach. Przede wszystkim pokazał, że bardzo słabo gramy jeden na jednego i nie potrafimy dryblować. Niestety, świetnie pokazały to choćby także mistrzostwa świata w Rosji, gdzie pod względem próby dryblingów bardzo mocno odstawaliśmy od grupowych rywali, Senegalu i Kolumbii. A więc niby wszyscy to wiedzieliśmy, ale dawno nie było to aż tak widoczne jak w niedzielnym spotkaniu ze słabeuszem europejskiej piłki.
W Polsce po prostu dziś brakuje zawodników, którzy potrafiliby grać w ten sposób. – Od najmłodszych lat zawodnicy słyszą na meczach od trenerów i rodziców: "Nie kiwaj! Podaj!". Jak zatem mają się tego uczyć? – pyta retorycznie Piotr "Olo" Oleksik, trener zwodów i dryblingu. – Przecież to jest podejście sprzeczne z tym, co jest normą na świecie. Przypominam mundialowy mecz Belgia – Włochy (1:2). Przecież w pewnym momencie Belgowie zaczęli rzucać wszystkie piłki do Jeremy’ego Doku, licząc na to, że minie dwóch, trzech rywali i wyrówna stan meczu. Niewiele brakowało, a tak by się stało. Dziś w każdym poważnym klubie czy reprezentacji są zawodnicy potrafiący grać jeden na jednego, wchodzić w drybling.
Opowieści o DNA to bajki
Potrafią dryblować niemal wszędzie, ale nie w Polsce. Wynika to w jakimś stopniu z naszego zapóźnienia w edukacji. – Proszę zobaczyć jak wyglądają systemy szkolenia w Polsce. W książkach wydawanych przez związek nie było długo mowy o narzędziach do gry jeden na jednego w postaci zwodów, co jest jednym z ważniejszych elementów skutecznego dryblingu. Te elementy pojawią się dopiero w suplemencie dotyczącym piłki kobiecej. W zachodnich krajach nauka zwodów to jest norma. Mocno wierzę w to, że to w końcu się zmieni w Polsce i będziemy mieć, tak jak to funkcjonuje m.in. w naszym systemie, katalog zwodów, które zawodnik będzie mógł zastosować w zależności od sytuacji na boisku. Każdy zdaje sobie sprawę z tego, że gra jeden na jednego to zabójcza broń – mówi Mariusz Paszkowski, jeden z twórców systemu Football Lab, mocno nastawionego na umiejętność gry jeden na jednego.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: kabaret! Najbardziej absurdalna prezentacja koszulek w historii futbolu
Nie ma przypadku, że w Polsce nie ma dryblerów, ale nie jest to żadne polskie DNA, jak przekonywali przez lata ludzie związani z PZPN. Zresztą historia polskiego futbolu zna wspaniałych dryblerów, zawodników grających jeden na jednego na światowym poziomie - jak Stanisław Terlecki, Mirosław Okoński czy przede wszystkim genialny Robert Gadocha. Ale to były samorodki.
W bajki o DNA nie wierzą też rodzice młodych piłkarzy, którzy przyjeżdżają do Oleksika, czasem i po 300 kilometrów. – Trochę mnie dziwi, że w Polsce tak marginalnie traktuje się ten temat. Przecież dziś największe kwoty płaci się za takich zawodników jak Kylian MBappe, Neymar, Memphis Depay i jeszcze wielu innych, ale zwykle takich, którzy potrafią zrobić różnicę dryblingiem. Zresztą gra jeden a jednego to nie tylko domena skrzydłowych i napastników, przyjeżdża do mnie wielu obrońców. Chcą rozwijać się technicznie. Dziś typowy "przecinak" nie ma szans na rynku międzynarodowym. Napastnicy tak bardzo się rozwinęli, że musisz być fantastyczny technicznie, jeśli chcesz grać w dużej piłce na obronie – zapewnia Oleksik.
Skoro nie DNA to dlaczego nie kształcimy dryblerów? – Brakuje nam konsekwencji. To nie jest tak, że zawodnicy nie uczą się zwodów. Na treningach robią zwody, ale nie ma konsekwencji w meczu. Trener często ogranicza swobodę zawodników, zabrania kiwania, sugeruje, by grać na dwa kontakty. Wynik determinuje sposób gry. To tak jakby w szkole dziecko uczyło się jakiegoś przedmiotu, a potem miało na klasówkach zagadnienia z zupełnie innego obszaru. To absurd, ale tak to właśnie wygląda często wygląda w naszej piłce – zauważa Mariusz Paszkowski.
Małe kluby muszą zmienić styl pracy
- Oczywiście futbol nie polega na grze jeden na jednego, ale to jest kluczowa umiejętność. To oznacza robienie przewagi, tworzenie przestrzeni do wykorzystania – dodaje twórca "Football Lab".
Rozmowy na temat ułomnego DNA nie są zarezerwowane jedynie dla Polski. Przez wiele lat Anglicy uważali, że ich DNA to typowo fizyczna gra na zasadzie kopnij i biegnij. – To było dawno temu, jakieś 17 lat. Teraz Anglicy doczekali się fantastycznego pokolenia zawodników grających jeden na jednego, jak choćby Jack Grealish, Jude Belingham, Raheem Sterling. A idzie kolejna wielka fala zawodników fantastycznych technicznie – mówi Jacek Pobiedziński, trener w akademii Watford FC.
Szkoleniowiec zauważa, że podstawą są małe kluby. To tu kształcą się wielcy zawodnicy i to tu musi być jakość trenerów oraz przyzwolenie na eksperymenty, popełnianie błędów, kiwanie.
- Grassroots, czyli małe kluby, to podstawa, to jest jak morze, po którym pływają kutry rybackie, a więc wielkie akademie. Łowią największe talenty. Dlatego tak ważne jest, by ten poziom treningu w lokalnych klubikach był bardzo wysoki, żeby tych "ryb" było mnóstwo – mówi Pobiedziński.
Czy to znaczy, że zawodnicy mają się kiwać do upadłego? – Absolutnie nie. Ale nigdy jako trener nie możesz powiedzieć "nie kiwaj", bo dziecko rozumuje w prosty sposób. Trener powiedział "nie kiwaj", to nie kiwam. A przecież możesz zapytać dziecka, czy podjął słuszny wybór? Niech sam dojdzie do optymalnych rozwiązań i kiwa, kiedy uzna to za najlepsze rozwiązanie – zauważa trener z akademii Watford.
To oczywiście tylko jeden z przykładów. W Watford czy akademiach Premier League znajdziemy trenerów odpowiedzialnych za naukę zwodów.
- To bardzo ważne, bo trener musi umieć pokazać zwód. To nie może być teoretyk. Musisz pokazać szczegóły. Jeśli tysiąc dzieci nauczy się takich zwodów, jakie robią MBappe, Neymar, Ronaldinho to może jeden z nich będzie umiał pokazać to w meczu Ligi Mistrzów – mówi Piotr "Olo" Oleksik, trener zwodów. – Poza tym jest jeszcze jedna rzecz. Wiele osób mówi, że liczy się wynik. Ale czy to wszystko jest tak proste? Myślę, że PSG zapłaciło 222 miliony euro za Neymara również dlatego, że potrafi minąć dwóch, trzech zawodników. Wynik wynikiem, ale ludzie płacą za widowisko.
Czy Polacy doczekają się pokolenia dryblerów? Pobiedziński uważa, że skoro Anglicy się doczekali, choć dawno temu wiele osób twierdziło, że to nie jest angielska natura, to i nam może się udać tego wyuczyć naszych zawodników.
Wszystkiego można się nauczyć
- Czasem słyszę, że z tym trzeba się urodzić - mówi Oleksik. - To mnie irytuje. Jasne, że niektórzy mają dar od Boga, ale wszystkiego można się nauczyć. Jeden dojdzie do poziomu dobrego, drugi świetnego, a ten, który ma dar, może stać się wybitny. Ale tego trzeba nauczać już u dzieci, potem będzie za późno. Jak klub bierze zawodnika 17-letniego, to chce mieć tego, który już ma to coś – podkreśla trener.
- Możemy mieć dryblerów, ale musimy być konsekwentni. Uczmy dzieci tego elementu gry szczególnie w tym magicznym wieku, od 8 do 12 roku życia, ale też bądźmy konsekwentni. To co na treningu, to na meczu. Nie ma mowy o żadnych polskim DNA, że polski piłkarz nie potrafi dryblować, czy że Polacy nie są w stanie grać ataku pozycyjnego, jest tylko trening, mniej lub bardziej efektywny. Młodego zawodnika, który przede wszystkim chce i ma predyspozycje ruchowe, możemy nauczyć wszystkiego, również skutecznej gry 1v1. Ale to już trener, klub, akademia czy w końcu system musi zadać sobie pytanie jakiego zawodnika chce stworzyć – mówi Mariusz Paszkowski
ZOBACZ Robert Gadocha - król dryblingu okiwał wszystkich