To było nie do pomyślenia! Lewandowski dodaje splendoru Bundeslidze

Zdjęcie okładkowe artykułu: PAP/EPA / LUKAS BARTH-TUTTAS / Na zdjęciu w środku: Robert Lewandowski
PAP/EPA / LUKAS BARTH-TUTTAS / Na zdjęciu w środku: Robert Lewandowski
zdjęcie autora artykułu

Kiedyś usłyszał, że Polak nie może zarabiać najwięcej w niemieckim klubie i miał do spłacenia wyimaginowany dług. Dziś Robert Lewandowski jest najlepszą wizytówką Bundesligi, a Niemcy mogą pochwalić się jedynym na świecie piłkarzem nie na sprzedaż.

Pod koniec 2013 roku Cezary Kucharski negocjował z Hansem-Joachimem Watzkem warunki nowego kontraktu Roberta Lewandowskiego z Borussią Dortmund. Umowa jednak nigdy nie weszła w życie, a kilka tygodni później "Lewy" związał się z Bayernem.

- Usłyszałem, że Polak nie może zarabiać najwięcej w Dortmundzie. Powinniśmy być dumni z tego, że jesteśmy Polakami i nie możemy czuć się gorsi na Zachodzie. Robert trafił więc do Bayernu, a Bayern - jak wiadomo - w Niemczech płaci najlepiej - zdradził wówczas w "Cafe Futbol" Kucharski.

Przebił szklany sufit

Niedługo później Lewandowski podpisał z Bayernem nowy kontrakt, który gwarantował mu 20 mln euro rocznie. Przebił szklany sufit i został najlepiej opłacanym piłkarzem w historii nie tylko bawarskiego klubu, ale całej niemieckiej ligi. To miało swoją wymowę, bo Bundesliga była wtedy ligą mistrzów świata.

ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: nawet Lewandowski czasem się myli. Tak przegrał z Muellerem!

W szatni Bayernu roiło się od złotych medalistów z Brazylii, ale to Polak zarabiał najwięcej. Minęło pięć lat, a Lewandowski nadal jest najlepiej opłacanym piłkarzem nad Renem. Do tego Bayern latem ustalił, że nikt w klubie nie może zarabiać więcej od niego. Astronomiczna gaża i miejsce na szczycie listy płac są jednak w pełni uzasadnione.

Nie ma w tym krzty przesady - "Lewy" jest dziś największą gwiazdą Bundesligi. Jej koniem pociągowym i ambasadorem, o jakim Niemcy nawet nie mogli marzyć. Niemiecka liga jest jedną z najlepszych w Europie, ale pod względem popularności - przez barierę językową - ustępuje angielskiej czy hiszpańskiej. Jednak Polak i jego wyczyny utrzymują ją w głównym nurcie.

Niemożliwe nie istnieje

Gdy w ubiegłym sezonie bił 49-letni rekord Gerda Muellera, żył tym cały Stary Kontynent. Trudno się temu dziwić, bo był pierwszym od blisko pół wieku piłkarzem, który złamał barierę 40 goli w 18-zespołowej lidze. Leo Messiemu, Cristiano Ronaldo i Luisowi Suarezowi też to się udało, ale na dłuższym dystansie - w LaLidze rozgrywa się 38 kolejek, a nie 34 jak w Bundeslidze.

Rok wcześniej Lewandowski też był na ustach wszystkich, bo został pierwszym w historii futbolu piłkarzem, który w jednym roku sięgnął po wszystkie możliwe trofea i wszystkie najważniejsze nagrody indywidualne. Nie zostawił nic konkurencji - takimi dominatorami nie byli nawet Messi i Ronaldo.

Został za to nagrodzony tytułem Piłkarza Roku FIFA i napisał w ten sposób historię nie tylko polskiej, ale też niemieckiej piłki, bo dotąd plebiscyt FIFA wygrywali piłkarze klubów z raptem trzech lig: hiszpańskiej (20), włoskiej (8) i angielskiej (1). "Lewy" był pierwszym w historii laureatem istniejącego od 1991 roku plebiscytu, wywodzącym się z Bundesligi.

We wtorek znów zrobił coś, co nie udało się żadnemu innemu piłkarzowi niemieckiej ligi - odebrał Złotego Buta dla najlepszego strzelca lig europejskich. Odkąd w 1996 roku, po reformie i zmianie sposobu liczenia punktów (więcej TUTAJ), nagrodę tę przyznaje European Sports Media, wygrywali ją piłkarze z Anglii, Hiszpanii, Holandii, Portugalii, Szkocji i Włoch, ale nigdy nie trafiła ona w ręce przedstawiciela Bundesligi.

Owszem, w latach 1970-1972 dwa Złote Buty otrzymał Gerd Mueller, ale wówczas była to inna nagroda. Rozdawał ją samodzielnie francuski "L’Equipe" i na innych zasadach. Po reaktywacji plebiscytu w 1996 roku statuetka była poza zasięgiem graczy Bundesligi. Aż do teraz.

W złotej klatce

Lewandowski dodaje splendoru Bundeslidze, a w Monachium zdają sobie sprawę z jego wartości, więc jest odpowiednio wynagradzany. Ten medal ma jednak drugą stronę. "Lewy" zawsze marzył o zostaniu bohaterem głośnego, wielomilionowego transferu, ale Bayern zamknął go w złotej klatce.

Kapitan Biało-Czerwonych jest w tej chwili jedynym na świecie piłkarzem autentycznie nie na sprzedaż. Wcześniej taki status mieli też Cristiano Ronaldo w Realu Madryt i Lionel Messi w Barcelonie. Ten pierwszy zmienił klub już dwukrotnie, a Barca też nie potrafiła zatrzymać Argentyńczyka. - Za każdym razem, jak pojawi się jakiś artykuł, że Lewandowski chce od nas odejść, wyciągam z szafy jego kontrakt, patrzę do kiedy obowiązuje i spokojnie sobie dalej pracuję - mawiał przez lata Karl-Heinz Rummenigge. Jego następca Oliver Kahn działa w ten sam sposób.

Wszystkie zabiegi Piniego Zahaviego idą na marne, bo Bayern nie ulegnie jego naciskom. Nawet PSG przy satysfakcjonującej ofercie zgodzi się na sprzedaż Kylian Mbappe do Realu Madryt, co otwarcie przyznał Nasser Al-Khelaifi, ale "Lewy" jest nie do wyrwania z Monachium.

Dług spłacony

Przez lata zmieniło się jednak postrzeganie Lewandowskiego w Bayernie. Gdy na przełomie 2017 i 2018 roku skrytykował klub za politykę transferową, a potem chciał odejść, Karl-Heinz Rummenigge i Uli Hoeness przypuścili na niego medialny atak. Zaangażowali w to nawet inne legendy Bayernu - Stefana Effenberga czy Paula Breitnera. Dziś "Lewy" jest noszony na rękach, ale wtedy został sprowadzony do niewdzięcznika najemnika.

Hoeness przebąkiwał nawet o wyimaginowanym długu, który Polak miał mieć wobec Bayernu. - Jest być może najlepszą "9" na świecie. Na wielkiej scenie jest nam jednak coś winny - rzucił w lutym 2019 roku, tuż przed startem fazy pucharowej Ligi Mistrzów. Chciał skarcić Lewandowskiego za to, że ten krytykuje klub, a sam nie zrobił wiele, by wygrać z Bayernem Ligę Mistrzów.

Rok później Rummenigge interweniował na najwyższym szczeblu, żeby FIFA wznowiła plebiscyt, którego jego piłkarz był faworytem. Lewandowski i Bayern byli już kwita, bo 15 goli Polaka dało Bawarczykom triumf w Champions League. Już nikt nie mógł powiedzieć, że "Lewy" jest cokolwiek winien Bayernowi. Wręcz przeciwnie, to klub zawdzięczał mu swoją drugą potrójną koronę w historii i kolejne trofea. Bez jego 305 bramek Bayern nie miałby czego wstawiać do gabloty.

Źródło artykułu: