Mistrzów Polski nie da się na krajowym podwórku oglądać. Grają topornie, strzelają mało goli, ale za to tracą dużo i z każdym. Nawet ze słabeuszem PKO Ekstraklasy Górnikiem Łęczna i drugoligowymi Wigrami Suwałki w Pucharze Polski.
Legia jest w tabeli na 15. miejscu, tuż nad strefą spadkową, a jej trener opowiada na konferencji prasowej, że on nie panikuje, bo Legia jest takim zespołem, dla którego seryjne wygranie 5-6 kolejnych meczów nie będzie jakimś olbrzymim wyczynem (sic!).
Mówi to trener drużyny, która w lidze przegrała aż 5 meczów na dziewięć rozegranych. A tłumy słuchają...
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: ośmieszył czterech obrońców, a potem... Akcja nie z tej ziemi!
Po przegranym bezdyskusyjnie niedzielnym meczu w Gdańsku, Czesław Michniewicz opowiadał na konferencji, że Lechia go nie zaskoczyła, a miała po prostu lepszy dzień, bo w lidze tak już jest, że nikt nikogo nie zaskakuje, ktoś ma po prostu lepszy dzień.
Widać trener Legii tkwi nadal w głębokim upojeniu sukcesem po czwartkowym meczu z Leicester City i ma problem z prawidłową oceną otaczającej go rzeczywistości. Przecież Lechia jego zespół totalnie zdemolowała. Wynik 3:1 nawet zaciemnia obraz tego spotkania, bo równie dobrze mogło być nawet 5:0 dla gospodarzy.
Pierwsza połowa w wykonaniu Legii była fatalna. Mistrzowie Polski mieli 30 procent posiadania piłki, nie oddali nawet celnego strzału na bramkę rywali. I Michniewicz nie jest po takim występie zaskoczony? Ja jednak jestem. Także faktem, że Legia przegrała na tym etapie aż 5 meczów i że na dzisiaj bliżej jej do walki o utrzymanie w lidze niż o medale.
Michniewicz opowiada, jak to trudno łączyć występy w Europie z dobrą postawą w Ekstraklasie. Ale to nieprawda, bo Legia kiepściutko w lidze prezentuje się już od kwietnia. Ulubione wyniki Michniewicza to 0:0, albo 1:0.
I w tym sensie Michniewicz do Legii nie pasuje. Jego styl to zamurowanie bramki i liczenie na kontrę. Tak się udało wygrać dwa spotkania w Lidze Europy, ale takie mecze Legia gra jednak od święta. Na co dzień powinna dominować w lidze, zmiatać rywali z boiska, wygrywać wysoko i efektownie. Po to ludzie przychodzą na stadion. Nie po kunktatorstwo.
Do europejskich pucharów awansuje się z Ekstraklasy. Mało tego, po ostatnich zmianach w rozgrywkach i dołożeniu formatu Ligi Konferencji, nawet do eliminacji do Ligi Europy (o Lidze Mistrzów nie mówiąc) można się dostać jedynie zdobywając mistrzostwo Polski. Nic innego nie daje takiej szansy. Ani drugie miejsce w lidze, ani zdobycie Pucharu Polski. Trzeba sięgnąć po tytuł.
Tymczasem w tym sezonie piekielnie silny jest nie tylko Lech - który obchodzi stulecie klubu i mistrzostwo jest dla niego priorytetem - ale też Raków Częstochowa, a nie można lekceważyć także Pogoni Szczecin, Lechii Gdańsk czy nawet Piasta Gliwice, z którym Legii zazwyczaj gra się trudno. W tej rzeczywistości dodawanie z góry zespołowi Michniewicza sześciu punktów za dwa zaległe mecze jest myśleniem życzeniowym.
Ja odbieram opowieści Michniewicza jako zwykłe nawijanie makaronu na uszy, naiwni mogą nawet w to uwierzyć. Kiedy mu wygodnie rzuca na konferencji porównanie, ile jest warta kadra Leicester, a ile kadra Legii - żeby pokazać jak to on musi być Dawidem, który wygra z potężnym Goliatem.
Szkoda, że Michniewicz nie wspomniał o porównaniu wartości kadry Legii z... Radomiakiem czy Wisłą Kraków, które zlały jego drużynę. Takie zestawienie też byłoby dla kibiców wielce pouczające.
Medialni protektorzy Michniewicza starają się ogłupiać kibiców i idzie im to bardzo dobrze. Gdy Legia wygrywa to oczywiście sukces Michniewicza, jak przegrywa to wina Dariusza Mioduskiego, który kupił trenerowi za słabych piłkarzy i on teraz nie ma kim grać.
Niby już się do tej nonsensownej narracji przyzwyczaiłem, ale jednak zawsze mnie zaskakuje, że to tak łatwo w kibicowską i dziennikarską gawiedź wchodzi. Na szczęście nie wszyscy są naiwni.
Niestety, Mioduski, który jest właścicielem klubu, stał się zakładnikiem swojego pracownika i jego ferajny. Prezes Dariusz wydaje własną kasę, ale musi zbierać razy w mediach za swoją opieszałość i skąpstwo. Ktoś na Twitterze napisał dla beki: "Ale że jeszcze Michniewicz nie wywalił Mioduskiego za te wyniki...". No właśnie, nawet z propagandą nie należy przesadzać.
Tenże Mioduski sprowadził w ostatnim okienku - do drużyny, która przecież już była najlepsza w kraju - aż 10 piłkarzy! Dwóch kupił, płacąc ponad milion euro za każdego (Ihor Chartin i Lirim Kastrati), co nie jest normalną praktyką w polskich warunkach. A poza nimi sprowadził takich piłkarzy jak Mahir Emreli, Maik Nawrocki, Mattias Johansson czy Josue, którzy naprawdę potrafią w piłkę grać. Za takie wzmocnienia to trzeba po rękach całować, a nie szukać głupich usprawiedliwień do pięciu porażek w lidze.
Mecz Legii w Gdańsku był fatalny. Michniewicz nie docenił siły Lechii. Wystawił na początek słabszy skład, bo lepszych piłkarzy chciał oszczędzać na... drugą połowę. Wyszło jak w tym powiedzeniu o indyku...
Nie wiem, po co było oszczędzać piłkarzy z podstawowego składu, skoro teraz są dwa tygodnie przerwy na kadrę i Legia żadnego meczu nie gra. Że piłkarze byli zmęczeni po Leicester? Aha... Nawet ten Kastrati, który przeciw Anglikom wszedł w końcówce i zrobił raptem dwa sprinty?
Czy Legia Czesława Michniewicza się rozwija? Trudno to dostrzec. Wymyślony system grania trzema stoperami miał być wynalazkiem na kosmiczną skalę, tymczasem Legia traci mnóstwo goli i jak była dziurawa w obronie tak jest dziurawa nadal. Funkcjonujący w poprzednim sezonie schemat polegający na trafianiu Tomasa Pekharta piłką w głowę przestał działać. Czech popsuł się na dobre.
Ale nie tylko on? Czy trener wie co się dzieje z najlepszym do niedawna piłkarzem ligi Filipem Mladenoviciem? Chyba nie wie. Nie wiadomo nawet czy zauważa regres formy Serba, bo wystawia go w każdym meczu.
Po przerwie na kadrę Legia gra z Lechem Poznań. Zdaje się, że to nie będzie jedynie mecz o trzy punkty.