Kibice piłkarscy, zwłaszcza ci związani z PKO Ekstraklasą, dobrze kojarzą Jakuba Ślusarskiego z kolejnych meczów, na których pełni rolę sędziego liniowego w zespole Tomasza Musiała. Na co dzień jednak zajmuje się on zupełnie inną, niezwiązaną z futbolem profesją. Dodatkowo, święci w niej naprawdę imponujące sukcesy.
Bartłomiej Bukowski, WP SportoweFakty: Podobno przylgnęła do pana bardzo sympatyczna jak na lekarza ksywka - "Rzeźnik".
Jakub Ślusarski:
To prawda, funkcjonuje taki pseudonim. Jego autorem jest mój przyjaciel - Tomek Musiał. Dawno temu podczas dyżuru w Oddziale Ratunkowym, trafił do nas student jednej z krakowskich uczelni, który pod wpływem środków odurzających rzucił się z nożem na kolegów w akademiku. Następnego dnia prasa opisała całe zajście słowami "Rzeźnik szalał w akademiku", a wszystko okraszono moim zdjęciem. I tak już zostało. Traktuję to jako sympatyczną pamiątkę. Ponadto jestem też lekarzem, który sporo operuje. Koledzy mieli okazję zobaczyć mnie wychodzącego z zabiegu nieco "zakrwawionego".
ZOBACZ WIDEO: Polski Związek Piłki Nożnej z nowymi pomysłami? "Przedstawimy je panu premierowi"
Z jednej strony operacje, z drugiej profesjonalne sędziowanie. Jak udaje się to panu łączyć?
Medycyna to wspaniała profesja, ale musi być przede wszystkim pasją. Wtedy daje szaloną satysfakcję. Zwłaszcza, że jako ortopeda, pracuję w dziedzinie, która pozwala osiągać spektakularne wyniki. Pacjent który nie może chodzić, albo ma jakąś dysfunkcję ręki, a po naszych działaniach udaje się przywrócić, przynajmniej w jakimś zakresie, sprawność. Taki widoczny efekt daje niesamowitą wiarę, że to, co robimy, ma sens.
Sport jednak również jest moją wielką pasją. To coś, co pozwala zupełnie wyczyścić głowę. Staram się nigdy nie łączyć zawodu lekarza z tym, co robię na boisku. W momencie gdy przebieram się w szatni w strój sędziowski, to medycyna zostaje zupełnie z boku. Być może moja konstrukcja psychiczna jest taka, że akurat potrafię to całkowicie rozdzielić. Jestem "zadaniowcem", skupiam się podczas meczu na tym, co mnie czeka "tu i teraz". Tak było na początku mojej przygody z sędziowaniem w niższych ligach, tak jest i teraz, gdy sędziujemy na szczeblu centralnym.
Sukcesy odnosi pan także w medycynie. Kilka lat temu przeprowadził pan pierwszy w Polsce i drugi w Europie zabieg wszczepienia innowacyjnej protezy stawu ramiennego, dzięki której uratował pan karierę młodego muzyka.
Proszę tego aż tak nie przeceniać. Faktycznie, była to jedna z pierwszych operacji wykonywanych daną metodą, natomiast tego typu zabiegi są już wykonywane na świecie jakiś czas. W Polsce też jest już dziś kilku kolegów, którzy przeprowadzają podobne operacje. Bardzo się jednak cieszę, że mam dostęp do nowych technologii, że mogę się szkolić. Staram się zawsze wykorzystywać to, co w danym momencie jest dostępne na świecie. Zależy mi na tym, by stosować metody leczenia konkretnie pod danego pacjenta.
A jakie uczucie towarzyszy byciu pierwszym w Polsce w danej dziedzinie?
Przede wszystkim zachowuje w tym zakresie dużą pokorę. Cała sytuacja została bardzo atrakcyjnie zaprezentowana przez media, był bardzo pozytywny przekaz. Natomiast nie mam w sobie jakiegoś dążenia do tego, żeby chwalić się, że coś zrobiłem jako pierwszy. Znam swoje miejsce zarówno w szyku sportowym, jak i medycznym. Najważniejsze, aby mecz kończył się bez skandalu i aby pacjent wrócił do mnie po kilku latach nadal będąc zadowolonym. I to jest taka wewnętrzna satysfakcja, większa niż to, że coś pojawi się w mediach.
Jest takie popularne sformułowanie, że "presję to może odczuwać pielęgniarka po kilkunastogodzinnym dyżurze, a nie zawodowy piłkarz". Pan zna oba środowiska. Zgodziłby się pan z takim postawieniem sprawy?
Kiedyś się nad tym zastanawiałem. Słyszałem tę wypowiedź. Nie spłaszczałbym jednak tego w ten sposób. Pamiętam czasy starej I ligi sprzed ery komercjalizacji i transmisji Canal+, jak wtedy wyglądało podejście zawodników do swoich obowiązków, a także do sędziego. Obecnie mamy do czynienia z dużo większym profesjonalizmem. To się wiąże zarówno z większymi pieniędzmi, jakie pojawiły się w lidze, jak i otoczką medialną, presją sponsorów. Byłem świadkiem całego procesu zmian.
Nie chciałbym jednak tego porównywać. Osobiście uważam, że w obu środowiskach pracuję z profesjonalistami, w bardzo dobrych zespołach. Dla kogoś, kto odpowiedzialnie podchodzi do swoich obowiązków, presja bycia najlepszym w swoim zawodzie jest podobna. Jeżeli ktoś faktycznie "przechodzi obok meczu" i zwykły kibic dostrzega, że coś jest nie tak, to wówczas naturalne są konsekwencje. Na co dzień raczej spotykamy się z bardzo dobrym podejściem do wykonywanej przez nas pracy.
Mówi pan o nie łączeniu obu profesji. Nie było dla pana nigdy kłopotem, by odciąć się po jakiejś trudniejszej operacji, bądź gorszym meczu?
Tak naprawdę większym problemem w łączeniu obu profesji jest dobre skoordynowanie wszystkiego, odpowiednia logistyka. Czasem zdarza się tak, że zabiegi się przedłużają i trzeba zmodyfikować jakiś wcześniej zaplanowany wyjazd. Jeżeli natomiast chodzi o samą psychikę, to coś zupełnie innego. Myślę, że jedno i drugie bardzo mi pomaga. Przy zabiegu, podobnie jak na boisku, muszę także być maksymalnie skoncentrowany. Może to inny sposób skupienia uwagi, ale zarówno sędziowanie, jak i moment krytyczny zabiegu, to 120 procent koncentracji. Uważam, że dość dobrze potrafię sobie poradzić ze stresem, który w takich momentach dość gwałtownie narasta. To pomaga w obu dziedzinach. Wydaje mi się także, że udaje mi się skutecznie zapominać o drugiej dziedzinie, gdy działam w ramach tej pierwszej. Czasowo jest to może nieco ciężkie, ale jakoś się udaje.
Teraz tego czasu będzie jeszcze mniej, został pan bowiem nowym przewodniczącym kolegium sędziów w regionie małopolskim, zmieniając poprzednika po 14 latach jego urzędowania
Tak naprawdę reprezentuję całą grupę, która teraz przejmuje pałeczkę pokoleniową. Postanowiliśmy przełożyć nasze doświadczenie, zdobyte na poziomie UEFA czy PZPN, na związek wojewódzki. Tutaj były duże zaniedbania. Staramy się wprowadzać po prostu to, co funkcjonuje na wyższych szczeblach. Chcemy przekonać ludzi, że można się obronić pracą i rzetelnością, że czasy załatwiania już odeszły. Myślę, że to jest bardzo duża zmiana - zmiana mentalności ludzi. Ale nie chcemy nikogo represjonować czy wykluczać ze środowiska.
Jakie zatem konkretne zmiany idą za pana osobą?
Staramy się wdrożyć pewne nowe ramy organizacyjne. Wykorzystujemy do tego nowoczesną technologię. Poza tym ruszyliśmy z kampanią medialną, staramy się docierać z informacjami wszystkimi możliwymi kanałami. Wprowadziliśmy system elektronicznego ewidencjonowania danych Extranet dla niższych lig, czego u nas w Małopolsce wcześniej nie było. Rozpoczęliśmy nagrywanie meczów, zachęciliśmy sędziów do samooceny, obserwacje telewizyjne raportują dla nas anonimowi obserwatorzy. Tych zmian jest więc sporo, przynajmniej na początku. Na razie jednak spotykają się one z pozytywnym odbiorem. To mnie wciąż nakręca, pokazuje, że ta praca ma sens.
Skąd u pana tyle energii, pasji na to wszystko?
Bardzo wiele zawdzięczam osobom, do których na pewnym etapie udało mi się jeździć i korzystać z ich porad. Teraz, gdy udało mi się dojść do takiego poziomu, na którym mogę swoje doświadczenie przekazywać dalej, czuję się zobowiązany, by także dzielić się swoją wiedzą. Mam w sobie spory pierwiastek dydaktyczny. Gdy jest taka możliwość, są jakieś prośby, to staram się być instruktorem, zarówno w sprawach sędziowskich, jak i medycznych. To wszystko to jednak przede wszystkim kwestia dobrej organizacji, ale też odpowiedniego zespołu ludzi, na których pomoc można liczyć.
Czytaj także:
- Lewandowski zgarnie Złotą Piłkę? "Mam nadzieję, że nie będzie w tym polityki"
- Piękne słowa Roberta Lewandowskiego. "Zawsze będę im mocno kibicował"