Choć samo miejsce jest dość specyficzne. Na ulicach panuje chaos, kierowcy rzadko zwracają uwagę na sygnalizację świetlną. Pewnie też dlatego auta są tak mocno poobijane czy nawet klejone zwykłą taśmą. Piesi zresztą też nic nie robią sobie z przepisów ruchu drogowego. Jest zatem gwarno, bo jeden krzyknie, drugi trąbnie lub idąca z wózkiem kobieta pokłóci się z kierowcą na środku skrzyżowania, ale neapolitańczycy kochają ten nieład. Nie przeszkadza im uliczny brud, rozsypane śmieci czy nawet porzucane fragmenty mebli. Dla nich to miejsce święte, najpiękniejsze, najlepsze do życia.
Piłkarze? Bogowie
A już na pewno jedno łączy wszystkich mieszkańców - wielka, bezgraniczna, wręcz fanatyczna miłość do SSC Napoli. Tym klubem oddycha się całą dobę, nie tylko w okolicach stadionu, a w każdym zakątku Neapolu. Rozmowa o zespole zaczyna się już podczas porannej kawy w pierwszej lepszej jadłodajni. Na straganach z pamiątkami pocztówki czy magnesy pełnią rolę tła, bo na pierwszy plan wybijają się klubowe gadżety. Neapolitańczycy prześcigają się w pomysłach, jak docenić i wyróżnić piłkarzy. Traktują ich jak bohaterów, czasem nawet jak bogów.
Wystarczy przejść się po San Gregorio Armeno - przy tej ulicy znajduje się ogromny targ z wymyślnymi pamiątkami. Są ręcznie robione figurki zawodników, trenerów, gwiazd kina - w wersji mini, ale też w rozmiarach faktycznych. Pojawiają się również gadżety okolicznościowe. Gdy Arkadiusz Milik po raz pierwszy zerwał więzadło krzyżowe w kolanie, jeden z najbardziej znanych mistrzów sztuki szopkarskiej w mieście, Genny Di Virgilio, wyrzeźbił figurkę Polaka z nogą w gipsie i trzymającego kule. Cena też była szczególna - 300 euro za sztukę.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: Co za gol w Polsce! Można oglądać godzinami
Rozpacz
Na słynnym targu znajdziemy też szczególne miejsce dla mieszkańców Neapolu - bar Diego Maradony. To niemal miejsce święte, bo z kapliczką "Boskiego Diego", rozciągniętym w środku różańcem i kosmykiem włosów Maradony oprawionym w ramce. To hołd dla legendarnego Argentyńczyka, który zdobył z drużyną dwa jedyne dotąd mistrzostwa kraju (w 1987 r. i 1990). Na tamte czasy sukces zespołu znacznie wykraczał poza sport. Neapol traktowany był przez pozostałą część Włoch jako miejsce dla wyrzutków, czy nawet głupków i złodziei, w którym życie jest zwykłą hańbą.
Do dziś miasto ozdabia ogromny mural Maradony, w dzielnicy San Giovanni a Teduccio znajdziemy go na jednym z bloków. Przy nim po śmierci legendarnego piłkarza (listopad 2020 r.) gromadzili się fani, modlili się i stawiali znicze. - To tak, jakby zmarł rodzic, wujek dla młodszego pokolenia neapolitańczyków, brat lub przyjaciel dla starszych ludzi - tłumaczy nam Manuel Guardasole, tamtejszy dziennikarz. Miasto było w potwornej żałobie przez długie tygodnie. Niedługo później zmieniono nazwę stadionu drużyny: z San Paolo na Stadio Diego Armando Maradona.
Miłość albo śmierć
Neapol kocha na zabój, albo nienawidzi najbardziej na świecie. Przekonał się o tym między innymi Gonzalo Higuain. Po odejściu do Juventusu (w 2016 r.), czyli odwiecznego wroga, kibice Napoli palili jego koszulki. Do dziś można kupić w mieście pamiątki z podobizną argentyńskiego napastnika - na przykład papier toaletowy z jego twarzą na rolce, czy obrazy piłkarza spływającego w toalecie. Podobnie myślą zresztą w klubie. Albo jesteś "z nami", albo "przeciwko". Wie coś o tym Arkadiusz Milik. Gdy zdecydował się nie przedłużyć umowy z zespołem (w poprzednim sezonie), prezes zabronił trenerowi wystawiać go w składzie. Aurelio De Laurentiis nie zgłosił Milika do żadnych rozgrywek i nasz zawodnik przez pół roku tylko trenował, czasem indywidualnie.
Ale polscy zawodnicy przekonali się również o miłości fanów. Milik już po pierwszych tygodniach po transferze w 2016 r. i kilku ważnych bramkach nie mógł spokojnie wrócić do domu. Gdy tylko pojawił się w centrum, kibice uganiali się skuterami za samochodem Polaka. Jeżeli udało im się złapać Milika na światłach, pukali w szybę albo po prostu kładli się na masce i robili zdjęcia z naszym zawodnikiem.
Inny przykład - kierowca wiozący nas do domu Piotra Zielińskiego był w takiej euforii, że pod bramą piłkarza wysiadł z auta, zadzwonił do brata i przez kamerkę pokazywał mu, gdzie właśnie się znalazł. Chwilę później Zieliński przejął jego telefon i rozmawiał z rodziną taksówkarza przez kilka następnych minut. Na koniec kierowca rzucił, że tego dnia nie zapomni do końca życia.
Jak bardzo świat jest mały, pokazał nam też inny kurs. Okazało się, że tym samym wozem, co polscy dziennikarze, jechał jakiś czas temu Milik i zostawił włoskiemu kierowcy polskie piosenki w pamięci telefonu. Później młody mężczyzna pękał z dumy i puszczał w swoim samochodzie piosenki disco-polo.
Dziś w Neapolu odwiedziłem Arka Milika i Piotrka Zielińskiego (rozmowy wkrótce na @WPSportoweFakty). Do ośrodka treningowego jechałem z kierowcą, który wiózł kiedyś Arka. Zostawił mu Milik kilka polskich hitów:) Jak na przykład ten: pic.twitter.com/21dutCFLeE
— Mateusz Skwierawski (@MSkwierawski) February 7, 2019
Dobre sezony Milika i Zielińskiego sprawiły, że w Neapolu po prostu lubi się Polaków. W Zielińskim Włosi są zakochani, Milka dalej szanują, mimo że już gra dla innego klubu (Marsylii), i na te dwa nazwiska obsługa w restauracjach od razu reaguje - promienieje, zagaduje, a później trudno odmówić jej rabatu przy płaceniu.
Wymachują bronią
Ale to miasto skrywa też ciemne oblicze. Za sznurki pociąga w nim "Camorra", mająca ponad sto lat, jedna z najgroźniejszych organizacji przestępczych w kraju. Na ulicach Neapolu raz na jakiś czas dochodzi do egzekucji. Cztery lata temu mafiozi zastrzelili 21-letniego Renato Di Giovanni, byłego młodzieżowego zawodnika SSC Napoli, który grał w drużynie juniorskiej z Igorem Łasickim. Włoski zawodnik przeszedł na drugą stronę, handlował narkotykami i zginął. To była egzekucja z zimną krwią, w piątkowe, słoneczne popołudnie, na ulicy wśród przypadkowych ludzi.
Gwiazdy Napoli nie mają immunitetu i też dotykają ich mafijne macki. Przekonał się o tym Arkadiusz Milik, gdy wjeżdżał do garażu swojego domu pod miastem, z rodziną siedzącą w samochodzie. Złodziej zapukał bronią w szybę auta i kazał oddać zawodnikowi zegarek. Nalot kilku mężczyzn w ciemnych skórach wymachując pistoletami nie wywołuje w Neapolu poruszenia. Wiedzą o tym inni gracze, na przykład Marek Hamsik czy Jose Callejon. Złodzieje potrafią być bezczelni. Kapitana Lorenzo Insigne okradli podczas spaceru z żoną, a uciekający złodziej wykrzyczał z bronią w ręku, by ten zadedykował mu gola.
Inne priorytety
W tym specyficznym miejscu, kochającym futbol i przestępczość, Legia zagra w czwartek swój trzeci mecz w grupie Ligi Europy. Patrząc na wyniki drużyny Luciano Spallettiego w lidze włoskiej, można stwierdzić, że mistrzowie Polski nie mają szans na punkty. Ale w Napoli nie traktują europejskich pucharów priorytetowo. Przed zespołem otworzyła się znakomita okazja do realnego powalczenia o tytuł mistrza kraju, o czym marzy się w mieście od ponad trzydziestu lat.
Drużyna Piotra Zielińskiego ma komplet punktów po jedenastu kolejkach włoskiej ekstraklasy. Poza tym - dla klubu liczą się występy w bardziej prestiżowych rozgrywkach. W zeszłym sezonie Napoli miało zakwalifikować się do Ligi Mistrzów, jednak remisem w ostatniej kolejce przegrało ten bój o jeden punkt. Liga Europy jest trochę niepotrzebnym dodatkiem. Na razie Napoli ma po dwóch meczach jeden punkt, po remisie z Leicester (2:2). U siebie drużyna Spallettiego niespodziewanie przegrała ze Spartakiem Moskwa (2:3), dlatego strata punktów z Legią raczej nie powinna być sensacją.
Twarda deklaracja Czesława Michniewicza. Legia nie będzie jak Lech
Wszystko jasne. Jest decyzja ws. występu Zielińskiego z Legią