Radość po strzelonej bramce była ogromna. Po końcowym gwizdku i chwilę przed nim po trafieniu Waldemara Soboty, który przypieczętował zwycięstwo, jeszcze większa. Kibice nieprzywykli tak długo czekać na wygraną swoich pupili, ale gdy już tego zaznali cieszyli się tak jak po wygraniu ligi.
Gospodarzy na prowadzenie wyprowadził Kamil Nitkiewicz. Co prawda najmniejszy wzrostem w drużynie MKS-u, ale w 67 minucie największy szczęśliwiec na boisku. Wszedł, pierwszy kontakt z piłką i zdobyta bramka. Szał radości, który trwał już do końca spotkania. Gospodarze grali ambitnie, dużo biegali, walczyli, a to przełożyło się na sukces i pierwsze trzy punkty.
- Dokładnie tak. W końcu udało nam się zagrać na swoim poziomie i szczęście uśmiechnęło się do nas. Myślę, że przede wszystkim zagraliśmy mądrze taktycznie i to poskutkowało. Powiedzieliśmy sobie, że nawet jak gra nam nie pójdzie to każdy ma dać z siebie tak dużo, by po meczu padać ze zmęczenia. Uważam, że to nam się udało i cieszymy się z pierwszej victorii w tym sezonie - mówi dla serwisu SportoweFakty.pl Waldemar Sobota.
Wynik konfrontacji w doliczonym czasie gry po zabójczej kontrze ustalił Waldemar Sobota. To był prawdziwy majstersztyk napastnika MKS-u. Takie techniczne uderzenie spotyka się w piłce ręcznej, kiedy zawodnicy upadając już na ziemię oddają strzał nadając piłce ogromnej rotacji, a ta odbijając się od podłoża zakręca w kierunku bramki. Sobota w doliczonym czasie gry zrobił tak samo, tylko że po uderzeniu prawą nogą.
- Owszem spoglądam na piłkę ręczną, ale tylko ważniejsze imprezy. W sytuacji z 94 minuty uderzyłem tak jak chciałem i tak jak wymagała tego sytuacja. Zauważyłem, że dobiega do mnie obrońca, a bramkarz stoi bliżej krótkiego słupka. Jedynym wyjściem było posłanie piłki na długi słupek. Dobrze, że to wpadło. Mam nadzieję, że teraz będzie już tylko lepiej. - dodaje Waldemar Sobota.