We wtorek Bayern Monachium pokonał VfB Stuttgart 5:0, a dzięki Robertowi Lewandowskiemu została przekroczona bariera tysiąca "polskich" goli w Bundeslidze. Z tej okazji porozmawialiśmy z pierwszym naszym zawodnikiem, który występował w niemieckich rozgrywkach i jest autorem premierowej "polskiej" bramki - Waldemarem Słomianym.
Były obrońca Górnika Zabrze postanowił w 1967 roku uciec z kraju. Dołączył do Schalke Gelsenkirchen, a cztery lata później został jednym z antybohaterów słynnej afery korupcyjnej, bowiem jako zawodnik Arminii Bielefeld próbował przekupić rywali. - Zniszczyłem sobie karierę - mówi dziś Słomiany.
Obecnie mieszka pod Gelsenkirchen. I przyznaje, że znajduje się w bardzo trudnym położeniu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: jak Lewandowski to trafił?! Kapitalny strzał!
Dariusz Faron, WP SportoweFakty: Co słychać u pierwszego Polaka w Bundeslidze?
Waldemar Słomiany, były piłkarz Schalke i Arminii, pierwszy Polak w Bundeslidze: Ciężko jest, nie ma na razie roboty! Latka lecą, zaraz będzie ósemka z przodu. Emerytura bardzo niska, więc trudno wiązać koniec z końcem. Trzeba mocno zaciskać pasa, żeby wystarczyło do pierwszego. Przydałoby się trochę więcej pieniążków. Do niedawna pracowałem na polu golfowym pod Gelsenkirchen, ale robota się skończyła po wybuchu pandemii koronawirusa. A nowej nie widać na horyzoncie. Może jak przezimuję, wiosną albo latem znowu się coś znajdzie. Co zrobić? Muszę walczyć.
Nic pan nie odłożył w czasach kariery?
Inaczej się zarabiało, ale wtedy piłkarz też miał dobrze. Tyle że człowiek był młody i głupi. Korzystałem z życia! Swoimi przeżyciami mógłbym obdzielić kilku ludzi! Piękne czasy... Lataliśmy po całym świecie - na Zachód, do Ameryki... Górnik Zabrze to była potęga! Dzisiaj patrzę na zdjęcie naszej drużyny i widzę, że niemal każdy grał w reprezentacji Polski! Bywało i tak, że w restauracji nie płaciło się za obiad albo kieliszek koniaczku, bo właściciel knajpy był wielkim kibicem.
Skoro w Zabrzu czuł się pan tak dobrze, to po co ucieczka do Niemiec?
W Polsce nie miałem bliskiej rodziny. Poza tym zobaczyłem, jak świat wygląda w innych miejscach. Uświadomiłem sobie, że nie wszędzie jest tak szaro. Co z tego, że jako piłkarz dobrze zarabiałem, skoro nawet nie miałem co kupić, bo półki świeciły pustkami? Pamiętam, jak pojechaliśmy z Górnikiem do Brunszwiku na mecz z Eintrachtem. Późny wieczór, leżymy z Włodkiem Lubańskim w łóżkach, a tu nagle ktoś puka do drzwi. Jacyś panowie zapraszają nas na wódkę do hotelowej kawiarenki. Okazało się, że mieszkają w Niemczech, ale pochodzą ze Śląska. Dosłownie za kilka godzin nasza drużyna miała wracać do Polski, a oni zaczęli mnie namawiać, bym został za zachodnią granicą. No i namówili. Jakoś tak się złożyło, że spóźniłem się na autobus powrotny.
Szybko odnalazł się pan w Niemczech?
Oczywiście! Po ucieczce na rok mnie zawieszono, ale jeździłem wszędzie z drużyną. I chodziłem do kina na niemieckie filmy, żeby trochę podszkolić język. Dzisiaj Polak, który przenosi się do Bundesligi, musi nadrabiać i wskoczyć od razu na wyższy poziom. Ja nie miałem takiego problemu, w końcu przychodziłem do Schalke z wielkiego Górnika. W Polsce zostali ojciec i siostra z dziećmi, więc słałem im paczki, głównie ubrania i owoce. Tak jak w Zabrzu - pieniądze się zgadzały. Nadal czerpałem z życia, nie myśląc o przyszłości.
Kiedyś opowiadał mi pan, że ciągle nie może pan sobie wybaczyć dyskwalifikacji. Gdy w 1971 roku wybuchł w Niemczech wielki skandal korupcyjny, skazano między innymi pana. Już jako zawodnik Arminii zaniósł pan pieniądze graczom Schalke, by kupić od nich mecz.
Gdy o tym pomyślę, smutno się robi. W ogóle nie myślałem, że robię coś złego. Wytypowano mnie, bo przecież grałem w Schalke, więc znałem tamtą szatnię. Miałem poprosić rywali, by nam odpuścili i obiecać premię. Skupiałem się tylko na tym, że pomagam całemu naszemu zespołowi. Ani przez moment nie myślałem, by odmówić. Wszyscy słyszeli, że pozostałe drużyny w lidze kupują mecze, a myśmy też chcieli zająć jak najwyższe miejsce. Nie spodziewałem się, że mnie zdyskwalifikują. Miałem już podpisany kontrakt z innym klubem, a tu nagle wszystko się skończyło. Zniszczyłem sobie karierę. Ale nie mogę mieć do nikogo żalu, tylko do siebie. To był wielki upadek. Na początku dyskwalifikacja była dożywotnia, dopiero potem kara została złagodzona. Ale nie wróciłem już na najwyższy poziom. Trenowałem amatorskie drużyny.
Jak pan się odnalazł po karierze?
Przez 20 lat pracowałem jako spawacz. Dzisiaj chętnie wracam myślami do kariery, to chyba normalne. Kładę się wieczorem i wspominam chwile spędzone na boisku. Cóż, mam teraz sporo czasu na rozmyślania. Miałem naprawdę dobre życie. Gdybym cofnął czas, być może zmieniłbym tylko jedno: założyłbym rodzinę. Ale jakoś mnie nie ciągnęło, chciałem być wolnym ptakiem.
Dziś nie dokucza panu samotność?
A skąd! Właśnie siedzę u znajomej, pani Eli. Często tutaj zachodzę. Muszę panu powiedzieć, że pierwszorzędna kobietka! Spotykamy się ze znajomymi w trzy pary i daje mi to wiele radości. Poza tym oglądam z Elą Bundesligę. Proszę sobie wyobrazić, że o niemieckiej piłce wie więcej ode mnie! Ostatnio w klasyku trzymaliśmy kciuki za Borussię Dortmund, ale Bayern znowu okazał się za silny. Trochę się tylko wkurzyliśmy z Elą, że nie dali Robertowi Lewandowskiemu Złotej Piłki. Naszym zdaniem miał lepszy rok niż Messi.
Widzę, że jest pan na bieżąco.
Oczywiście! Żałuję tylko, że Schalke tak cienko przędzie, ale cóż, klub popadł w długi. Niedawno widziałem się na polu golfowym z dawnym kolegą z szatni, Klausem Fischerem. Ale nie ma też co ukrywać, że latka lecą i jest nas coraz mniej. Ostatnio sprawdzałem, że pięciu piłkarzy naszego Schalke już niestety nie ma na tym świecie.
Czego panu życzyć przed świętami Bożego Narodzenia i Nowym Rokiem?
Łatwo zgadnąć: zdrowia! Koronawirus szczęśliwie mnie omija, ale ciało trochę się sypie. Kolano do wymiany... Więc niech się dzieje co chce, byleby zdrowie było.
Czytaj także:
Nagelsmann nie szczędzi pochwał Lewandowskiemu
Piątek nie uratował Herthy. Wyczekiwany powrót Polaka