Dramat nastąpił w 43. minucie październikowego meczu Minnesota - Los Angeles FC. Robert Sibiga, polski arbiter w amerykańskiej lidze piłkarskiej MLS, był na środku boiska. Piłka odbita przez zawodnika gospodarzy znalazła się bardzo blisko sędziego. Ten próbował uciekać i wtedy groźnie starł się z piłkarzem gości. Zderzyli się głowami, ale mocniej ucierpiał Polak. Diagnoza: wstrząśnienie mózgu.
Ten moment Sibiga zapamięta na długo. Uraz wykluczył go z udziału w pozostałej części sezonu. Kiedy rozgrywki trwały w najlepsze, Polak otrzymał nagrodę sędziego roku. Wtedy wiedział już, że najprawdopodobniej ominął go najważniejszy mecz, czyli finał MLS, w którym zagrał polski piłkarz, Jarosław Niezgoda z Portland Timbers. Jego ekipa po karnych przegrała z New York City.
Maciej Siemiątkowski, WP Sportowe Fakty: Od wypadku minęły prawie trzy miesiące. Jak się pan czuje?
Robert Sibiga, sędzia MLS: Sprawa jest o tyle trudna, że w przypadku wstrząśnienia mózgu trudno cokolwiek przewidzieć, jak bywa to z urazami mięśni, stawów czy kości. A na dodatek dokończyłem tamten mecz. Medycy założyli mi sześć szwów na brodę i zapytali, czy wszystko gra. A jak zapytasz dumnego Polaka, czy może walczyć dalej, to będzie walczył. Skończyłem to spotkanie, ale nie pamiętam, że sędziowałem drugą połowę. Na szczęście nie wydarzyło się nic złego. Potem, po pierwszej wizycie lekarz ocenił, że powrót do formy zajmie miesiąc. Ale nie dało rady. Neurolog zmienił diagnozę na trzy miesiące. Ale nadal jest daleko do powrotu na boisko.
ZOBACZ WIDEO: Huknął nie do obrony! Tę bramkę można oglądać godzinami
To uraz fizyczny i psychiczny. Czuję się dużo słabiej. Trudniej też zebrać myśli. Zdarza się, że włączam wieczorem film, który oglądaliśmy już kilka dni temu. Przypomina to żona. Mózg nie pracuje jeszcze tak dobrze, jak wcześniej. Do tego po 15-20 minutach spokojnego biegu jestem wyczerpany. Byłbym szczęśliwy, gdybym w połowie sezonu mógł już wrócić do sędziowania. Nie zakładam sobie konkretnej daty, choć wybieram się na najbliższe zgrupowanie sędziów.
Co pan będzie tam robić?
To zgrupowanie teoretyczne. Na razie nie ma mowy, bym przystępował do testów sprawnościowych. Przez ostatnie miesiące siedzę tylko w domu. To moja strefa komfortu. Chcę z niej wyjść, sprawdzić, jak radzę sobie sam w innym miejscu. Obawiam się tego wyjazdu i jednocześnie cieszę, bo będę mógł przekonać się, na jakim etapie rehabilitacji jestem. Będę pod opieką lekarzy, również specjalizujących się w leczeniu po wstrząśnieniach mózgu.
Podczas rehabilitacji w domu zaskoczyła pana nagroda dla arbitra roku?
Oczywiście, to ogromne wyróżnienie. Podoba mi się też sposób wybierania zwycięzcy. Pierwszy etap to selekcja trzech finalistów przez PRO (Professional Referee Organization - organizacja zrzeszająca zawodowych arbitrów w MLS). Następnie rusza głosowanie wśród trenerów, potem zawodników i na końcu dziennikarzy. Był to słodko-gorzki sukces, bo najczęściej to sędzia roku ma największe szanse na sędziowanie finału MLS. Kontuzja sprawiła, że nie byłem nawet brany pod uwagę.
Utrzymał pan kontakt z kolegami od tamtego czasu?
Wielu pisało do mnie. Wiadomo że nie wszyscy, bo to zawód, w którym panuje konkurencja. Nawet nieszczęśliwy wypadek sprawia, że ktoś wypada i ktoś nowy zajmie jego miejsce. Dostałem nawet nagranie od Szymona Marciniaka z jego grupą, która była na Arab Cup. To bardzo miłe sygnały, które podtrzymują na duchu.
Rozmawiał z panem też szef PRO, Howard Webb?
Raz się nawet spotkaliśmy. Przyjechał pociągiem i zjedliśmy kolację. Doskonale rozumie, jak trudno jest sędziemu, który jest na szczycie swoich umiejętności, kariery i nagle nie może nawet truchtać. Bardzo miło, że nie skreśla kogoś po kontuzji i uznaje, że biznes musi kręcić się bez niego.
Jakim jest szefem?
Takiego szefa życzę każdemu! To lider, który nie narzuca swojej woli. Daje dobry przykład. W Anglii kibice uważali, że Howard faworyzuje Manchester United, Polacy czuli się skrzywdzeni po meczu Euro 2008 z Austrią, gdy podyktował rzut karny w końcówce. Jednak jest świetnym fachowcem. Odczuwam to na co dzień, gdy jest moim bossem, mogę z nim porozmawiać i dyskutować na temat różnych sytuacji w trakcie gry. Zawsze słucha. Nigdy nie powie "ty się nie znasz".
A jak Amerykanie podchodzą do waszej pracy?
Są bardziej wstrzemięźliwi w porównaniu do europejskich kibiców. Choć w mediach społecznościowych znajdą się i tutaj tacy, którzy po meczu uważają danego arbitra za najgorszego na świecie. Najczęściej ich emocje gasną z ostatnim gwizdkiem. Nie zdarza się, by ktoś podszedł do nas w restauracji i atakował. Raz rozpoznali mnie w knajpie. Jedna osoba pochwaliła. Druga powiedziała, że w meczu, który poprowadziłem, nie było karnego. Wyjaśniliśmy to sobie i rozeszliśmy w zgodzie. Amerykanie cenią sobie prywatność, spokój ducha. Nie dochodzi do groźnych incydentów względem arbitrów.
Czyta pan opinie o sobie w sieci?
Ja nie, choć wydaje mi się, że wielu sędziów na początku ma potrzebę weryfikowania tego, co robią. Ma nadzieję, że ktoś spojrzy na nich z uznaniem, bo buduje to też pewność siebie. Dopiero z czasem zdaje sobie sprawę z tego, że ci, którzy w sieci oceniają poziom sędziowania, nie są fachowcami, a zwykle to kibice emocjonalnie zaangażowani w mecz. Na tym polega dojrzałość sędziego. Jesteśmy łatwym celem dla fanów i trenerów. Czasami dostajemy też wiadomości z wyzwiskami czy pogróżkami. Nie ma co się tym przejmować. Uważam, że obiektywnie patrzący kibice potrafią nas docenić.
Na jakim poziomie są sędziowie MLS? Jesteście w stanie konkurować z Europą?
Zatrudnienie specjalistów, a także psychologów i lekarzy sprawiło, że podniósł się nasz poziom fizyczny i mentalny. Jesteśmy młodsi, sprawniejsi i jest duża szansa, że na mundialu w Katarze będzie dwóch arbitrów z USA. Szczególnie imponujący jest progres, bo 5-10 lat temu nie było tak dobrze.
W tej chwili mamy ponad 20 sędziów zatrudnionych na pełen etat. Jestem drugim najstarszym, pozostali to "koty", młodzi chłopacy. Wśród nich mam swojego faworyta, Łukasza Szpalę! Cenię go nie tylko dlatego, że też jest Polakiem. Przede wszystkim wykonuje świetną pracę i ma ogromną pasję. Myślę, że przynajmniej połowa sędziów MLS poradziłaby sobie w każdej lidze na świecie.
Tak Polacy pracują, by nie stracić kolejnego Podolskiego
"O wszystko musiał zawalczyć". Niezwykła droga młodego Polaka do Bundesligi