W poniedziałek Czesław Michniewicz został oficjalnie selekcjonerem reprezentacji Polski. Głośniej jest jednak nie o tym, a o powiązaniach z "Fryzjerem" i liczbie 711 połączeń pomiędzy stronami.
- Niczego złego nie zrobiłem, nie mam zarzutów, nie byłem świadkiem koronnym - mówił Michniewicz podczas swojej pierwszej konferencji w roli selekcjonera Biało-Czerwonych.
Michniewicz nigdy nie usłyszał zarzutów. Występował jedynie w śledztwie w charakterze świadka.
ZOBACZ WIDEO: Padło pytanie o przeszłość Michniewicza. "Zacni polscy politycy mieli niechwalebne epizody"
Co ciekawe w programie "Hejt Park" w "Kanale Sportowym" przyznał, że za czasów, gdy był trenerem Lecha Poznań, miał dostać "propozycję" od działaczy Górnika Polkowice. Jej celem miało być utrzymanie się tych ostatnich w elicie.
Cała sytuacja miała miejsce podczas kolacji z żoną. - W pewnym momencie przychodzi dwóch ludzi do mnie, nie chcę podawać nazwisk - zaczyna opowiadać szczegóły Michniewicz. Wspomina, że był to jeden z trenerów i jeden z dyrektorów sportowych czy prezesów.
- Mówię: ale o co chodzi? A oni, że chcieliby porozmawiać, "bo jest taka sytuacja, że już o nic nie gracie, nam by zależało na tym, żebyście odpuścili ten mecz, po prostu pomogli nam" - mówi Michniewicz.
Owa "propozycja" miała po prostu polegać na tym, żeby "Kolejorz" ten mecz przegrał. Jaka była reakcja? - Poszedłem od razu do prezesa Majchrzaka tego samego dnia. Mówię: panie prezesie, była taka i taka sytuacja, w związku z tym musimy ten mecz obowiązkowo wygrać - przyznał Michniewicz.
Dodał, że nikt nie uwierzyłby, że przegrali ten mecz "normalnie". Prezes dał wtedy zgodę na dodatkowe zgrupowanie. Miała być też dodatkowa premia za zwycięstwo.
Lech w sezonie 2003/2004 dwukrotnie ograł Górnik. 1:0 na własnym stadionie i 2:0 w delegacji.
Zobacz także:
Cezary Kulesza pokazał, jak nie powinno się zarządzać PZPN
Stanowski przegrał w sądzie. "Nieprawdziwe informacje i nieuprawnione oceny"