Pytania, które wciąż chcemy zadać

Ostatnie dni to komunikacyjne i PR-owe harakiri nowych dyrektorów z PZPN, podpowiadaczy Cezarego Kuleszy oraz samego prezesa. Związek próbuje gasić pożar, ale wątpliwości pozostały.

Paweł Kapusta
Paweł Kapusta
Cezary Kulesza i Czesław Michniewicz PAP / Leszek Szymański / Na zdjęciu: Cezary Kulesza i Czesław Michniewicz
Jeśli szef PZPN Cezary Kulesza chciał dokonać wyboru selekcjonera wbrew części opinii publicznej, jeśli chciał wybrać wbrew ludziom pamiętającym TAMTE czasy i niechcącym spuszczać zasłony milczenia na niewyjaśnione kontrowersje, to trzeba było chociaż przygotować spójny plan komunikacji. Wiadomo było, że pewnych pytań się nie uniknie. Trzeba było ustalić spójną narrację, przygotować Kuleszę na konferencję prasową, a już na pewno dać "tym najgorszym i na pewno napuszczanym przez wrogie siły dziennikarzom" tyle czasu, ile potrzebowaliby na zadanie każdego nurtującego w wiadomej kwestii pytania. Posada selekcjonera pierwszej kadry to nie jest posada magazyniera albo szofera (z całym szacunkiem dla magazynierów i szoferów). To najbardziej prestiżowa posada w polskiej piłce, więc z szacunku do urzędu należało zrobić wszystko, by bombę rozbroić już na dzień dobry.

BLOG PIŁKARSKA MAFIA - DOMINIK PANEK - KLIKNIJ

Zamiast tego było grożenie prokuraturą, uciszanie, podnoszony głos, arbitralne zamknięcie dyskusji po raptem kilku minutach (swoją drogą fakt, że dziennikarze obecni na sali karnie się posłuchali, to osobny, smutny rozdział). Zszokowany i nieprzygotowany na pytania o korupcję prezes, dukający jak ministrant, któremu pierwszy raz dano do przeczytania List do Koryntian (autor frazy - Andrzej Cała, wspaniała sprawa) pokazuje, jacy amatorzy wzięli się za kreowanie polityki medialnej związku.

Pomijam już fakt, że doszło w ostatnim czasie do pomylenia pojęć, totalnego niezrozumienia tego, od czego są dziennikarze. Szymonowi Jadczakowi z WP zdążono w ostatnich godzinach zarzucić, że popsuł święto polskiej piłki nożnej, że był opryskliwy, że chciał zabłysnąć, że zadał pytania, których zadawać nie powinien, że bezpodstawnie oskarżył Michniewicza o korupcyjne czyny, czym popsuł mu piękny dzień.

ZOBACZ WIDEO: Padło pytanie o przeszłość Michniewicza. "Zacni polscy politycy mieli niechwalebne epizody"

Po pierwsze - wystarczy odsłuchać jeszcze raz konferencję prasową z nowym selekcjonerem, żeby uświadomić sobie, że Jadczak powiedział to, co opiera się na faktach zawartych w akcie oskarżenia w korupcyjnym procesie. Wszystko co do słowa. Kto chce składać za to pozwy - powodzenia. Jasne, nie wszystkim może się to podobać, ale własnej historii się ani nie zagada, ani nie zamaluje pisakiem, ani się od niej nie ucieknie, trzeba jej stawiać czoła.

Po drugie - ludzie kochani, od umilania pięknych dni może być współmałżonek, wieloletni przyjaciel albo kulinarne grzeszki, a nie dziennikarze, którzy wykonują swoją robotę. Dziennikarz nie jest od tego, by wszystkim wokół było miło. Nie jest od tego, żeby entuzjastycznie brać udział w święcie tylko dlatego, że jest święto.

Jadczak we współpracy z ekipą Magazynu Wirtualnej Polski - Patrykiem Słowikiem, Mateuszem Ratajczakiem - ujawnili w ostatnim roku nieprawidłowości w LOT, majątki prominentnych polityków omijających przepisy o transparentności, odkryli wątpliwą moralnie działalność wiceministra sportu Łukasza Mejzy, co doprowadziło do jego dymisji. Wcześniej Jadczak wyciągnął na światło dzienne 70 milionów Sasina i wiele, wiele innych afer.

Za każdym razem wiązało się to ze stawianiem niewygodnych pytań, a w konsekwencji - obrzucaniem jego i jego redakcji błotem, czasem wyszydzaniem, co pewna frakcja medialna robi od kilkunastu godzin. Trudno, żeby pohukiwania Czesława Michniewicza robiły na nas jakiekolwiek wrażenie, jednak już bezrefleksyjne podejście do sprawy niektórych przedstawicieli środowiska może trochę irytować. Bo że nie dziwi, to akurat jasne. Cóż poradzić, skoro poklepanie po plecach, powiedzenie kilku miłych słów i odbieranie telefonu wystarcza, by usadzić na tyłku dużą część branży. Brawo jednak dla tych, którzy nie boją się pytać.

Swoją drogą, jeszcze przed konferencją z Michniewiczem otrzymaliśmy jako WP SportoweFakty propozycję przeprowadzenia wywiadu z nowym selekcjonerem. Wyraziliśmy daleko idące zainteresowanie możliwością zrobienia takiej rozmowy, jednak Polski Związek Piłki Nożnej chciał mieć wpływ na to, kto ten wywiad z ramienia redakcji przeprowadzi. My z kolei chcieliśmy, by na taki wywiad wybrali się: dziennikarz sportowy, dziennikarz śledczy oraz gościnnie - największy ekspert badający sprawę korupcji w polskiej piłce.

Trudne pytania, wnikliwa analiza, pełna transparentność, ale i pełna otwartość z naszej strony. Niestety, choć medialny Tour de PZPN ruszył po polskich mediach jeszcze w poniedziałek, ostatecznie jednak do nas nie dotarł. Do nas, czyli redakcji sportowej o największym zasięgu w polskim internecie (dziennie czyta nas grubo ponad milion użytkowników, miesięcznie - prawie dziewięć milionów realnych userów - badanie mediapanel za styczeń 2022).

Żeby była pełna jasność: my przeżyjemy, nas takie postępowanie związku ani trochę nie boli. Jeśli ktokolwiek myśli, że brak możliwości zrobienia tego czy innego wywiadu "zetnie nam kliki", bo z takimi szpilkami spotykam się od pewnego czasu, to nie ma pojęcia o tym biznesie. Jedyne, komu może to zaszkodzić, to PZPN-owi, bo jak sprawa "711" budziła wątpliwości, tak dalej budzi.

Tak, oglądałem występ Czesława Michniewicza w Kanale Sportowym. I nie uważam, że cokolwiek po tym programie się zmieniło, z całym rzecz jasna szacunkiem dla działalności Kanału Sportowego i Krzysztofa Stanowskiego. Pomijam już fakt, że do rozmowy doszło w bezpiecznym dla Michniewicza środowisku, spotkało się dwóch przyjaciół, od lat się wspierających, co zresztą na antenie powtarzali sami zainteresowani. To nie ma nic wspólnego z prawdziwym dziennikarstwem, a już szczególnie w przypadku wrażliwych tematów.

Michniewicz poszedł w znaną już od lat narrację, że "Fryzjer" to był taki działacz-przylepa, który lubił sobie podzwonić po ludziach, a oni się znali od dawna, a i przydatny był, bo samochód załatwił albo drzwi do lekarza uchylił. A że w 2004 roku nie było internetu (serio nie było wtedy internetu?), to się dzwoniło, żeby spytać, kto dostał żółtą kartkę. Przypomnę, że mówimy o "Fryzjerze", człowieku, który już w 2000 roku został uznany za persona non grata. I to nie z powodu nachalności. Cała treść, jaka znalazła się w programie, jest zbieżna z wersją Michniewicza znaną od ponad dekady.

Spytacie pewnie teraz: dobra, ale po jaką cholerę się cały czas przyczepiacie? O co wam chodzi? Co w takim razie wciąż nie jest wyjaśnione? Jakie niby pytania nie padły, które mogłyby sprawę pomóc pchnąć naprzód?! Otóż można by było takich pytań zadać wiele.

To, co napiszę poniżej, opiera się w całości na AKCIE OSKARŻENIA w sprawie "Fryzjera". To dokument sporządzony przez prokuraturę, przedłożony sądowi. Dysponujemy nim, zresztą z obszernymi fragmentami można się zapoznać na blogu "Piłkarska Mafia".

Akt oskarżenia, sprawa sprzedanego meczu Świt - Lech:

"W przypadku tych zawodów działacze Świtu i Ryszard F. mieli ułatwione zadanie, gdyż Ryszard F. pozostawał w bardzo dobrych relacjach z działaczami Lecha Poznań. Ryszard F. skontaktował się z działaczami Lecha Poznań, w tym ze swoim bliskim znajomym Przemysławem E. i zaproponował im sprzedaż nadchodzącego meczu ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. Działacze Lecha Poznań wyrazili zgodę na propozycje Ryszarda F.".

"Zabronił jednak, czym zdziwił Janusza Wójcika, składania bezpośrednio obietnic korzyści majątkowych zawodnikom Lecha Poznań, zaznaczając, że kwestia kupienia meczu musi zostać załatwiona z zarządem klubu".

100 tys. za ten mecz zostało przekazane 20 maja 2004 r. w Poznaniu - działacze Lecha chcieli dostać pieniądze przed meczem. Przekazanie dwóch paczek z banknotami nadzorował Przemysław E. Tego dnia E., "Fryzjer" i Michniewicz byli w nieustannym kontakcie. Intensywne rozmowy zaczęły się już dzień wcześniej. Przykład:

"O godzinie 17.09 do Ryszarda F. zadzwonił trener Lecha Poznań Czesław Michniewicz i przeprowadził z nim 580-sekundową rozmowę. Po zakończeniu tej rozmowy Ryszard F. o godzinie 17.21 zadzwonił do Przemysława E. i rozmawiał z nim 824 sekundy".
Dwa razy przed tym meczem doszło do sytuacji, gdy "Fryzjer" równolegle rozmawiał z Michniewiczem i Wójcikiem. W sumie w ciągu dwóch dni taka sytuacja miała miejsce przez cztery minuty. Wójcik twierdził, że w tym czasie "Fryzjer" informował go, że mecz będzie sprzedany i mówił, jaki skład wystawić.

"Fryzjer" w tych rozmowach używa co najmniej czterech różnych prepaidów - myślał, że dzięki temu jest nie do namierzenia.

Prokurator: "O godzinie 22.35 Czesław Michniewicz wysłał sygnał na oficjalny numer Ryszarda F. Minutę później Michniewicz zadzwonił na numer prepaid Ryszarda F. i przeprowadził z nim 462-sekundową rozmowę".

W dniu przekazania pieniędzy o godzinie 16.07 Przemysław E. zadzwonił do Ryszarda F. i zaraz po zakończeniu tej rozmowy o godzinie 16.10 zadzwonił do Czesława Michniewicza. Po tej rozmowie o godzinie 16.12 Przemysław E. zadzwonił do Ryszarda F. Natychmiast po zakończeniu tej rozmowy Ryszard F. zadzwonił do wcześniejszego rozmówcy Przemysława E. - Czesława Michniewicza.

O godzinie 20.26 Przemysławowi E. udało się nawiązać rozmowę z Ryszardem F., którą mężczyźni prowadzili przez 504 sekundy. Po tej rozmowie o godzinie 20.35 do Przemysława E. zadzwonił Czesław Michniewicz. W tej samej minucie po rozmowie z Przemysławem E. do Czesława Michniewicza próbował dodzwonić się Ryszard F. Czesław Michniewicz nie odebrał telefonu, gdyż rozmawiał wówczas z Przemysławem E.

Stąd pytania, które nie padły: zarzut i wyrok za ustawienie tego meczu dostali Reiss, Kryger, Z. Wójcik i E. z Lecha, "Fryzjer" oraz Janusz Wójcik. Czy Michniewicz nie wiedział, że jego piłkarze i menedżer sprzedali ten mecz? Dlaczego osoby, które w tych dniach negocjowały sprzedaż meczu i przekazanie pieniędzy, wciąż do niego dzwoniły? Dlaczego on oddzwaniał na numery prepaidowe "Fryzjera" wykorzystywane do rozmów o ustawianiu meczów? Dlaczego Janusz Wójcik, a prokurator i sąd uznali to za wiarygodne, zeznał, że słyszał rozmowę, z której jasno wynikało, że Michniewicz wie o ustawieniu meczu i przyjmuje wskazówki dotyczące składu?

Jak skomentuje fakt, że trzej zawodnicy, którzy przyjęli pieniądze za ten mecz, grali pełne 90 minut w tym meczu? I dalej - o czym rozmawiali podczas telefonicznych konferencji we trzech Wójcik, "Fryzjer" i Michniewicz? Przecież takie zdarzenie: rozmowa, w której uczestniczą trenerzy przeciwnych zespołów i postronna osoba, na kilka dni przed szalenie ważnym dla układu tabeli meczem, jest co najmniej niestandardowa w tej branży i powinno się pamiętać jej treść.

Tu wciąż są wątpliwości. Po prostu. My tylko chcielibyśmy znać odpowiedzi na te pytania i móc je opublikować. Nic więcej.

W ogóle nie padły pytania o inne wydarzenia, na przykład mecz z 12 maja 2005 roku w Pucharze Polski - Amica - Lech 1:1. Ten mecz został ustawiony przez sędziego Ż.

Akt oskarżenia: "Sędzią głównym tych zawodów został wyznaczony Jarosław Ż. Przed meczem skontaktował się z nim Ryszard F. Między innymi mężczyźni rozmawiali w dniu meczu o godzinie 13.08. W czasie rozmowy Ryszard F. powiedział sędziemu, że bardzo zależy mu na dobrym wyniku dla Lecha w tym meczu. Dodał, że zależy mu na tych zawodach, bo chce ratować posadę trenera Lecha Czesława Michniewicza. Oceniając stopień znajomości Ryszarda F. i Czesława Michniewicza ilością wzajemnych połączeń telefonicznych, stwierdzić należy, że byli dobrymi znajomymi.

W okresie od lipca 2003 roku do października 2005 roku mężczyźni łączyli się ze sobą telefonicznie co najmniej 711 razy. Za pomoc w uzyskaniu korzystnego dla Lecha wyniku meczu Ryszard F. obiecał sędziemu kwotę albo 15.000, albo 20.000 zł. Składający wyjaśnienia Jarosław Ż. nie pamiętał dokładnie, która z tych kwot została mu obiecana i później wręczona".

Przykładowe pytania: Czy Michniewicz wiedział, że ten mecz jest ustawiony? Czy prosił o jego ustawienie "Fryzjera"? Szerzej pisał o tym również wspominany Dominik Panek, który od ponad dekady zajmuje się tematyką korupcji w polskim futbolu. Artykuł tutaj - KLIKNIJ.

Moglibyśmy tak dłużej i więcej. I jesteśmy gotowi, by te pytania zadać. My też gwarantujemy czas z gumy i przestrzeń do wypowiedzi.

Przy okazji zapewniamy, że rzetelnie, zachowując wszelkie standardy dziennikarskie, jeszcze raz przyjrzymy się całej sprawie. Jeśli nie znajdziemy nic nowego - świetnie dla polskiej piłki.

Mahir Emreli odchodzi z Legii. Napastnik z Azerbejdżanu znalazł nowego pracodawcę - KLIKNIJ

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×