Red Bull Salzburg, New York Red Bulls, RB Lipsk, Red Bull Bragantino, a do tego dwa mniejsze: Red Bull Brasil oraz FC Liefering.
Oto pełna lista klubów wchodzących w skład imperium Red Bulla. Jeszcze kilka lat temu kibice protestowali "against modern football", a projekty takie jak ten kojarzyły się z psuciem romantyzmu całego sportu.
Dziś jednak stempel Czerwonych Byków to przede wszystkim gwarancja jakości. Budowane od lat imperium stanowi obecnie dla wielu wzór, jak zarządzać w świecie futbolu.
ZOBACZ WIDEO: #dziejesiewsporcie: w tej roli Lewandowskiego jeszcze nie widzieliśmy. Co on trzyma w dłoni?
Marketing to podstawa
By dobrze zrozumieć fenomen Red Bulla należy jednak rozpocząć od początku. Wielu kibiców wciąż bowiem gdzieś z tyłu głowy może mieć pytanie, jak producent napojów, może być dziś w posiadaniu kilku potężnych klubów piłkarskich, dwóch ekip F1 i bóg wie czego jeszcze.
Według rankingu Forbesa z 2020 roku, Red Bull to 69. najbardziej wartościowa marka na świecie, a jej wartość wyceniano na 11,1 miliarda dolarów. Brand w tyle pozostawił takich gigantów jak m.in. Santander, Rolex, Hyundai czy Volkswagen. Sama sprzedaż puszek z napojami w 2020 roku wyniosła na całym świecie 8 miliardów sztuk.
Wszystko zaczęło się jednak w połowie lat 80, gdy Austriak Dietrich Mateschitz w trakcie podróży do Tajlandii spróbował lokalnego napoju - Kratingdaeng [tłum. Czerwony Bizon]. Zasmakował mu na tyle, że nawiązał on współpracę z jego twórcą - Chaleo Yoovidhya'ją, ściągając napój do Europy pod marką Red Bull. Dość jednak powiedzieć, że zanim na dobre ruszyli z produkcją, to Mateschitz poświęcił 3 lata, by wypracować odpowiednią formułę napoju, a także pełen plan marketingowy, od opakowania po reklamę.
To właśnie rozbudowany marketing jest jednym z głównych filarów sukcesu marki. Gdy w 1987 roku Red Bull debiutował na rynku, był jedyny w swoim rodzaju, nie istniały wówczas jeszcze żadne inne napoje energetyczne. Po latach, mimo wyrośnięcia licznej konkurencji, Red Bull wciąż pozostaje numerem jeden. Wraz z upływem lat rozwinęła się tylko jego fantazja na temat promocji, czego szczytem był skok Felixa Baumgartnera ze stratosfery. Istotną jej częścią jest także futbol.
Własny ekosystem
Dziś Red Bull to gigant, którego kluby rozsiane po całym świecie. Jako pierwszy do stajni trafił Red Bull Salzburg, który do momentu przejęcia, czyli 6 kwietnia 2005 roku, znany był jako SV Austria Salzburg.
Mateschitz z miejsca w zasadzie wykasował historię klubu, twierdząc nawet publicznie, że to "nowy zespół bez historii", a na oficjalnej stronie można było znaleźć informację, że klub powstał w 2005 roku. Oczywiście początkowo spotkało się to z licznymi protestami, które jednak ostatecznie niewiele dały.
Salzburg był jednak tylko pierwszym krokiem. Wiadomo było, że czegokolwiek by nie robiono, w lidze austriackiej nie uda się przebić pewnego szklanego sufitu. W ten sposób cztery lata później kupiono amatorski klub z Lipska, który swą drogę na szczyt zaczął od 5. ligi. Wiadomo jednak było, że to właśnie niemiecki zespół docelowo ma stać się głównym projektem koncernu.
Tak naprawdę jednak największą siłą projektu jest przede wszystkim skala, na jaką jest prowadzony. Posiadanie drużyny na trzech różnych kontynentach oznacza, że dziś Red Bull może wyławiać talenty niemal z całego świata i od małego kształcić je w swoich ośrodkach, według swoich schematów, bez potrzeby przenoszenia ich do zupełnie innego środowiska. W ten sposób nieoceniona jest rola zwłaszcza klubów z obu Ameryk.
Jedynym niepowodzeniem w historii projektu pozostaje klub Red Bull Ghana, który utworzono w 2008 roku, by porzucić go w 2014. Nie oznacza to jednak, że Red Bull odpuścił Afrykę. Wręcz przeciwnie. Gigant aktywnie działa na "Czarnym Lądzie" współpracując m.in. z agencją Frederica Kanoute. W ten sposób do Salzburga, oczywiście przez Liefering, trafili m.in. Sekou Koita czy Mohamed Camara.
Spójny plan
Choć historia inwestycji Red Bulla w piłkę nożną sięga 2005 roku, to tak naprawdę kluczowy w tej historii jest rok 2012, gdy do projektu dołączył Gerrard Houllier, którego z czasem zastąpił Ralf Rangnick.
To właśnie ten pierwszy, nieżyjący już, legendarny trener m.in. Liverpoolu, w 2012 roku został szefem globalnego futbolu w RB i odpowiadał za nadzorowanie wszystkich zespołów. To on stworzył strategię jednolitego rozwoju całości, która była kluczowa dla sukcesu projektu.
Wiele zmieniło się chociażby w podejściu do obsady stanowiska trenera poszczególnych drużyn. Zaczęto stawiać na młodszych szkoleniowców, którzy mieli dostosowywać się do stylu preferowanego przez Red Bull. Przed erą Houlliera, średnia wieku trenerów w zespołach spod znaku Czerwonych Byków wynosiła blisko 50 lat co udało się obniżyć do niespełna 44. Wydłużono przy tym jednak średni czas pracy szkoleniowców o blisko 40 procent.
Co jednak kryje się pod pojęciem "stylu preferowanego przez Red Bull"? To styl w pełni dostosowany do potrzeb dzisiejszego futbolu i jego widza. Duża intensywność, aktywność zarówno z piłką jak i bez niej i utrzymanie wysokiego poziomu szybkości przez cały mecz - to coś, co przyciąga fanów, którzy dawno już zapomnieli o hasłach "against modern football".
O dziwo w obecnym sezonie, ostatnią nadzieją Red Bulla na sukces w Lidze Mistrzów pozostał nie klub z Lipska, a ten z Salzburga. I choć duża w tym zasługa łatwiejszej grupy Austriaków, to fakt jest faktem, że to właśnie podopieczni Matthiasa Jaissle'a (swoją drogą kolejnego młodego trenerskiego talentu - Niemiec ma zaledwie 33 lata), staną przed szansą awansu do ćwierćfinału Champions League.
Zadanie jakie ich czeka jest jednak wyjątkowo trudne. Ich rywalem będzie bowiem Bayern Monachium z Robertem Lewandowskim na czele. Początek meczu w środę, 16 lutego, o godzinie 21:00.
Czytaj także:
- Menadżer dodał otuchy Moderowi. "Znam jego jakość"
- Będzie sensacyjny powrót do kadry? "Selekcjoner zastanawia się"